Nie ma kompromisu w obronie Matki Ziemi! – z Jackiem Bożkiem rozmawia Marcin Łubiński
Marcin Łubiński: Panie Jacku, jest pan jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób w kręgach ochrony środowiska w naszym kraju, założycielem i prezesem Klubu Gaja, bodaj najdłużej działającej pro-ekologicznej organizacji w Polsce. Jakie idee i wartości przyświecały panu na samym początku działalności i jak na ich rozwój wpłynęły wyzwania, jakie niesie nowoczesność, w tym kryzys klimatyczny? Przez 32 lata działalności Klubu Gaja musiał pan z pewnością otwierać się na nową tematykę.
Jacek Bożek: Faktycznie to już szmat czasu. Zadziwiające jest jednak to, że w najważniejszych kwestiach niewiele się zmieniło na lepsze. Oczywiście nie mówię o powrocie do komunistycznej opresji, ale myślę o naszym podejściu i szacunku do przyrody czy drugiego człowieka. Mówię o naszym zrozumieniu innego, np. świata przyrody czy zwierząt. Z jednej strony mamy ogromny wzrost zainteresowania weganizmem, wegetarianizmem czy w ogóle prawami zwierząt, ale w tym samym czasie na świecie wykorzystujemy 70 miliardów zwierząt hodowlanych rocznie czy odpowiadamy za eksterminację całych populacji dzikich zwierząt. Nigdy w dziejach ludzkości nie mieliśmy tak barbarzyńskiego podejścia do innych istot. Stąd też uważam, że wartości które mi przyświecały w 1988 roku, kiedy zakładałem Klub Gaja, są teraz tak samo ważne jak wtedy. A może i ważniejsze w dobie rozpowszechnionej obojętności gatunkowej. Człowiek uzurpuje sobie prawo do władania zasobami planety. Tym bardziej, że nie bierzemy w naszym stylu życia pod uwagę przyszłych pokoleń, choć wielu z nas mówi że przyszłość dzieci jest dla nich najważniejsza. Te wypowiedzi i postawy nie brzmią spójnie. Dlatego też ja w swojej pracy nie zmieniam za wiele, choć korzystam z innych współczesnych narzędzi. Nie muszę za bardzo szukać nowości i wyimaginowanej innowacyjności. Wystarczy być uważnym i konsekwentnym, a życie, ludzie i przyroda podpowiadają rozwiązania.
Jak wyglądało działanie Klubu Gaja na samym początku? Dziś ekologia i działalność ekologiczna są postrzegane zupełnie inaczej niż w latach osiemdziesiątych. Czy świadomość społeczna jest teraz większa? Naukowcy i media podnoszą tę problematykę częściej niż robili to kiedyś. Czy ułatwia to pracę? Czy może jednak ją utrudnia?
Początki zawsze wydają się rewolucyjne. Okrzyk – „Na barykady aktywiści i aktywistki, a świat stanie się lepszy, gdy wspólnie przestaniemy jeść mięso i obronimy własnym ciałem każde drzewo” – wydawał nam się jedynie słuszną drogą. „Nie ma kompromisu w obronie Matki Ziemi!” – tak to wyglądało. Ale na taki radykalizm w działaniu potrzebne były fundusze, więc sprzedawaliśmy z moją partnerką Beatą Tarnawą rodzinne dobra jej Mamy odbierając je zarazem naszym córkom Miłosławie i Jagodzie. Może to i ekologiczne, ale nie wiem czy sprawiedliwe. W tamtych czasach nikt nawet nie słyszał o grantach czy stronach internetowych, na których zbiera się fundusze. Nie wspomnę, że aby zatelefonować, musiałem jeździć na pocztę w mojej wsi rowerem, stać w kolejce i czekać na połączenie „międzymiastowe”. To są nieprzystające do współczesnych czasów historie.
