Od poprzedniego tygodnia tematem nad wyraz aktualnym stały się ponownie reakcje świata muzułmańskiego na zakres wolności słowa w świecie cywilizacji łacińskiej. W rezultacie opublikowania w Internecie filmiku „Niewinność muzułmanów”, gdzie w mało wybredny sposób poddaje się krytyce proroka islamu, w licznych krajach muzułmańskich dochodzi do rozruchów, zamieszek, terrorystycznych napaści na placówki amerykańskie i nie tylko.
Ton komentarzy tych zdarzeń w prasie zachodniej, w tym także polskiej, jest jednak dość zaskakujący. Głównym winnym przemocy uznaje się często autora filmiku, na którego głowę spadają gromy i epitety. W tle tych ocen jest odczuwalne istnienie potencjalnej akceptacji dla samoograniczenia wolności słowa i ekspresji poglądów w odniesieniu do krytyki religii islamu, a nawet zrozumienie dla tak, a nie inaczej, okazywanego gniewu wyznawców Mahometa. Tego rodzaju postawom mówię jednoznaczne „nie”.
Każdy ma prawo jak najgorzej oceniać treść skandalizującego filmiku i jego autora, ale to nie on jest winien aktom przemocy i to nie on powinien być wzywany do pohamowania swoich działań. Autor ma prawo do swoich, także radykalnych poglądów. Ma prawo je wyrażać w dowolnie wybranej formie, ma prawo poglądy te nagłaśniać i publikować, zaś zadaniem instytucji państw liberalno-demokratycznych jest zapewnienie mu bezpieczeństwa, pomimo wzbudzanych przezeń kontrowersji. Zadaniem opinii publicznej państw Zachodu jest być może wejście w polemikę z nim, ale równocześnie twarde stanięcie na stanowisku jego prawa do głoszenia poglądów, a nie zawoalowane sugerowanie powstrzymywania się od korzystania z tej swobody w imię „świętego spokoju”, fałszywie pojętej „poprawności politycznej” czy sięgającej absurdu „tolerancji wielokulturowej” związanej z odwracaniem wzroku od haniebnych często praktyk religijnych.
Podobnie jak autor słynnych karykatur Mahometa, autor tego filmu nie jest winien przemocy, do jakiej doszło w reakcji na jego działania. Winnymi przemocy są ci, którzy się jej dopuszczają i nie ma żadnych, powtarzam: żadnych, usprawiedliwień dla ich postawy. Sprawa ma się tak: w świecie liberalnej demokracji jest wolność słowa, która obejmuje publikowanie także takich materiałów. To raz. Wyznawcy islamu mają prawo nie być odbiorcami materiałów postrzeganych przez nich jako bluźniercze. To dwa. Jeśli na słuch o powstaniu takiego materiału, lecą do komputera, aby go obejrzeć i stać się naocznym świadkiem rozgrzewającego ich emocje bluźnierstwa, to sami są sobie winni. To trzy. Jeśli w reakcji podpalają budynki, strzelają do policji i zabijają konsula tudzież jakiekolwiek innego człowieka, to są automatycznie bandytami, fanatykami i terrorystami. To cztery. Żadne tłumaczenia, odwoływanie się do jakichś „uczuć religijnych”, nie są i nigdy nie zostaną przez nikogo rozumnego uznane za dopuszczalne uzasadnienie dla mordów i podpaleń.
Dla takiego odreagowywania gniewu nie ma tolerancji. Dlatego zachodnie media muszą zrezygnować z tonu pewnego zrozumienia dla reakcji islamskich fanatyków i przerzucania winy na obywateli korzystających z wolności słowa. Winny jest ten, kto jest winny. Nikt inny.