W Polsce bardzo modny zrobił się ostatnio nurt rozliczeniowy wobec transformacji i „neoliberalnej wiary”, jaka rzekomo przyświecała elitom Trzeciej Rzeczpospolitej. To ona – według krytyków – odpowiada za powszechne ubóstwo, alkoholizm w PGR-ach i narastające nierówności społeczne. Lewicy Polskę ukradły liberalne elity do spółki z zachodnimi koncernami, prawicy – liberalne elity idące pod rękę z nierozliczonymi komunistami. Lewica w Trzeciej Rzeczpospolitej widzi neoliberalną przemoc, prawica – narodową zdradę.
Tak krytykowana dziś przez przedstawicieli polskich elit wiara w rynek, liberalizm i demokrację była tych elit największym atutem. Polska transformacja to jeden z najbardziej spektakularnych przykładów triumfu idei nad materią. Był on możliwy przede wszystkim dlatego, że polskie elity uznały reformy za swoją dziejową misję. Polacy przeszli przez Morze Czerwone transformacji, ponieważ uwierzyli, że po drugiej stronie znajduje się jakiś brzeg. Budowaliśmy zamki w chmurach, nie wiedząc, że nie ma prawa nam się udać. Opozycyjne elity najpierw nie przyjęły do wiadomości, że komunistycznego systemu nie da się obalić, a potem, że w Polsce nie można równocześnie zbudować dobrze funkcjonującej liberalnej demokracji i kapitalizmu.
Wchodząc w nową, nieznaną erę dysponowaliśmy wymęczonym przez PRL społeczeństwem, niedoświadczonymi w kierowaniu państwem elitami opozycji, skompromitowanymi elitami władzy. PRL – jedyne znane większości Polaków państwo – bankrutowało na naszych oczach i efektywnie, i moralnie. Autorytarna Druga Rzeczpospolita, czas zaborów i degenerująca się demokracja szlachecka stanowiły kiepski wzór do naśladowania.
Dzięki wierze w liberalną demokrację i wolny rynek byliśmy w stanie osiągnąć znacznie więcej, niż wskazywał nasz ówczesny potencjał. Dziś, kiedy polityka jest na miarę jego możliwości, przeżywamy bolesne rozczarowanie, przyzwyczajeni do tamtego „gwiezdnego czasu”. Gdybyśmy wtedy oparli się na naszym społeczno-kulturowym kapitale, znaleźlibyśmy się gdzieś między Mečiarowską Słowacją a Ukrainą czy Gruzją sprzed kolorowych rewolucji. To byłby może pisarki raj dla Andrzeja Stasiuka i Ziemowita Szczerka, ale dla jego mieszkańców pozostałby czarną dziurą, krainą niemożliwości.
Największą porażką Trzeciej Rzeczpospolitej jest nie to, że nie dość uważnie wsłuchiwała się w głos populistów, ale to, że nie wychowała obywateli, którzy wymusiliby zmiany, kiedy wyczerpał się już modernizacyjny zapał elit.
Wprowadzaliśmy liberalną demokrację i kapitalizm nie dlatego, że taki mieliśmy autorski pomysł i wszyscy zaczytywali się Hayekiem, ale dlatego, że „tak urządzone było na Zachodzie”. Kompleks prowincjusza się Polsce przysłużył. Jednak mimo wielu lat udanego pościgu wciąż jesteśmy w zupełnie innym miejscu niż rozwinięte kraje Unii. Oni są syci, kiedy my wciąż pozostajemy głodni. Ich konkurencyjność bazuje na wysokiej produktywności i innowacjach, nasza zaś na taniej sile roboczej. Oni myślą, jak utrzymać status quo, my – jak ich dogonić.
Dziś kompleks prowincjusza i prostą imitację aktualnych lewicowych mód, tak samo jak kurczowe trzymanie się wskazań sprzed ćwierćwiecza, musimy porzucić. Trzeba poszukać nowych busoli i nowych map. Navigare necesse est. To zadanie, które stawiamy sobie nie tylko w aktualnym numerze „LIBERTÉ!”.
Tekst jest wstępniakiem do XVIII numeru „LIBERTÉ!” Kultura polityczna (po) transformacji, który od 20 sierpnia dostępny będzie w sklepach sieci EMPiK w całej Polsce.
Blog: http://jazdzewski.blog.polityka.pl
Twitter: https://twitter.com/LesJazd
