Zawarta w tytule złota myśl, przez wzgląd na polskie doświadczenie historyczne, jest nad Wisłą często powtarzana. Polki i Polacy reagują wyjątkowo alergicznie na wszelkie sytuacje, w których kto inny, niż oni sami, miałby być panem losu ich, ich kraju, miasta, wspólnoty czy instytucji. Przez wiele lat zasada ta była często deklarowana, ale kontrastowała z znikomym zainteresowaniem aktywnym udziałem w np. konsultacjach społecznych legislacyjnych inicjatyw podejmowanych na szczeblu rządowym. Jednak w ostatnich latach obserwujemy kiełkowanie postaw odmiennych, zwłaszcza na poziomie samorządu. Zaczynamy realnie cenić możliwość wypowiedzenia się i wywarcia pewnego wpływu na bieg spraw, gdy te dotyczą nas w sposób absolutnie bezpośredni.
Szkoda tylko, że mocna pozostaje tendencja, aby głosy maluczkich ignorować, a prawo do udziału w realnych konsultacjach dawać tylko silnym, których stanięcie okoniem mogłoby rządzącym realnie zaszkodzić. Nikt nie wyraził tej chybionej ścieżki myślenia lepiej niż wypowiadający się o prawach mniejszości seksualnych Lech Wałęsa, który swoje niezbyt przemyślane, mocno nieskładne i zupełnie mylne enuncjacje o naturze nowożytnej demokracji spuentował określeniem siebie samego jako „bojownika o prawa większości”.
Jednak wynurzenia, raz po raz od 24 lat usiłującego pogrzebać swój dorobek, byłego prezydenta RP na tematy praw mniejszości są mało interesujące. Dużo ciekawszy jest model dochodzenia przez MAC i Episkopat Polski do kompromisu w sprawie likwidacji tzw. Funduszu Kościelnego i zastąpienia go dobrowolnym odpisem od podatku.
Co do zasady odpis jest oczywiście dla liberała rozwiązaniem dobrym. Każdy obywatel będzie mógł zdecydować o przekazaniu na potrzeby któregoś z kościołów 0,5% swojego podatku, a co nie mniej ważne, będzie mógł zdecydować o nieprzekazywaniu tych środków żadnemu z kościołów, nawet jeśli jest członkiem któregoś z nich. Nie tylko upodmiotowi to obywatela w zakresie dysponowania częścią swoich danin podatkowych (co jest prawie zawsze dobre), ale także da realny obraz oceny kościoła katolickiego przez jego formalnych „wiernych”. W gruncie rzeczy powinienem więc odpisowi bezwarunkowo przyklasnąć.
A jednak nic z tego. Pojawia się pytanie: jak to możliwe, że MAC ogłasza osiągnięcie kompromisu dotyczącego wszystkich kościołów i sugeruje zamknięcie sprawy w sytuacji uzyskania porozumienia tylko z kościołem katolickim? „Nic o nas bez nas” najwyraźniej nie obejmuje innych wspólnot funkcjonujących w tym kraju. Ich przedstawiciele nie zgadzają się natomiast na uzgodniony z episkopatem model, gdyż obawiają się o swoje finansowe przetrwanie. Wątpliwości są dwie. Pierwsza bezdyskusyjna, druga warta do rozważania. Po pierwsze, nie do przyjęcia jest ogłaszanie sukcesu konsultacji społecznych po zaspokojeniu roszczeń najbardziej wpływowego z negocjujących podmiotów. Czyniąc tak rząd sprawia wrażenie, jakby inne podmioty były całkowicie pozbawione znaczenia. To jawna dyskryminacja, ale przyjmowana wręcz jako zjawisko naturalne. Po drugie, jest pytanie czy należy w tym przypadku aby na pewno stosować logikę Wałęsy, zgodnie z którą najważniejsza jest większość i jej prawa. Z teoretycznego punktu widzenia można zasadnie utrzymywać, że każdy kościół powinien utrzymać się z datków swoich wiernych. Z drugiej jednak strony jawi się pytanie, czy tak aby na pewno zapewnimy realizację zasady wolności religijnej, jeśli małe kościoły z braku środków będą musiały zlikwidować swoje i tak już nieduże struktury? Może jednak jest to dobry moment, aby porzucić zbłąkany tok rozumowania Wałęsy i bardziej pomóc właśnie mniejszym? Wielki głośno krzyczy, ale się wyżywi. Mały i niemy może nie dać rady.