„To mój mentor” – tak właśnie niektórzy mówią o tych szczególnych nauczycielach, których uważają nie tylko za nauczycieli przedmiotu, ale nauczycieli życia, od których wzięli tyle, ile potrzebowali, by na własnej drodze poczuć się pewnie.
Czy nauczyciele są potrzebni? To prowokacyjne pytanie odważyłam się zadać nie tylko dlatego, że nie lubiłam szkoły i zawsze uważałam, że służy głównie „urawniłowce”, tresowaniu i nadużywaniu władzy, zwłaszcza, gdy chodzi o wymagania względem przedmiotów, o których wiedziałam, że nigdy nie będę się nimi zajmować. Z drugiej strony wiem, że gdyby nie pani od polskiego i pan od matematyki moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Wiele zawdzięczam, zwłaszcza tej pierwszej, choć na prawdziwych mistrzów musiałam poczekać aż do czasu studiów. Zadaje to pytanie raczej dlatego, że wyraźnie widzę, iż czasy się zmieniły. Dziś możliwości uczenia się po prostu są nieskończone, nie ograniczają się także do szkoły i nauczyciela. Czy ci ostatni mają więc zniknąć?
Kiedyś rachunku różniczkowego uczył właśnie nauczyciel w szkole. Dziś możemy opanować całki i różniczki dzięki YouTube będąc gdziekolwiek, w dowolnym momencie, kiedy mamy na to czas i ochotę. Większości rzeczy, których wcześniej nauczali w szkołach nauczyciele dziś możemy się poznać i w jakimś stopniu opanować z pomocą mediów społecznościowych, Google’a i YouTube’a właśnie. Ten ostatni w mniej lub bardziej szczegółowy sposób, dowcipnie lub śmiertelnie poważnie, w długim wywodzie lub w animowanym zwięzłym filmie wyjaśnia wszelkie zawiłości.
Jakiś czas temu rozmawiałam z jedną z profesorek socjologii z Uniwersytetu Warszawskiego. Mówiła o tym, jak trudno jest być dziś nauczycielem, bo rola, którą wcześniej odgrywali dziś nie jest potrzebna. Właśnie dlatego, że uczeń tego, czego chce dowie się z internetu, a nawet bezczelnie (często nawet nie zdaje sobie sprawy, że może to być odebrane jako bezczelne) sprawdza nauczyciela podczas lekcji klikając w telefon i po chwili wyszukiwania potwierdzając lub poddając w wątpliwość jego słowa. W wielu szkołach wnoszenie telefonu na lekcje jest zabronione, ale to niewiele zmienia. Sprawdzą po lekcjach. Ten wymóg nie obowiązuje z resztą na większości uczelni wyższych. W błyskawicznie zmieniającym się świecie nowych technologii nauczyciel stracił swoją pozycję Nie stało się to jednak z jednego z powodów zaczynających się od stwierdzenia: „Bo ta dzisiejsza młodzież…”, tylko dlatego, że świat się zmienia i wymaga się od tradycyjnego belfra, by porzucił stare nawyki, a zaczął inwestować w siebie.
Trudno jednak być nauczycielem na przykład biologii, jeśli dostęp do wszelkiej wiedzy na ten temat każdy uczeń ma w telefonie i to mniej więcej od ósmego roku życia. Teraz musi zaprezentować coś jeszcze, aby pokazać, dlaczego ta wiedza pozwala nam lepiej żyć i w ogóle się przydaje oraz, że jest właściwie nieskończona. Nauczyciel nie będzie już dziś bogiem tylko dlatego, że wyjaśni, na czym polega teoria względności. Teraz oczekuje się, by potrafił powiedzieć, jak możemy obserwować jej działanie w codziennym życiu, albo chcemy zobaczyć, jak potrafi pokierować dyskusją na temat, jakby wyglądał nasz dzisiejszy świat bez tej wiedzy. Właściwie współczesna lekcja powinna wyglądać jak wystąpienie na TEDxie: ciekawa osobowość mówi o niezwykłych zjawiskach, których każdy z nas doświadcza w swoim życiu, choć zdarza się, że ogromu i niesamowitości owych zjawisk nie był dotąd świadomy. A po zakończonym wykładzie ustawia się kolejka, by sobie zrobić z występującym selfie!
