W Rosji było to niemal pominięte wydarzenie. W Polsce wizyta Cyryla I wzbudziła żywe zainteresowanie i wiele zróżnicowanych komentarzy.
Wśród niech sporo miejsca zajęły te koncentrujące się na najmniej ważnym aspekcie sprawy, czyli na pytaniu o głębokość rozdźwięku, jaki w kontekście jednania się kościoła katolickiego w Polsce z rosyjską cerkwią prawosławną zaistniał pomiędzy Episkopatem Polski a PiS i Jarosławem Kaczyńskim. Zdumieniem napawa, jak bardzo w ocenie niektórych komentatorów życia publicznego wszystko musi toczyć się wokół prezesa PiS. Zadziwiające było szczególnie Schadenfreude antypisowskich autorów, entuzjastycznie podchodzących do zbliżenia kościelno-cerkiewnego tylko dlatego, że było ono nie w smak szefowi największej partii opozycyjnej i jego najwierniejszym wyznawcom. Trzeba jednak jasno rzec, że w treści wspólnej deklaracji nie znalazło się zbyt wiele elementów, który powinny wywoływać entuzjazm kogoś, kto nie podziela skrajnie konserwatywnej oceny współczesnego świata. Także z geopolitycznego i strategicznego punktu widzenia ten rzekomy „krok naprzód” w relacjach polsko-rosyjskich jest, jeśli już, krokiem w kierunku poważnych manowców i lepiej by było, aby nastąpił po nim precyzyjny krok w tył.
Idea pojednania i zbliżenia do siebie Polaków i Rosjan (mowa o zwykłych obywatelach, bo rządy powinny raczej dbać o realne interesy, a te zazwyczaj są w przypadku Polski i Rosji niezbieżne i nawet przejęcie w Moskwie władzy przez szczerych demokratów tego by szybko nie zmieniło) jest szczytna i oczywiście godna pochwały. Motywowane partyjnym interesem działania nastawione na zaognianie konfliktów są godne pożałowania. Pomimo tego pytanie o to „czy” się jednać, nie jest jedynym istotnym. Ważne jest też „jak”.
W tym przypadku dwa liczebnie największe w obu krajach kościoły znalazły swój wspólny mianownik i zasadniczą płaszczyznę porozumienia w ostrej krytyce współczesnej rzeczywistości świata zachodniego. Obie strony zbliża do siebie wrogość wobec liberalizmu, kapitalizmu oraz praw człowieka. Polski kościół neguje, jako zagrożenie dla tradycyjnej rodziny, takie prawa człowieka jak prawo mniejszości seksualnych do kształtowania prywatnego szczęścia zgodnie z własnymi potrzebami i wartościami. Cerkiew przyłącza się do tego wątku, ale domyślnie dezaprobatę kieruje wobec szeroko pojętych praw człowieka, które wygenerowały te bardziej szczegółowe zjawiska jak prawa mniejszości. Tym samym w sytuacji podżyrowania przez kościół polski broni polityki wspieranego przez siebie współczesnego reżimu rosyjskiego, walczącego z podstawowymi prawami człowieka do wolności osobistej, wolności słowa, zgromadzeń i innych wolności politycznych, typowych dla demokratycznego świata.
Jeśli realnym, a nie tylko deklarowanym w niektórych segmentach tekstu celem „pojednania” było zbliżenie do siebie dwóch narodów, składających się przecież z bardzo różnych ludzi, pluralistycznych pod względem aksjologicznym, to oparcie tej idei o głęboko dzielącą analizę rzeczywistości i kreślenie archetypów zła jest całkowicie błędną metodą. Jasnym jest, że na bazie wspólnego odrzucenia liberalizmu i kapitalizmu nie dokona się pojednanie całych wspólnot narodowych, skoro w ramach obu znajdują się wcale liczne grupy zwolenników tych kategorii, a w Polsce jest to wręcz grupa większościowa. Realne pojednanie musiałoby się dokonać na płaszczyźnie o wiele szerszej, niewykluczającej i generalizującej, pozostawiającej żywe kontrowersje na boku. Widać więc, że celem dokumentu i wizyty Cyryla w Polsce nie była promocja idei narodowego pojednania. Oba kościoły chcą w ten sposób realizować cele ewangelizacyjne i religijne, ewentualnie integrować swoje wspólnoty najbardziej tradycjonalistycznych wiernych i to metodą wskazania wspólnego wroga, nie integracji pozytywnej. Procesy społeczne na poziomie narodów pojętych jako wspólnoty laickie, składających się także z ateistów, pozostają poza realnym kręgiem zainteresowania ludzi, którzy złożyli podpisy pod tą deklaracją.
