Nie wystawia się obiektu plastycznego w galerii ani nie publikuje prób literackich z litości dla autora cierpiącego na przewlekłą chorobę. Nie kupuje się do prywatnej, ani nawet publicznej kolekcji obrazu, rzeźby czy instalacji dla wspomożenia artysty mającego na utrzymaniu liczną rodzinę.
Jak to możliwe, że naukowcy i artyści, stosujący się w swojej pracy do bezwzględnych reguł bezlitosnej rywalizacji i ostrej selekcji, tak często występują przeciw ich stosowaniu w innych dziedzinach życia publicznego i ochoczo popierają lewicowe postulaty ich powściągania?
Nauka i sztuka to formy aktywności podporządkowane brutalnej konkurencji. W tej pierwszej dziedzinie jest ona oparta na bardziej ścisłych i surowych regułach metodologiczno-proceduralnych. Teorie, koncepcje i hipotezy, a wraz z nimi ich twórcy, zawzięcie konkurują o akceptację środowiska, lecz także o granty, stypendia, nagrody i – w przypadku sukcesu – o sławę. To ostre starcie według surowych reguł selekcji, nieprzewidujące litości i pobłażania, a tym bardziej preferencji dla nieudaczników, miernot, beztalenci. W naukowej rywalizacji nie liczą się względy pozanaukowe, a w każdym razie potępiane są przypadki uwzględniania takowych. Artykuł jest kierowany do publikacji w wyniku selekcji dokonanej przez surowych recenzentów, a nie z powodu niepełnosprawności dziecka autorki. Konkursy na stanowiska akademickie nie uwzględniają sytuacji rodzinnej czy materialnej aplikujących. Przy dopuszczaniu projektu badawczego do realizacji w systemie grantowym nie bierze się pod uwagę, że jego autor pochodzi z wielodzietnej rodziny, popegeerowskiej wsi albo zaniedbanego prowincjonalnego miasteczka, gdzie wielu mieszkańców straciło pracę w wyniku upadku największego zakładu produkcyjnego.
Rygoryści i wrażliwcy
Najbardziej pryncypialni przedstawiciele środowiska naukowego bezwzględnie zwalczają wszelkie przypadki nieudolności, nieporadności, niepoprawności. Na posiedzeniach naukowych gremiów wzywają do surowej, merytorycznej oceny prac, rozpraw i dysertacji, aby nie przepuszczać słabych doktoratów, miernych habilitacji, niezasłużonych profesur. Często dają wyraz swojej surowości i bezwzględności w recenzowaniu, egzaminowaniu, opiniowaniu dorobku i dokonań innych naukowców i badaczy. Uważają, że w ten sposób dbają o poziom nauki, słusznie eliminując tych, którzy go zaniżają. Popierają i sami uprawiają surową selekcję. Dla tych, którzy jej nie sprostają, nie ma szczególnych względów ani pobłażania.
A jednocześnie nazwiska tych bezlitosnych egzekutorów surowych reguł naukowej rywalizacji figurują pod artykułami publicystycznymi i zbiorowymi listami popierającymi lewicę, z jej programami wspierania słabszych, troski o niesprawnych, opieki nad nieporadnymi, pomocy dla mniej uzdolnionych i niezbyt operatywnych. Środowiska naukowe, w swojej własnej działalności respektujące surowe reguły bezwzględnej konkurencji, są głównym zapleczem lewicy zwalczającej rywalizacyjno-selekcyjne zasady funkcjonowania wspólnot ludzkich. Wolny rynek idei? Jak najbardziej! Wolny rynek mieszkań? W żadnym wypadku!
Artyści i socjaliści
Z podobną, a nawet jeszcze bardziej paradoksalną sytuacją mamy do czynienia w przypadku środowisk artystycznych. Tam reguły są mniej czytelne i surowe, bo gusty estetyczne nie są tak zobiektywizowane i sformalizowane jak reguły metodologiczne w nauce.
Ale konkurencja jest z tego powodu jeszcze ostrzejsza, pogarda dla beztalencia jeszcze silniejsza, a splendory dla zwycięzców, przeliczalne często na realne dochody, jeszcze większe.
Nie wystawia się obiektu plastycznego w galerii ani nie publikuje prób literackich z litości dla autora cierpiącego na przewlekłą chorobę. Nie kupuje się do prywatnej, ani nawet publicznej kolekcji obrazu, rzeźby czy instalacji dla wspomożenia artysty mającego na utrzymaniu liczną rodzinę. Nie kwalifikuje się do publicznego wykonania utworu muzycznego aby umożliwić jego kompozytorowi przeprowadzkę z ciasnoty zawilgoconego pomieszczenia w suterenie zdewastowanego budynku, gdzie mieszka.