Jako cywilizacja przeżyliśmy już upowszechnienie druku, rozwój radia i telewizji, a teraz mamy internet i media społecznościowe i wcale nie zatrzymujemy się w poszukiwaniu nowych rozwiązań, także dla edukacji. Bo przecież tyle samo dobrego, co złego (lub pozornie złego) zrobił dla edukacji rozwój nowych technologii. Dostępność edukacji jest większa niż kiedykolwiek przedtem, dopasowanie sposobu nauczania do stylu życia, a nawet zdawanie egzaminów online pozwalają uczyć się osobom, które z różnych względów nie miały wcześniej szans na dostęp do nauki.
Musimy jednak uczciwie przyznać, że w pewnym momencie i to już w pierwszych klasach szkoły podstawowej największym wyzwaniem dla nauczyciela (i rodzica zresztą też) staje się wytłumaczenie, że internet nie jest wszechwiedzący i nie wszystko, co można tam zobaczyć lub przeczytać jest niepodważalną prawdą. Niestety, trudno walczy się z niewidzialnym wrogiem. Rówieśnicy są wpatrzeni w wszelkiej maści, zaś nauczyciel i rodzic wychodzą na starych zgredów. Pamiętam, w jakim szoku był mój brat, gdy się okazało, że jego niespełna dziesięcioletni wtedy syn bezgranicznie wierzy każdej informacji znalezionej w internecie. Ojciec właściwie poczuł się bezsilny. Trzeba było pokazać mu przykłady ewidentnie nieprawdziwych, albo przynajmniej różniących się między sobą informacji i użyć ojcowskiego autorytetu, aby trochę zachwiać jego przekonaniem. Udało się. Przynajmniej na jakiś czas. Ojcowski autorytet okazał się kluczowy. Na tamten moment wystarczył.
Uczniom trudno jest też przyjąć, że pewnych informacji w internecie po prostu nie ma. My dorośli, a przynajmniej większość z nas, uważamy to za dość oczywiste: jeśli czegoś tam nie wrzucisz to po prostu się tam nie znajdzie. Nie jest to wiedza powszechna wśród młodzieży. Inna ważna rzecz, której potrzeba coraz bardziej, właśnie dlatego, że dostęp do wiedzy jest taki łatwy, to zaprezentowanie, co to jest dyskusja, jak inicjowanie jej i prowadzenie. Pokazanie, jak wiele możemy się nauczyć w rozmowie, wymianie poglądów i przedstawianiu własnego stanowiska. To ogromne wyzwanie dla nauczycieli. Zwłaszcza, że młodzież szkolna ma z tym ogromny problem. Siedząc godzinami przed telefonem lub komputerem nie potrafi się komunikować ze światem w realnym świecie. Nie uwierzyłabym, gdybym nie zobaczyła tego na własne oczy: jak trudno trzynastolatkowi wyrazić podziękowanie babci za świąteczną gościnę, jak trudno przywitać się z kuzynem… Wychodzą z tego niezłe skecze, a ja dziwię się, że można zbudować zdanie z monosylab.
Chociaż zaczęłam od tego, że nie lubiłam szkoły wspomniałam jednak, że pojedynczy nauczyciele mieli na mnie wpływ. Gdy rozmawiam ze znajomymi też wspominają zwykle jednego wybitnego nauczyciela, którego złote myśli powtarzają do dziś: matematyka, historyka, polonistę, chemika… Różnie się to układa jeśli chodzi o przedmioty, bo zdaje się, że nie o nie idzie. Zwykle chodzi o kogoś, kto w nas uwierzył i dał temu wyraz, albo sam wystawał ponad przeciętność ciała pedagogicznego i jakoś chciało się z nim częściej przebywać, słuchać właśnie jego, albo sięgać po lektury, które wskazywał, aby później z nią lub z nim o tym porozmawiać.
Dochodzimy do sedna. Wcześniej wspomniałam o inwestowaniu w siebie i autorytecie. Dokładam to tego jeszcze odpowiedzialność. Powstaje bardzo dziś modny termin: mentoring. Modny dziś, ale znany od dawna.