Jeśli idzie o świadomość, to badania wskazują na wzrost świadomości obywatelskiej dotyczącej zmian klimatu, zanieczyszczenia powietrza np. smogiem czy ogólnie ekologii. Ale czy to przenosi się na szerokie zmiany społeczne, polityczne czy biznesowe? Wątpię. Widzę oczywiście zmiany wśród młodych mieszczan, ale liczby dotyczące ekologicznego stanu planety są zatrważające. Żyjemy w swoich bańkach społecznych i środowiskowych i myślimy, że tak wygląda rzeczywistość. Wiem co mówię, bo mieszkam na wsi. W górach. Pomimo niezwykłych udogodnień i możliwości dostępu do wiedzy i informacji, najchętniej korzystamy z wiedzy cioci i grupy znajomych. A oni to niby skąd czerpią wiedzę? Wygląda to nieciekawie. Myślę, że nie tak jeszcze dawno edukacja i działanie musiało opierać się na wartościach. Życie nie było tak szybkie i powierzchowne. Wydaje się że teraz zwycięża PR, zarządzanie strachem, niepewnością i wręcz nieprawdopodobna propaganda. Dotyczy to wielu kluczowych sfer naszego życia. Nie tylko ekologii czy polityki.
Jakie były, albo są największe wyzwania towarzyszące panu w pracy? Czy także i one uległy zmianom? Jak z pomocą ze strony innych osób i organizacji? W dobie kryzysu wiele z nich zmuszone jest prosić o większe wsparcie niż normalnie.
Myślę, że głównym wyzwaniem jakie zawsze przede mną stało, było to, czy starczy mi sił i konsekwencji, aby skutecznie i w imię tego co kocham i szanuję, działać nie zrywając za sobą mostów społecznych, emocjonalnych czy ludzkich. Patrząc z perspektywy czasu więcej było zwycięstw niż porażek na tej drodze. Działanie społeczne to praca z ludźmi, a nie tylko obrona przyrody. Tym bardziej, że sytuacja naszych relacji ze światem, w którym żyjemy, coraz bardziej się komplikuje i poniekąd alienuje.
Dlatego też ludzie byli i są kluczem do dobrego, skutecznego działania organizacji. Ja miałem szczęście. Trafiałem przeważnie na dobrych, zaangażowanych i w większości ideowych ludzi. Nowa sytuacja, w której znaleźliśmy się teraz, będzie wymagała przemyślenia, jak mają wyglądać relacje nie tylko w pracy, ale i na wielu innych poziomach. Obawiam się o powiększenie grup wykluczonych ekonomicznie czy z powodu wieku, braku wiedzy czy nawet zwykłego strachu. Obawiam się też, że pod hasłami „powrotu do normalności” skrywać się będzie chęć dominacji nad słabszymi, np. kobietami, dziećmi, zwierzętami czy przyrodą.
Od kiedy rozpoczęło się ogólnoświatowe „zamknięcie” wywołane przez pandemię Cov-19, możemy obserwować wiele zmian w środowisku naturalnym. Widzimy je nie tylko dzięki medialnym doniesieniom z całego świata, ale obserwujemy również na własnym podwórku. I tak w Zakopanem na ulicach pojawiły się wędrujące sarny, w okolicach Krakowa widziano serwala, w Bieszczadach zwiększyła się aktywność wilków i niedźwiedzi, w Bombaju pierwszy raz od dziesięcioleci pojawiły się flamingi, do Wenecji zawitały łabędzie i kaczki, po indyjskich miastach spacerują słonie, a na plażach jaja składają żółwie morskie. Czy epidemia pokazała nam, że natura ma jeszcze szansę? Wystarczyły niecałe dwa miesiące zmniejszenia aktywności człowieka, a zmiany, które widzimy, zdumiewają.
Nie potrafię zrozumieć, skąd ten zachwyt nad wydarzeniami w świecie przyrody związanymi z zamknięciem ludzkości w domach. Przecież to oczywiste, że natura wraca tam, gdzie była zawsze, jeśli nie przeszkadzał jej w tym człowiek. Biolodzy, ekolodzy i wielu innych specjalistów od lat powtarzają, że przyroda i zwierzęta muszą mieć przestrzeń do życia i rozmnażania się, jeśli mają przetrwać. Pandemia pokazuje nam jednak dobitnie, że my przyrodzie nie jesteśmy potrzebni. To ona jest nam niezbędna do życia i przeżycia. Niby prawda oczywista, ale w naszej ludzkiej dumie czy wręcz arogancji zapominamy o tym na co dzień. Wirus stał się lustrem naszej pychy i przepytuje nas z podręcznika pod tytułem – Moje ego, Moje życie, Moja planeta. Nie wiem, czy nauczymy się z zaistniałej sytuacji czegoś więcej, gdyż że wszystkich stron dobiega do mnie coraz głośniejsza mantra – powróćmy do normalności. OK. Ale jakiej? Do latania samolotami za pół darmo i niszczenia Ziemi pod hasłem wypoczynku? Do marnowania żywności? Do spalania węgla, ropy,gazu i co tam jeszcze można spalić? Do wycinki drzew, lasów czy puszczy tropikalnej w imię rozwoju? Jeszcze raz podkreślę, że mamy teraz czas na refleksję, ale nikt nie wie, w jaką stronę jej efekt nas poprowadzi. Niebezpieczeństwa już widać.
