Od kilku pokoleń Kościół stopniowo traci monopol na ludzką moralność, a doskonale zdaje sobie sprawę, że jeśli straci go całkowicie, to odejdą od niego wszyscy klienci: wierni. Dlatego robi to, co w tej sytuacji zrobiłby każdy monopolista – przekonuje, że jego produkt jest wyjątkowy, a z pozostałych, które są dostępne na rynku, nie da się w ogóle korzystać. Debata na temat gender to kolejny rozdział historii, którą wszyscy doskonale znamy.
W jednej z najbardziej znanych scen „Rejsu” kapitan statku powtarza bezmyślnie: „stan cywilny – tak, stan majątkowy – tak”. Mniej więcej tak samo od kilku tygodni zachowuje się Kościół, próbując uzasadnić swoją krucjatę przeciwko gender. Duchowni grzmią o etyce i moralności, równocześnie przekonując nas, że najważniejsza jest… biologia i prawo naturalne. Niedawno Andrzej Rozenek stwierdził, że akurat mężczyźni, którzy nie mają rodzin i chodzą w czarnych sukienkach, najgłośniej krzyczą, że mężczyźni powinni mieć tradycyjne rodziny i nie mogą chodzić w sukienkach. Nawet jeśli nie chcemy tej dyskusji sprowadzać do poziomu takich, skądinąd wyjątkowo trafnych, złośliwości, to już na pierwszy rzut oka widać w postulatach Kościoła kilka sprzeczności.
Na początku powinniśmy wrócić do czasów, w których nikt jeszcze nie słyszał o gender. Wtedy dyskusja na temat seksualności krążyła wokół dwóch tematów – antykoncepcji oraz homoseksualizmu, często rozumianego szerzej jako „dialog” (trudno nie ujmować tego słowa w cudzysłów, pamiętając o moralizatorskim tonie przedstawicieli Kościoła) z całym środowiskiem LGBT. Już wówczas mogliśmy wyraźnie zobaczyć, jak wybiórczo religia sięga po biologię; zapewniając nas, że lepszy od prezerwatyw jest naturalny seks bez zabezpieczeń, promując równocześnie, niemający przecież niż wspólnego z naturą, związek małżeński.
Wszystkie te sprzeczności – których jest zdecydowanie więcej – mają swoje źródło dokładnie w tym samym miejscu. Kościół zamiast uczciwe przyznać, że lansowany przez niego zestaw nakazów moralnych jest wyłącznie ideologią, próbuje chwytać się brzytwy, przekonując, że jest to jedyna słuszna droga dla człowieka, a zejście z niej sprowadzi na ludzkość zagładę. To oczywiście nieprawda – wszystkie stworzone przez Kościół zasady współżycia seksualnego, począwszy od związków małżeńskich, przez wierność i szacunek, skończywszy na byciu ze sobą aż do śmierci, mają dużo mniej wspólnego z naturą niż hippisowski ruch free love.
Zasługą religii nie jest, jak wmawiają nam duchowni, przywiązanie do prawa naturalnego, tylko – wręcz przeciwnie! – wzbogacenie naszego życia o dodatkową warstwę. Paradoksalnie Kościół nie potrafi docenić sam siebie, ponieważ mentalnie ciągle tkwi w sposobie myślenia św. Augustyna i św. Tomasza, mimo że nauka od tego czasu wykonała kilka kroków milowych, m.in. odkrywając obrzydliwą, krzyżującą religii wszystkie plany, ewolucję.
Jedyną ideologią, z którą mamy do czynienia jest ideologia Jesus. Od kilku pokoleń Kościół stopniowo traci monopol na ludzką moralność, a doskonale zdaje sobie sprawę, że jeśli straci go całkowicie, to odejdą od niego wszyscy klienci: wierni. Dlatego robi to, co w tej sytuacji zrobiłby każdy monopolista – przekonuje, że jego produkt jest wyjątkowy, a z pozostałych, które są dostępne na rynku, nie da się w ogóle korzystać. Zamiast uczciwie konkurować, duchowni przekonują nas, że za ich słowami stoi nie tylko Bóg, ale także naturalny porządek świata.
Na szczęście (a może należałoby napisać – dzięki Bogu) wewnątrz Kościoła pojawiają się głosy, które dają nadzieję, że niedługo ta dyskusja wróci na właściwe tory. Takim przykładem może być odważna rozmowa z ks. Alfredem Wierzbckim, w której dyrektor Instytutu Jana Pawła II Katolickiego Uniwersytet Lubelskiego mówi m.in.: „Jeśli się dobrze rozumie nauczanie Kościoła, to Kościół głosi, że człowiek nie jest tylko zwierzęciem, a więc należy nie tylko do biologii. [..] Różnice pomiędzy przeżywaniem kobiecości i męskości są uwarunkowane nie tylko biologią, ale również kulturą, więc – z pewnego punktu widzenia rolę gender można rozumieć również po chrześcijańsku.”.
Gdybyśmy uczciwie przyjrzeli się tej debacie, okazałoby się, że po jednej stronie mamy grupę naukowców, próbujących badać wpływ kultury i społeczeństwa na płeć, a po drugiej zamkniętą organizację, która walczy z nauką, promując jednocześnie własną ideologię. Krucjata przeciwko gender, to nic innego, jak kolejny rozdział historii, przez którą musiał przebrnąć Galileusz, pionierzy lotnictwa oraz setki tysięcy naukowców i artystów, którzy stanęli na drodze interesów Kościoła.
Twitter: @jmwrad
