Nie, to nie jest rewolucja pokolenia Tik Toka, czy jak nazywa je Jakub Wencel, „pokolenia .JPG”. To rewolucja prowadzona przez młodych, ale w imieniu nas wszystkich. O karnawale nastolatków może mówić tylko ten, kto nie był na żadnej demonstracji i chce ze swojego wygodnego fotela oceniać wydarzenia, które przetaczają się przez nasz kraj. Dziś nie jest ani czas, ani miejsce, żeby kreować się na bezstronnego obserwatora, dziś na ulicach wykuwa się nowa Polska.
Środa, Łódź, siódmy dzień protestów przeciwko wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego, wyrokowi, który kończy dwudziestosiedmioletnie status quo w sprawie aborcji. Przez centrum miasta włókniarek maszeruje niemal trzydzieści tysięcy ludzi. Wbrew propagandzie prawicowych mediów, trudno wyobrazić sobie bardziej pokojową manifestację. Ludzie tańczą, uśmiechają się do siebie, biją brawo trąbiącym kierowcom i tym, którzy wyglądają z okien mijanych bloków. Zupełnie jakby ulice opanowała spontaniczna parada równości. Przeważają ludzie młodzi – licealiści, studenci, ale nie brak też trzydziestolatków i mężczyzn wspierających swoje koleżanki, dziewczyny, siostry, żony. Jest też sporo pań w wieku średnim. Seniorzy wyrażają poparcie machając z balkonów – w czasach pandemii fizyczne zaangażowanie zostawiają mniej zagrożonym ciężkim przebiegiem choroby (i słusznie!).
Zgadnijcie: przedstawicieli, której z grup można podczas demonstracji policzyć na palcach jednej ręki? Panów w średnim wieku (chwała tym nielicznym, którzy maszerują z transparentami „jestem tu dla swoich córek)! Zamiast zająć konkretne stanowisko, siedzą na forach, Facebooku, Twitterze, lub w studiach radiowych i telewizyjnych, żeby ex cathedra wypowiedzieć się o walczących o wolność wyboru. Oczywiście, jest też optymistyczna wersja wyjaśniająca brak mężczyzn w przedziale wiekowym czterdzieści plus podczas demonstracji: wyżej wymienieni zostali w domach i opiekują się dziećmi, żeby ich żony mogły manifestować.
Kiedy obserwuję social media i media w ogóle, mam nieodparte wrażenie, że rewolucja kobiet jest wymierzona nie tylko przeciwko rządowi Zjednoczonej Prawicy i Kościołowi, ale również przeciwko miękkiemu patriarchatowi. Przeciwko tym wszystkim, którzy nad wyraz szanują kobiety i kłaniają im się w pas, ale znieść nie mogą, że „eteryczne niewiasty” (i to takie młode! przyszłe matki!) wydają z siebie okrzyk „wyp…ać”, że zamiast protestować poprzez gotowanie, sprzątanie i prasowanie (taką formę protestu z pewnością chętnie przyjąłby marszałek Grodzki), wolą wyjść na ulicę. Rzesze dotychczasowych gorliwych adwokatów kobiet, cieszyło się z roli pośredników, którzy walczą o „swoje panie”. W ten sposób sprawowali nad nimi kontrolę. Teraz, kiedy ją utracili, kiedy kobiety stały się obrończyniami we własnej sprawie, z wielu mężczyzn wyszło ich pseudodżentelmeńskie zacofanie. To właśnie owi nieco zniesmaczeni komentatorzy, którzy są niby za, ale w gruncie rzeczy przeciw, uznają, że protesty, choć liczne i ważne, są tak naprawdę efemerycznym ruchem niedojrzałej młodzieży, czy jeszcze gorzej, „rozwydrzonych dziewczyn”. Nastolatki, jak przystało na ich wiek, buntują się, ale nie wiedzą przeciwko czemu, a na dodatek same nie mają nic do zaoferowania, jedynie sprzeciw dla samego sprzeciwu, a na manifestacje chodzą tylko po to, żeby urwać się z zajęć i trochę poszaleć, bo tam gdzie lockdown, tam i brak imprez.
Drodzy panowie, nie doceniacie młodzieży i jednoczącej siły ruchu wywołanego przez wyrok Ttrybunału. W erze nadmiaru boomersów (czy też bardziej swojskich dziadersów) w życiu publicznym, lud na przysłowiowe barykady musieli powieść ludzie młodzi. Demonstrujący walczą nie tylko o prawo do aborcji, ale co wykazały postulaty Strajku Kobiet, również o szacunek i równouprawnienie dla osób LGBT+; o poprawę sytuacji w służbie zdrowia; o zapobieżenie katastrofie klimatycznej, czyli o wszystko to, o czym panowie u władzy nie chcą nawet rozmawiać lub twierdzą, że nic nie da się z tym zrobić.