Co ludzie mogą wywnioskować w związku z tymi zmianami? Odczyty z satelitów nie pozostawiają wątpliwości, najbardziej zanieczyszczone miasta, takie jak Delhi czy Pekin, mają czystsze powietrze, ludzie dzielą się w mediach społecznościowych zdjęciami pokazującymi te same lokacje sprzed i po wybuchu epidemii, różnica jest uderzająca. Czy pandemia może przyczynić się do otworzenia oczu ludziom?
Wątpię, czy cokolwiek jeszcze może przyczynić się do otworzenia oczu ludziom. Mamy przecież za sobą drugą wojnę światową i holokaust, a konfrontacja siłowa jest nadal wykorzystywana jako sposób rozwiązywania konfliktów. Eksterminujemy całe gatunki zwierząt, przeławiamy zasoby mórz i oceanów, wykorzystujemy rocznie 70 miliardów zwierząt, wycinamy puszcze i lasy, w tym pierwotne, niszczymy rzeki i bagna, zatruwamy wodę i powietrze. W samej Polsce mówi się o 50 tys. zgonów rocznie spowodowanych smogiem. W tym roku susza w naszym kraju może przybrać rozmiary apokaliptyczne. I co? I nic. Różnego rodzaju lobby naftowe, hydrotechniczne czy węglowe nadal wmawiają nam, że nie ma rozwoju bez… eksploatacji zasobów, ludzi, zwierząt, przyrody. Główny nurt trzyma się świetnie i prze ku katastrofie.
Działamy tak od lat. Nie pomagają apele naukowców, aktywistów czy przywódców religijnych nawołujących do zmiany naszych zachowań. Trwamy w obłędnej obojętności, a o ludziach, którzy o tym krzyczą, mówimy „ekologiczne oszołomy”. Niech przykładem będzie postawa i decyzje prezydentów USA czy Brazylii. To są światowi przywódcy i za nimi stoją gigantyczne pieniądze i miliony wyborców. Nie wygląda to optymistycznie . Nie można zaciemniać obrazu i trzeba mówić wprost. Idziemy w kierunku niewyobrażalnej katastrofy, przy której pandemia koronawirusa może być tylko wstępem.
Można by pomyśleć, że kryzys związany z pandemią sam zmusi ludzi do refleksji, empatii, jednak znów wracają projekty ustaw obywatelskich dotyczących polowań, szczególnie z udziałem dzieci, jakby odniósł się pan do tych działań?
Jak już wspomniałem, nie jestem optymistą. Refleksja nie jest zjawiskiem powszechnym i wiele wskazuje na to, że pandemia tego nie zmieni. To samo dotyczy naszych postaw, empatii lub jej braku. Trzeba wiedzy, edukacji, rozumienia świata i własnych emocji. Trzeba samoświadomości. A kto tego uczy? Rodzina? Kościół? Szkoła? Internet? Wolne żarty. Jesteśmy w kryzysie cywilizacyjnym po uszy. A katastrofa klimatyczna, koronawirus, znikanie gatunków, handel ludźmi na niespotykana skalę czy ogrom wykluczenia społecznego, to są objawy ciężkiej choroby naszych umysłów i serc. Globalna obojętność, o której mówi papież Franciszek, ogarnia nas mrokiem ze wszystkich stron. Mało optymistycznie? A dlaczego ma być optymistycznie? Za stary jestem i za długo to robię, żeby uśmiechać się do widowni, bo ona chce się dobrze poczuć. Jeśli nie zrozumiemy dzisiejszej przestrogi natychmiast, to duch zmiany może nas wszystkich mocno poturbować. Nie oznacza to jednak, że jesteśmy bez wyjścia. Po raz kolejny podkreślę, że posiadamy niezbędną wiedzę i środki, ale brakuje nam woli. Społecznej i politycznej. Nie powinniśmy czekać na polityków, ale organizować się i przygotowywać na nieuchronność zmiany. Na dodatek w niepewności, a nawet strachu.