Owszem, względy, dla których jedne utwory i wytwory są dyskwalifikowane i odrzucane, wraz z ich twórcami, a inne dopuszczane i upowszechniane, dając ich autorom sławę i niekiedy znaczne dochody, nie są całkiem czytelne i oczywiste, bo trendy i mody estetyczne ewoluują i fluktuują. Ale rywalizacja jest tym ostrzejsza i bardziej bezwzględna, przypominając raczej wolną amerykankę niż giełdę papierów wartościowych i rynek towarowo-pieniężny. Osobiste starania i wkład pracy bywają przy tym mniej znaczące niż wrodzony talent aktorski, muzyczny czy plastyczny. To przede wszystkim dzięki niemu najlepsi aktorzy filmowi czy serialowi, piosenkarze i muzycy oraz plastycy i designerzy są milionerami, gdy niezliczone beztalencia i miernoty walczą o przetrwanie, traktowane z pogardą i kpiną. Bodaj w żadnym środowisku nierówności i rozpiętości dochodowe nie są tak wielkie jak w artystycznym.
Egalitaryzm, ale nie u nas
Ostentacyjne niekiedy bogactwo niektórych, niekoniecznie najbardziej utalentowanych i pracowitych twórców i artystów oraz nierówności statusowo-dochodowe w tym środowisku panujące nie budzą jednak takich złych emocji jak majętność mniej lub bardziej utalentowanych i pracowitych przedsiębiorców, menadżerów, biznesmenów. I to wielu z owych bogatych i sławnych artystów, zawdzięczających swoją zawodową i materialną pozycję sukcesom odniesionym w bezwzględnej konkurencji rządzącej ich środowiskiem – zwłaszcza w obszarze kultury popularnej – wspiera lewicę przeciwstawiającą się wolnej konkurencji w życiu ekonomicznym i społecznym.
A do tego dochodzą wyraźne i czytelne hierarchie. Nie ma bodaj tak wewnętrznie zhierarchizowanych i zelitaryzowanych środowisk jak artystyczne i naukowe. Przepaść zawodowa i statusowa – a wśród artystów kultury popularnej także dochodowa – między luminarzami a wyrobnikami jest szeroka i głęboka. O żadnym egalitaryzmie i równym traktowaniu nie ma mowy, w wielu instytucjach naukowych mówi się wręcz o stosunkach feudalnych, wyceny dzieł i ról wybitnych lub tylko sławnych artystów są nieporównanie wyższe od honorariów zwykłych pracowników sektora kultury i sztuki. Często wręcz z ostentacją powtarza się, że w nauce i sztuce nie ma i nie może być demokracji (znaczy: równości), a miejsce każdego wyznaczone jest rangą dorobku, czyli tego co wytworzył.
Socjalizm, ale dla innych
Skąd te sprzeczności między afirmacją reguł stricte merytorycznej konkurencji, bezwzględnej rywalizacji i ostrej selekcji oraz wyraźnych hierarchii we własnym środowisku naukowców i artystów, przy jednoczesnym wspieraniu przez wielu z nich ruchów i partii politycznych zwalczających te reguły w gospodarce?
Dlaczego nauka i sztuka mają być oparte na kryteriach merytorycznych, a ekonomia i życie społeczne na pozamerytorycznych (pozaekonomicznych)?
Zaryzykujmy pewną hipotezę. Otóż naukowcy i artyści akceptują wolną konkurencję idej, koncepcji, pomysłów, projektów oraz surową ich selekcję, przy braku ingerencji czynników zewnętrznych i pozamerytorycznych, bowiem rozumieją, że tylko w ten sposób może się rozwijać nauka i sztuka, a więc dziedziny, na których im osobiście zależy. W innych, a zwłaszcza gospodarce, dopuszczają rozmaite formy ingerencji i interwencji oraz zaburzanie mechanizmów konkurencji i selekcji, bo rozwój w tych dziedzinach nie jest dla nich tak ważny, a przynajmniej nie tak ważny im się wydaje. Gotowi są dopuścić osłabienie tego (gospodarczego) rozwoju by wspomóc tych, którzy do niego się nie przyczyniają i za nim nie nadążają.
W swoich macierzystych dziedzinach absolutnie by się na to nie zgodzili. Protestowaliby gdyby granty, stypendia, nagrody, stopnie czy tytuły były przyznawane naukowym lub artystycznym niedojdom i beztalenciom, niezdolnym do spełnienia surowych wymogów naukowej produktywności i artystycznej kreatywności, ale nie mają nic przeciwko wspieraniu zasiłkami osób niewydolnych ekonomicznie, niechętnych wykonywaniu efektywnej pracy, nieumiejących się dostosować do wymogów rynku i ponoszących na nim porażki.
Można to nazwać niekonsekwencją, dosadniej hipokryzją, a jeszcze ostrzej aberracją.
Ilustracje: Dawid Czajkowski
