O tym kto i jak może siebie wymyślić w Polsce
Nie trzeba przekonywać, że Polacy uwielbiają stroić się w złudzenia na swój temat. Dowodów aktualnych (Mam Talent, Jesteś tego Warta) jak i historycznych (papuga narodów) jest w bród. Fachowcem jak i celebrytą – może zostać każdy, kto posiadł sztukę autopromocji w zakresie wystarczającym dla social media. Bycie ekspertem –zwłaszcza w dziedzinie czy obszarze kulturowym nie występującym w Polsce – daje dodatkowy atut – można się niczym i nikim nie przejmować i śmiało zostać najwyższym kapłanem. A jeśli przedmiot jest sexi – klakierzy po krótkim czasie oblegną „kapłana” tworząc barierę społeczną wręcz nie do przebicia dla faktów. I tak oto powstaje artefakt kulturowy czyli twór nie mający swojego odpowiednika w naturze, a rozmnażający się przy pomocy 👍 w przestrzeni Facebook’owej.
Polska wersja mimesis – tworzenia złudzeń na swój temat może i byłaby nieszkodliwym jednostkowym wariactwem, gdyby nie społeczna skala – owo szerokie iunctim łączące gwałtownie puchnące grono akolitów z liderem/ami wraz z instytucjonalnym oprzyrządowaniem tworzonym na potrzeby owego złudzenia. Zaliczają się do nich summit’y, zjazdy, sympozja, kluby oraz inne formy wzajemnego adorowania, poklepywania się po plecach, mające na celu wzmocnienie poczucia własnej wartości w uczestnikach (spotkania motywacyjne) i przydające im tym samym społecznej wagi oraz dowodu na samo istnienie zjawiska w promocji którego biorą udział.
Tak jest z demokracją, wolnością czy luksusem czy LinkedIn. Każdy powinien tam być/mieć/posiadać/demonstrować i każdy – oprócz „zaszczycania” swoją obecnością – ma niewiele do zaoferowania.
Od lat jestem fanem zjawiska luksusu w Polsce w jego antropologicznych i społecznych odsłonach: markach, konsumentach, komunikacji, marketerach „zawodowo” parających się sprzedażą i edukacją w tej dziedzinie i widzę, jak na moich oczach rodzi się mimesis luksusu w naszym kraju, gdzie celebrę wokół tego zjawiska można – idąc tropem antropologów kulturowych – porównać do kultów cargo z obszaru południowego Pacyfiku w wydaniu współczesnym. W takim sensie Polska przypomina Triobriandy przeniesione w dzień dzisiejszy do Europy.
Twarde fakty – czyli liczby, liczby liczby…
- w Polsce nie istnieje w sensie społecznym „klasa wyższa”, „elita” czy jakkolwiek by nazwać – spójna grupa konsumentów marek luksusowych. W sensie społecznym – to znaczy istotna statystycznie kategoria osób w podobnych, przekonaniach społecznych, podzielających wartości, stosujących wspólne kryteria ocen, połączona nawykami, zwyczajami i statusem majątkowym i wzorami zachowań. Owszem – są zatomizowane społecznie jednostki bądź lokalne środowiska
(„warszawka” na przykład) ale ich suma nie przekłada się na warstwę czy klasę społeczną. Dlatego też nieuzasadnionym jest mówić o polskiej „elicie”. O wiele bezpieczniej jest pozostać na poziomie miasta, miasteczka czy wsi mając na myśli „pana, wójta i plebana”. I to ma sens, ponieważ takie „elity” są również na Triobrandach.