Jak możemy wykorzystać zaistniałą sytuację do edukowania społeczeństwa? Jaki system, czy też program edukacyjny możemy stworzyć po obserwacji zachowań ludzi, natury, jakie lekcje powinniśmy wyciągnąć z tego, że gdy człowiek się wycofa, natura błyskawicznie odzyska, co utraciła? Kogo i w jaki sposób możemy dzięki temu edukować?
Od pewnego czasu promuję moją nową ideę 3xW, czyli Współzależność, Współpraca, Współodczuwanie. Nie możemy się już skupiać na edukacji przyrodniczej czy nawet szerzej ekologicznej. W otaczającym nas świecie wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni i współzależni. Pokazywanie związków i zależności, nie tylko w środowisku przyrodniczym, ale w każdym innym – politycznym, gospodarczym, kulturowym, emocjonalnym czy, jak to boleśnie dostrzegliśmy teraz, zdrowotnym – to klucz do zrozumienia rzeczywistości i jej nieustającej zmienności. Współpraca nie może polegać na załatwieniu swojego interesu, nawet przy odrobinie ustępstw, co buńczucznie nazywamy, że każdy wygrywa. No, nie każdy wygrywa, a przykładem tego może być Matka Ziemia, która z nami, ludźmi przegrywa sromotnie. Tylko nie dostrzegamy, że to my najgorzej na tym wyjdziemy. Współpraca to coś więcej. To proces zrozumienia i wchłonięcia tego, co mówi, myśli i pragnie inny. A inny to też zwierzę, rzeka z jej doliną czy moje ukochane Tatry i Bałtyk. Konsekwencją tego sposobu myślenia i działania musi być współodczuwanie. Nie współczucie, a właśnie współodczuwanie. Bycie odpowiedzialnym za moje i twoje życie. A ty możesz być każdym. Także rzeką, krajobrazem czy wolnością wyboru. To nie są bajki. Wolność kosztuje i warto to sobie uświadomić. Dodam kolejny raz. To nie jest czas na uśmiechy i oddanie odpowiedzialności za przyszłość planety w ręce 15-letnich dzieci. Aż mi wstyd jak o tym myślę.
Na horyzoncie niestety czeka na nas kolejne zagrożenie – susza. Co możemy robić, by przeciwdziałać tej klęsce? Wrocław jest chyba pierwszym miastem, które uruchomiło program przeciwdziałania suszy, można starać się o dofinansowanie na budowę ogrodów deszczowych, czy takie inicjatywy powinny być ogólnopolskie?
Susza to nie jest kłopot, który spada na ludzi z dnia na dzień. Dopuszczenie do takiej suszy, jaką mamy, to zwykle proces trwający latami. Nie chodzi tu tylko o brak wody, ale np. katastrofalne przesuszenie gleby czy rabunkowe zużycie wód głębinowych. Ten rok będzie kolejnym rokiem suszy, której Polska doświadcza od lat, a nie czymś, co spadło na nas z nieba wczoraj. Kłopot polega na tym, że naukowcy, ekolodzy, a nawet służby odpowiedzialne w naszym kraju za gospodarkę wodną mówili już dawno o niebezpieczeństwie związanym z niedoborami wody. Tylko nasi politycy problemy związane z wodą – nie mówię tu tylko o suszy, ale i o powodziach czy ochronie dolin rzecznych – zaciemniali opowieściami o budowach tam, przekopach, budowie dróg wodnych i nieustających od lat melioracjach. Dodam, że nie dotyczy to tylko obecnie rządzącej ekipy lubującej się w wycince drzew i kanalizowaniu rzek. Od lat w gospodarce wodnej w Polsce wiało przeważnie grozą, uderzające było kolesiostwo, wyciąganie starych projektów z szuflad czy brak nowoczesnej wiedzy i przestarzałe formy kształcenia. Myślenie i decyzje szły w kierunku „jakoś to będzie, skoro woda była zawsze”. Zgroza.
Natychmiast trzeba podjąć działania zgodne z wiedzą o nowoczesnym, proekologicznym zarzadzaniu zlewniami i dolinami rzek, odtwarzać bagna i tereny podmokłe i robić to z dbałością o jak najbardziej przyjazne dla środowiska rozwiązania. Wiedzę i możliwości techniczne posiadamy. Trzeba woli politycznej, a nie epatowania społeczeństwa wizją rozwoju dróg wodnych, zbędnych, szkodliwych i drogich. Doczytałem nawet w mediach, że nie da się rozwiązać problemu suszy bez budowy, czyli kanalizacji polskich rzek. To nie jest sprzeczność. To jest zwykła nieprawda.
