Tak, aborcja powinna być legalna, bezpieczna i równocześnie rzadka. Tak, jest to decyzja kobiety i nikt nie ma prawa jej z tego rozliczać, nie ma potrzeby, żeby się ktokolwiek komukolwiek tutaj tłumaczył ze swoich wyborów. Równocześnie, wierzę, że podjęcie decyzji o aborcji jest decyzją niebagatelną. I nie dlatego, że podejmujesz decyzję o czyimś życiu lub śmierci, tylko dlatego, że podejmujesz decyzję o tym, jak będzie wyglądało Twoje życie; zastanawiasz się na wieloma scenariuszami, nad możliwościami, nad tym, co dla Ciebie potencjalnie oznaczałoby macierzyństwo.
Nie ma w aborcji nic wstydliwego, ale nie ma w tym zabiegu też żadnego heroizmu, nie ma też uroku, „różu i brokatu”. Jakkolwiek uważam, że potrzebne jest przekazywanie wiedzy z zakresu aborcji farmakologicznej i cele akcji są słuszne, to w mojej ocenie „Aborcyjny Zespół Marzeń” jest nazwą, która budzi mój wewnętrzny sprzeciw. Owszem marzymy o systemie prawnym, który wspiera wolność wyboru i marzymy o personalnym wsparciu w trakcie podejmowania decyzji o aborcji, ale nie marzymy o aborcji.
Uważam, że traktowanie usunięcia ciąży w sposób tak lekki, wręcz wesoły, jest równocześnie skrajnym brakiem wrażliwości. Tak, wiele kobiet dokonuje zabiegu z przyczyn osobistych, ale wiele dokonuje jej także w obliczu zagrożenia zdrowia, w obliczu informacji, że upragniona ciąża jest zagrożona; w obliczu informacji, że dziecko, o które tak długo się starano, jest śmiertelnie chore. Dla tych kobiet nie są to proste wybory, nie są lekkie i z pewnością nie są „różowe”. Myślę, że w całej tej debacie o tym, że nie należy traumatyzować tego doświadczenia, umknęło równocześnie, że nie należy także go bagatelizować. Dla każdego znaczy ono co innego. Myślę, że warto żebyśmy sobie same także pozwoliły podejmować decyzje bez narzucania narracji. Dla niektórych nawet to, co „normalne” i „okej” może okazać się jednak trudne. Warto o tym pamiętać.