Dawno, dawno temu, była taka kultowa gra o zmierzchu ludzkiej cywilizacji po wielkiej wojnie nuklearnej „Fallout”. W drugiej edycji gry mogliśmy odwiedzić Vault City, pozornie samotną wyspę cywilizacji w pustkowiu i zacofaniu. Szybko jednak okazywało się, że za ładnymi budynkami i hasłami kryje się kastowa dyktatura. Mieszkańcy byli jednak tak doskonale odcięci od świata zewnętrznego, że nie zdawali sobie z tego sprawy i uważali osobliwy eksperyment społeczny, w którym żyli, za najlepszy z możliwych światów.
Tyle post-apo. Wszyscy jednak żyjemy trochę w swoim Vault City – w swoim kręgu klasowym i zawodowym, w swojej bańce informacyjnej, gdzie wszyscy udostępniają te same treści, a zapuszczenie się w dżunglę odmiennych poglądów może być motywowane co najwyżej badaniami socjologicznymi lub pisaniem reportażu z życia dzikich. Nie robimy tego programowo i świadomie, po prostu człowiek, jak każda żywa istota, oszczędza cenną energię i unika stresu, dlatego odsuwa od siebie treści nieprzyjemne i otacza się przyjemnymi. Jest to całkowicie logiczna i naturalna potrzeba. Wyrzucamy ze znajomych kogoś, kto pisze nam komentarze o spisku żydomasonerii. Przeglądamy tylko te media, z których punktem widzenia się zgadzamy. Niektórzy ludzie radzą sobie doskonale w dorosłym życiu, omijając w ogóle treści polityczne lub ekonomiczne, nie rozumiejąc, co oznacza dla nich takie czy inne rozwiązanie ustrojowe, nie interesując się kompletnie globalnymi zjawiskami i konfliktami, za to doskonale orientując się w przebiegu kolejki rozgrywek lokalnych drużyn piłki nożnej. Można iść przez życie, interesując się wyłącznie grami komputerowymi, muzyką popularną czy ogrodnictwem. Czemu nie.
Z drugiej strony, pomstowanie na niezainteresowane „doły” jest hipokryzją, bo „góry” są równie niezainteresowane. Elity skutecznie izolują się od pospólstwa. Chociaż wszyscy dużo mówimy o równości i demokracji, do podejmowania ważnych decyzji nie są dopuszczane zbyt szerokie masy. Zaufanie do elit zresztą mocno spadło po kryzysie zeszłej dekady. Autorytety zachwiały się i jest to paradoksalnie efekt polifonii, demokratyzacji dyskursu, powszechnego dostępu do informacji i swobody wyrażania opinii. Wydawało się kiedyś, że w czasach światowych baz darmowej i natychmiast dostępnej wiedzy ignorancja musi odejść do lamusa. Tymczasem ma się świetnie. Youtuber uczący, jak leczyć raka sokiem z cytryny może mieć większe przebicie medialne niż profesor, ponieważ jest zabawny i lepiej się komunikuje. Dobrze wie także, jak przemawiać do ludzi, którzy czują się lekceważeni, oszukiwani przez system, zapomniani przez elity, traktowani jak mięso w tradycyjnych placówkach medycznych. Najgorsze w populizmie nie jest to, że bazuje na kłamstwie, ale to, że odwołuje się do prawdziwych emocji. Powody mogą być źle rozumiane, droga myślenia błędna (prawda nie jest kwestią opinii ani głosowania), ale emocje zawsze są prawdziwe. Emocje chętniej klikamy niż przydługie wywody (takie, jak ten esej).
Paradoks dzisiejszych społeczeństw rozwiniętych polega na tym, że chociaż technologicznie sięgają gwiazd, emocjonalnie wracają do jaskiń. Świat wokół jest wielki i wrogi, dlatego kusi nas każda ładna, prosta, spójna wizja. Chętnie zamykamy się za czystymi murami Vault City. Manipulacje i uproszczenia usprawiedliwiamy, ponieważ robią to „nasi”, a celem jest przecież zachowanie tej naszej eleganckiej samotnej wyspy z dala od złego Obcego. Ostatecznie wszystko wokół sprowadza się nam do rywalizacji „my kontra reszta świata”, priorytetem jest „zmiażdżenie”, „zaoranie” przeciwnika, polityka nie jest już rozumiana jako starcie idei, ale wygryzienie „innych” z wyścigu o pieniądze i władzę przez „naszych”. Nie ma miejsca na ciekawość inności, ubogacenie kulturowe wynikające ze spotkania z obcym to wyśmiewany termin. Im mniej wiemy, im dłużej żyjemy za tymi szczelnymi bramami, tym bardziej boimy się demonów mieszkających za Wielkim Murem i tym więcej wolności oddamy każdemu, kto nam obieca, że nas przed nimi uchroni.
Jest tylko pewien problem. Zamknięte społeczności w końcu zatrzymują się w miejscu. Tak, kontakty z Innym bywają źródłami dyskomfortu i konfliktu. Ale pozwalają się rozwijać. Tak to już jest, że cywilizację pchają do przodu te społeczności, które najwięcej komunikują się z innymi. Które odważnie wysyłają swoich przedstawicieli w świat i dają im do tego niezbędne narzędzia (w tym wiedzę powszechną). Kto wymienia myśli, ten się uczy, rozumie, ten się nie boi i nie kupuje demagogii. Jasne, jest to trudne, pracochłonne i bywa nieprzyjemne. Ale odcięcie tego tlenu to ostatecznie śmierć organizmu. Przynajmniej mózgowa.