Znowu będę pesymistyczny, ale już słyszałem, że za suszę odpowiadają… ekolodzy. Myślę że już niedługo rolnicy mogą na serio zapytać decydentów, co zrobili i co zamierzają robić z tymi problemami i nie będzie się dało katastrofy przykryć prostym PRem. Jest jeszcze jedna sprawa. To się nie zaczęło w tym roku i nie skończy się szybko, dlatego oczekiwałbym jako obywatel, któremu leży na sercu los Polski, dobrych i mądrych decyzji, a nie opowiadania banialuk.
Jeżeli miałby pan wskazać priorytet, którym powinien zająć się teraz polski rząd oraz obywatele, to co by to było? Jakie jest największe ekologiczne zagrożenie, z którym będziemy musieli się zmierzyć w najbliższych latach?
Pytanie jest dosyć przewrotne. Dlaczego? Rząd i obywatele to jednak inne wymagania, oczekiwania i możliwości. Jeśli chodzi o nas, czyli każdego obywatela, to najważniejsza moim zdaniem jest szeroko rozumiana edukacja. Nie chodzi o eko-zabawy na świeżym powietrzu i sprzątanie śmieci. To już było i możemy to robić dalej, ale nie liczmy na jakieś głębokie zmiany, które mogły by się pojawić w przestrzeni społecznej po tak rozumianej edukacji. Rozumiem przez to nie tylko edukację ekologiczną czy przyrodniczą. Tutaj wchodzi w rachubę edukacja konsumencka, polityczna, obywatelska i jeszcze wiele, wiele więcej. Katastrofa klimatyczna dotyczy naszej światowej kultury konsumpcji i zniszczenia. Dotyka każdego aspektu naszego życia, także zdrowia, o którym tyle się ostatnio mówi. Nie chcę się tutaj rozkręcać, ale już w roku 2011, w książce, którą napisałem z Radkiem Gawlikiem Ekologia wyzwaniem XXI wieku, wspominałem idee np. Jacka Kuronia o kształceniu dla przyszłości. Wychowanie w duchu 3xW, czyli współzależności, współpracy i współodczuwania, to propozycja, ale w metodach kształcenia mamy naprawdę z czego czerpać. Nasza szkoła to często opresyjna skamielina co jeszcze bardziej uzmysłowił nam obecny kryzys zdrowotny.
Inna sprawa to rząd, który posiada narzędzia i możliwości, żeby działać na rzecz zmniejszenia skutków i adaptacji do katastrofy klimatycznej. Ale nie tylko. To rząd może wprowadzać nowe formy edukacji czy wspomagać profilaktykę zdrowotną. Aby to zrobić, potrzebna jest wola polityczna i… wiedza. Nasza klasa polityczna wygląda na zaimpregnowaną na nowoczesną wiedzę wychodzącą poza obszar „niech dzieci mają dostęp do komputera”. Wola natomiast jest – moja i mojsza – i tylko liczy się partia, a myślenia do przodu to nigdy w Polsce nie było za dużo. Politycznie rozbija się i osłabia służby odpowiedzialne za ochronę przyrody. Przypominam, że w zamierzchłych czasach mieliśmy w Polsce Ministerstwo OCHRONY Środowiska. Było, minęło, a skutki widać i czuć. Dosłownie i w przenośni. No cóż. Taki mamy klimat. Warto o tym pamiętać.
Jacek Bożek – założyciel i prezes Klubu Gaja. Ekspert w dziedzinie działań społecznych w obszarze ochrony środowiska i zwierząt. Odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski za budowanie społeczeństwa obywatelskiego (2011).Ukończył wiele kursów w kraju i zagranicą dotyczących ekologii i działań społecznych m.in. River Basin Management Fellowship, German Marshall Fund of the United States (1994). Stypendysta rządu Nowej Południowej Walii w Australii, pracował w Rainforest Information Center. Stypendysta i członek międzynarodowego stowarzyszenia Ashoka Innovators for the Public (od 1997). Współautor książek m.in. Antologii praw zwierząt (1995), Jak uratować rzekę (1997), Save the River (1997), Człowiek i pies (2003), Ekologia wyzwaniem XXI wieku (2011), autor książki O zmienianiu świata. Droga Wojowników Gai (2013). Od ponad czterdziestu lat praktykuje jogę i wegetarianizm.