- rynek dóbr luksusowych w Polsce w sensie ekonomicznym nie istnieje. Bardziej dokładnych odsyłam do danych sprzedażowych marek luksusowych i pozycji Polski w tym zestawieniu. Ważniejszym rynkiem dla Louis Vuitton’a na przykład jest Iran niż Polska. Twórcy, właściciele marek premium rodzimego chowu, przedstawiciele marek luksusowych oraz premium doskonale wiedzą, że utrzymanie na polskim rynku takiej marki, to ciągła inwestycja a o dochodowości raczej należy zapomnieć na dłuższy czas. Przekonał się o tym boleśnie p. Mazgaj czy Blikle. A jeśli chcesz zobaczyć konsumentów dóbr luksusowych w Polsce – wybierz się do Witkaca w Warszawie – najbardziej pustego cenrum handlowego w Europie (chyba).
Fakty społeczne – czyli kult luxury cargo nad Wisłą.
- W przestrzeni społecznej biblią akolitów wyższego i niższego szczebla stało się KPMG wraz ze swoim raportem: Rynek dóbr luksusowych w Polsce oraz z tezą, powtarzaną wszędzie jak mantra – rynek luksusu ma się w Polsce dobrze!
- Wokół tego Watykanu powstają różnego kalibru diecezje wraz ze swoimi służbami propagandowymi powtarzające ww tezę obudowując ją jednocześnie w „msze” – sympozja, summit’y etc. poświecone temu „nadzwyczaj prężnie rozwijającemu się luksusowi w Polsce”. Zabawnym doświadczeniem są deklaracje wymienionych kapłanów dotyczące adresatów tych „mszy”. Otóż jedna z nich – Polish Luxury Summit (tak po angielsku…. 🙂
„…Konferencja jest skierowana do konsumentów rynku dóbr luksusowych, a także do prezesów, członków zarządów, dyrektorów zarządzających, szefów marketingu i PR, dyrektorów kreatywnych, brand managerów, osób odpowiedzialnych za strategie marketingowe oraz sprzedaż luksusowych produktów i usług, a także do prywatnych przedsiębiorców i inwestorów….”
Przyznam, że nie widziałem ANI JEDNEGO konsumenta dóbr luksusowych na takiej mszy, natomiast akolitów – sporo. Rzecz więc zakrawa na paradoks – organizowane są spotkania skierowane do PEWNEJ grupy, która jest nieobecna ale organizatorom to nie przeszkadza i świetnie bawią się w swoim gronie zapraszając siebie wzajemnie na „summity” 🙂 i ciesząc się z rozdawanych gadgetów.
Rynek dóbr luksusowych w Polsce jest tak samo groźną i liczną kategorią jak Uchodźcy. I jak oni – poszukiwaną i szeroko omawianą przez akolitów i media. Oto MIMESIS w najczystszej postaci.
- Basują im media i dziennikarze łasi na „gadget’y” z górnej półki dostępne w ramach marketing gifts. Niestety nawet „poważne” tytuły nie są w stanie ustrzec się od popadnięcia w euforyczny ton produkując panegiryki na ten temat.
- Akolici czyli oficerowie nadwiślańskiego kultu cargo – działają aktywnie po stronie wydatków marketingowych reprezentowanych przez nich marek głównie poprzez współudział we wszelakiej maści nabożeństwach i mszach na rzecz czy ku czci…. Ich głównym zadaniem (jak każdego „urzędnika”) jest obrona budżetu stojącego do ich dyspozycji bez względu na sprzedaż oraz jej perspektywy czy proporcje pomiędzy jednym a drugim potocznie zwane zyskiem czy EBIDTA. Wszystkie pomysły zmierzające do obniżenia budżetu marketingowego traktowane są jako dywersja i jako takie podlegają karze głównej – dekapitacji u źródła. Jedynym celem akceptowalnym przez funkcyjnych luksusu jest podniesienie ich budżetu.
Zastanawiające w tej histerii (nie można tego inaczej nazwać) jest to, że właściciele marek premium oraz luksusowych na taką hucpę pozwalają dosypując rok w rok do „rynku” w Polsce budżet marketingowy. Jedynym wyjaśnieniem jest to, że polski marketing wyżej wymienionych marek to w skali globalnej taka kosztowa, nic nie znacząca”fanaberia”.