Mistrz – uczeń, ojciec – syn, matka – córka, starsza koleżanka w pracy – początkująca dziewczyna, szef – nowy pracownik… Można by wyliczać niemal w nieskończoność, ale te relacje znamy od lat. W role te wchodzimy naturalnie, gdy chcemy, lub czujemy, że powinnyśmy się czegoś nauczyć. Przekazywanie wiedzy jest starsze niż pismo. Dlaczego więc teraz patrzymy na to, jak na amerykański wymysł, który chcemy tu sztucznie zaszczepić? Może chodzi o słowo: mentor, mentorka. Przyjemnie przyznać, że żeńska forma brzmi tym razem bardzo dobrze. Natomiast ten, który się uczy to mentee. W literaturze fachowej występuje też pochodzące z francuskiego słowo protegee, które możemy przetłumaczyć na „protegowany/protegowana”, choć znaczy także „chroniony/chroniona” i „zaopiekowany/zaopiekowana”. Tak czy owak jest to ta osoba, która chce się czegoś nauczyć. Słowo „chce” jest tu najważniejsze. W myśl powiedzenia: „Pojawi się mistrz, gdy uczeń będzie gotowy”.
„To mój mentor” – tak właśnie niektórzy mówią o tych szczególnych nauczycielach, których uważają nie tylko za nauczycieli przedmiotu, ale nauczycieli życia, od których wzięli tyle, ile potrzebowali, by na własnej drodze poczuć się pewnie.
Dziś mentoring jest opisany na wiele sposobów. Generalnie mentor to osoba, która dzieli się własnym doświadczeniem z danej dziedziny i udziela pewnych wskazówek, pozwalając przy tym na samodzielne podejmowanie decyzji. Do pewnego stopnia można się tego nauczyć, jednak trzeba mieć też własne cechy, które pozwolą na rozwinięcie skrzydeł zarówno samego mentora jak i podopiecznego. Jak stać się takim mentorem? Jak stać się nauczycielem, którego inni będą wspominać jako swojego mentora lub mistrza? Nie ma innej drogi niż doskonalenie siebie. Dzielenie się to najpiękniejsza rzecz, jaką możemy sobie dziś zaoferować. Oprócz tego, że podopieczny uczy się od mentora, mentor uczy się od każdego ucznia.
Dobra wiadomość dla nauczycieli jest taka, że nie znajdują się oni na liście zawodów zagrożonych zniknięciem. Jednak większe znaczenie będzie się przywiązywać do kompetencji, jakie przekazują, a pośród których znajdziemy między innymi empatię, inteligencję emocjonalną i umiejętność pracy w zespole. Dlatego zawody takie, jak trener, coach i nauczyciel właśnie nie znikną.
Tego zawodu nie da się już wykonywać niejako automatycznie, bo aby stać się dla kogoś mentorem samemu trzeba coś osiągnąć Może to być choćby wysoki procent podopiecznych osiągających sukcesy w danej dziedzinie. Inwestowanie w siebie oznacza ciągły rozwój i poszerzanie horyzontów, a także zgodę na pewną wymianę, umiejętność nie tylko wykładania, ale i słuchania. Mówiąc o mentoringu mówimy właściwie o powrocie do korzeni, o relacji starej, jak świat. Zwłaszcza, że znowu znaleźliśmy się w czasach, gdzie ważne są umiejętności i kompetencje, a nie dyplomy wyższych uczelni. Do głowy przychodzą klasyczni mistrzowie naszej kultury skupiający wokół siebie uczniów, jak Arystoteles i Platon. Nie darmo też apostołowie zwracali się do Jezusa z Nazaretu „Nauczycielu!”.
Obecnie wielkim wyzwaniem dla nauczyciela jest stanie się mentorem. A ci są potrzebni, ba, zawsze byli, zawsze będą, bo jak kania dżdżu potrzebujemy autorytetów, dobrych przykładów, wiedzy i doświadczenia, zwłaszcza (choć nie tylko) w młodym wieku. Zakończę cytatem z Ferdydurke Gombrowicza, trochę przewrotnym, ale nie pozwalającym popadać w megalomanię: „Każdy jest uczniem i tylko uczniem”…