Nie zgadzam się z tezą Jakuba Wencla, który w swoim artykule w Krytyce Politycznej „Pokolenie JP2 kontra pokolenie .JPG” twierdzi, że demonstracje wyrosły na czyn pokoleniowy, a biorący w nich udział posługują się kodem kulturowym niezrozumiałym dla większości dorosłych Polaków. Któż z nas nie dostał od rodziców na Messengerze mema lub linka do sucharów na Youtube? Oczywiście, czterdziesto czy pięćdziesięcioletni influencerzy wciąż są rzadkością, ale tak ważna postać polskiego internetu jak Krzysztof Gonciarz ma już trzydzieści pięć lat, a Remigiusz Maciaszek (ojciec wszystkich rodzimych influencerów) czterdzieści trzy. Swoje miejsce w sieci odnajdują również postacie pokroju Tomasza Raczka czy Cezarego Pazury.
Świadome partycypowanie w różnorodnych przejawach współczesnej kultury, której mainstreamowa działalność przeniosła się do świata wirtualnego, nie wynika z ilości wiosen na karku, a przede wszystkim z indywidualnego wyboru. Zwolenników tezy „kiedyś to było, a teraz to nie ma” nie brakuje nawet wśród urodzonych w latach 80. Od każdego z nas zależy czy smartfon będzie służył do rozmów telefonicznych, czy do uczestniczenia w życiu społecznym. To jednostka decyduje (oczywiście pod wpływem wielu czynników zewnętrznych) czy zechce dostrzec fenomen „Kucy z Bronksu” i uznać je za inteligentną internetową satyrę społeczną przypominającą współczesny polski inwariant Monty Pythona czy za żenującą i niezrozumiałą „bajeczkę” dla nastolatków; to jednostka decyduje czy wgryzie się w specyficzną estetykę Tik Toka czy pozostanie przy cynicznym komentowaniu na Twitterze. Ten ostatni przykład dobrze unaocznia ułudę walki pokoleniowej. Przecież zarówno młodzi, jak i „dorośli” korzystają z social mediów, z tym, że ci pierwsi używają ich w o wiele bardziej kreatywny sposób. Przejmują treści i tworzą na ich bazie coś własnego.
Nic więc dziwnego, że kiedy władza coraz śmielej zaczęła zaglądać przez okna za nasze firanki, to właśnie młodzi wzięli sprawy w swoje ręce. Z doświadczenia wyniesionego z przestrzeni wirtualnej wiedzą, że rzeczywistość jest tworzywem, a nie jednostronnym komunikatem, który trzeba zaakceptować w takim kształcie, w jakim do nas dociera.
Okazuje się, że przy kompletnie nieudolnej edukacji obywatelskiej w szkołach, to właśnie internet, poprzez swój interaktywny charakter, wychował nowe społeczeństwo demokratyczne – pozbawione potrzeby wyrażanie fizycznej agresji, świadome swoich praw, walczące uporem, tańcem i memem.
Bycie przedstawicielem .JPG nie musi być równoznaczne z przynależnością do konkretnego pokolenia. .JPG to możliwość i potrzeba rejestrowania rzeczywistości oraz dzielenia się nią z innymi. Niektórzy krytykują tę postawę, bo według nich oko aparatu i kamery (a dziś przede wszystkim oko smartfona) sprawia, że jednostka jest wyłączona z realnego odbierania wydarzenia, w którym uczestniczy. Są to jednak bajania tych, którzy nie chcą zrozumieć specyfiki zmieniającego się społeczeństwa. Demonstracje uświadamiają ogromną wartość, jaką może być nieprzerwane podłączenie do sieci.
Z jednej strony smartfon nikomu nie przeszkodził pojawić się fizycznie podczas kolejnych, wielotysięcznych marszy, z drugiej zaś pozwolił na uczestnictwo w wydarzeniach kolejnym niezliczonym rzeszom internautów. Tym samym w protestach brali udział nie tylko ci, którzy szli przez ulice polskich miast i miasteczek, ale również wszyscy śledzący transmisje live na Facebooku, Instagramie, kolejne wpisy na Twitterze, posty, notki, itd. Hymny, hasła, wielka energia rozchodziły się po światłowodach z prędkością trzystu tysięcy kilometrów na sekundę. Z prędkością błyskawicy (co brzmi symbolicznie!), dzięki ogromowi materiałów funkcjonujących w sieci, odkłamywano również fake newsy i propagandę rządowych mediów na temat sytuacji w kraju. Tak, to wszystko dzięki kulturze .JPG, która łączy, a nie dzieli, która jest inkluzywna a nie hermetyczna.
Nie wiem w jakim czasie urzeczywistnią się postulaty demonstrujących, ale proces rewolucji światopoglądowej został zapoczątkowany. Beneficjentami tej zmiany będą nie tylko dzisiejsze nastolatki, ale również pary LGBT żyjące ze sobą od wielu lat; seniorzy korzystający z służby zdrowia; kobiety, które zajdą w ciąże w zaawansowany wieku. Skorzystamy wszyscy, nawet katolicy, bo jeśli państwo stanie się realnie świeckie, to po prostu damy im święty (nomen omen) spokój. Nie dajmy się zwieść, to nie jest czyjaś rewolucja, a jej twórcy wcale nie mówią w obcym języku, to społeczny ruch, który znalazł współczesne środki wyrazu dla spraw leżących od dawna na sercu wielu z nas. I to niezależnie od tego jaki mamy numer PESEL w dowodzie.