Z liberalnego punktu widzenia to źle, ale problemu nie ma. To tylko kolejna niedająca liberałowi ciekawych perspektyw inicjatywa jakich wiele. Można zabrać głos, napisać o przyczynach swojego krytycznego spojrzenia na nią, a następnie pozwolić podzielającym antyliberalne poglądy osobom się w nią angażować i tak korzystać ze swej wolności, do czego naturalnie mają niepodważalne prawo. Ale z polskiego punktu widzenia dostrzegam problem. Krytyka liberalizmu ma bowiem z punktu widzenia współpracującego blisko z czynnikami politycznymi w Rosji kościoła prawosławnego dwie istotne strony. Jest to nie tylko próba znalezienia w kraju UE i NATO głosu poparcia, a przynajmniej zrozumienia dla kremlowsko-cerkiewnego podejścia do takich problemów jak tolerancja, wolność słowa i ekspresji (niejeden polski biskup za obrazę uczuć religijnych chętnie zażądałby dwóch lat łagru), prawa obywatelskie, rola kościoła w państwie czy „demokracja” sterowana. To także próba przesunięcia geopolitycznej linii demarkacyjnej w Europie na zachód i (oczywiście w dłuższej perspektywie) przeciągnięcia Polski na stronę wschodu chociażby w tym jednym aspekcie polityczno-kulturowym. Skoro militarnie, ekonomicznie oraz pod względem standardów ustrojowo-konstytucyjnych Polska osadziła się po stronie zachodniej, to może chociaż uda się odciągnąć ją od niej w często pochopnie lekceważonym obszarze kulturowo-obyczajowym?
Tutaj właśnie integrystyczni hierarchowie polskiego katolicyzmu mogą się okazać przydatni. Na tym gruncie można byłoby myśleć o antyliberalnym sojuszu jakoś mgliście, ale niewątpliwie nawiązującym do idei panslawizmu, do tradycyjnego i nigdy nieporzuconego całkowicie przez Kreml celu przeciągnięcia Polski geopolitycznie na wschód. Pomagających Moskwie przy realizacji tego rodzaju strategii nazywano w przeszłości „nurtem zdrady narodowej”, później sam Kreml mówił o „pożytecznych idiotach”. Nie formułuje się tutaj żadnych epitetów, tylko przestrzega przed wpadnięciem w pułapkę rozbieżnych celów strategicznych ukrywających się pod cienką warstwą złudnie zbieżnych celów taktycznych.
Obie strony sporu o ocenę „pojednaniowego” dokumentu kluczą. Prawica z sympatią spogląda na treść krytyki społecznych przemian w świecie zachodnim, które odrzuca na równi z oboma kościołami. Ale pomna lekcji z czasów prawicowej krytyki pod adresem Konstytucji 3 Maja, stroni od entuzjastycznego poparcia idei zbliżenia z kremlowskim ramieniem duchowym. Obóz wrogów PiS, słusznie opierający się antyrosyjskiej histerii, dostrzega problematyczność kościelnego porozumienia, ale koncentruje się na cieszącym go pęknięciu na linii prawica-Episkopat. Publicyści z tej grupy, dla samego ćwiczenia obiektywności, przed domowym lustrem winni codziennie powtarzać, jawiące się w pierwszym momencie jako herezja, zdanie „J. Kaczyński ma rację”. Ponieważ jest tak, że czasem prezes PiS naprawdę rację ma i tak właśnie jest w jego niezwerbalizowanym sporze z abp. Michalikiem o „pojednanie” z Cyrylem I.
Ja i wielu liberałów dylematu nie mamy. „Pojednanie” polsko-rosyjskie w tej formule należy odrzucić ze względu na fakt, iż jego ostrze skierowane jest przeciwko światu cywilizacji łacińskiej, którego Polska jest i zawsze pozostanie immanentną częścią. Polscy tradycjonaliści niechaj współpracują nad odwróceniem trendów społecznych wraz z np. katolikami w Hiszpanii, albo chrześcijanami w USA, ale niech nie pozwalają Moskwie politycznie rozgrywać światopoglądowe bitwy na Zachodzie. W obecnych realiach politycznych zbliżenie z Rosją możliwe jest wyłącznie na relatywnie najsłabiej związanej z kwestiami aksjologicznymi płaszczyźnie gospodarczej. Zacznijmy się tutaj traktować rozsądnie, jak na biznesmenów przystało, wtedy zobaczymy co dalej. Wszelkie inne zbliżenia polityczne czy pojednania będą możliwe dopiero po gruntownych zmianach ustrojowych w samej Rosji. Nie wolno nam podpisywać się wraz z rosyjską cerkwią pod tekstem bezlitośnie krytykującym rzeczywistość Zachodu, ale równocześnie przemilczającym krzywdy ludzkie dziejące się na Wschodzie. Robiąc to sami umacniamy całkowicie błędne przekonanie co poniektórych Rosjan, że to ich droga i porządek publiczny są lepsze od zachodniego. Tak nie jest.