Uczestnicy Marszu Niepodległości nie podpalili tym razem żadnego wozu transmisyjnego, w telewizji, nie tylko rządowej, nie pokazano burd i zamieszek. 60-tysięczny tłum w zdyscyplinowany sposób przemaszerował przez Warszawę wznosząc uzgodnione hasła i transparenty. Skąd więc alarmistyczne nagłówki w prasie krajowej i zagranicznej? Dopóki Marsz Niepodległości przypominał taki nieco większy marsz kiboli przed derbami można było go zaklasyfikować jako chuligańskie awantury bez większego znaczenia. Dziś to już niemożliwe.
Na marsz i środowiska skupione wokół niego należy patrzeć jako na stały element politycznego krajobrazu Polski. Rasizm, ksenofobia, nienawiść do wszystkiego, co „obce” wkroczyły do mainstreamu. I już się z niego nie wyprowadzą. Naszyzm w wersji lekkostrawnej podawany jest już w Sejmie w postaci stowarzyszonej (jeszcze) z Kukizem Młodzieży Wszechpolskiej, której rzecznik określa swoje środowisko mianem „rasowych separatystów” (judeosceptycy najwyraźniej wyszli z mody). „W haśle »Biała Europa« nie ma naszym zdaniem nic złego” – wykłada karty na stół Mateusz Pławski.
Naszyzm w wersji hard jest póki co głównie na użytek wewnętrzny i do opinii publicznej dostaje się wciąż sporadycznie i przy okazji. Dziś krzyże celtyckie, „salut rzymski” czy hasła o „Polsce dla Polaków” pojawiają się jakby przypadkiem, na marszach, na forach, nieoficjalnie. Oficjalnie starannie uczesani chłopcy inspirują się „żołnierzami wyklętymi”, nauką Kościoła i historią bohaterskiej Polski. Granica przesuwa się niemal niepostrzeżenie, ale konsekwentnie. Mieczyki ONR-u opatrzyły się w miejscach publicznych, np. na oficjalnych obchodach Święta Niepodległości pod łódzką katedrą. Nikt nie interweniuje, nie zadaje pytań o to, czy ta organizacja przestrzega polskiej konstytucji (oficjalnie są za obaleniem „okrągłostołowej republiki” – czy to jest III RP? Liberalna demokracja jako taka?).
Dziś wciąż jeszcze potrzebne są niedomówienia, cieniowanie, sugestie między wierszami. Ale wraz z pojawieniem się władzy, która ksenofobiczne hasła uznaje za margines niegodny jednoznacznej oceny, za to ściga dziennikarzy za cytowanie haseł z marszu czy Obywateli RP podejmujących próbę kontrdemonstracji, naszyści na coraz więcej mogą sobie pozwolić. Wraz z nakręceniem antyuchodźczej fobii zawołania o obronie „chrześcijańskiej cywilizacji” („białej rasy” dla wtajemniczonych) przed islamskimi gwałcicielami i terrorystami będą się nasilać.
Jednym z największych atutów naszystów jest przedstawienie może infantylnej i nieprawdziwej, ale spójnej opowieści o Polsce i jej historii. Przedmurze, walka z germanizacją, Polska jako ofiara – wroga zewnętrznego (rozbiory, okupacja) i wewnętrznego (Żydzi, Ukraińcy, komuniści). Naszyści redukują bogatą i skomplikowaną historię wieloetnicznej Rzeczpospolitej do prymitywnej narracji, która świetnie odpowiada na narodowe kompleksy i fobie. Szantaż: nie kochasz Polski naszystów – nie jesteś patriotą, działa niezwykle skutecznie. Brak jest spójnej i prostej opowieści, która równie łatwo odpowiadałaby na psychiczne potrzeby znacznej części Polaków, szczególnie młodego pokolenia.
Tymczasem opowieść naszystów o Polsce to opowieść „niewolników”, którym marzy się to, że stanowią „rasę panów”. To rodzaj odżywki na szybki przyrost mięśni dla cherlawych chłopaczków, którym siłownia nie pomaga na zapadniętą klatkę. Tylko naród, któremu skrajnie brak pewności siebie, musi snuć o sobie bajkę na poziomie kolorowych książeczek o Koziołku Matołku, o „dobrych żołnierzach wyklętych”, o „zdrajcach” z Solidarności, którzy usiedli do Okrągłego Stołu, o Polsce zawsze dziewicy, bezgrzesznej i niewinnej, na której cnotę nastają na zmianę Niemcy, Rosjanie, Ukraińcy, międzynarodowa żydowska finansjera, postkomuniści, a nawet Unia Europejska i Amerykanie z NATO.
Polska potrzebuje wspólnotowego spoiwa, nowoczesnego patriotyzmu – ale w wersji dorosłej, na miarę wyzwań jakie stoją przed nami, nie dziecięcego prężenia muskułów i mizoginistycznej narodowej fantastyki Ziemkiewicza i jego towarzyszy z prawicowych pism. W tej opowieści będzie miejsce i dla zwycięstw Batorego i dla sukcesów Kazimierza Wielkiego i dla republikańskiej Rzeczpospolitej Obojga Narodów, ale też na wyrywanie języków innowiercom w „Polsce bez stosów”, na zachwycające pałace możnowładców zbudowane na plecach pańszczyźnianych chłopów, na Polskę nareszcie niepodległą z gettami ławkowymi i prześladowaniem Ukraińców, na Jedwabne i Akcję „Wisła”.
W tej opowieści jest miejsce i na tragedię narodowych powstań, na „nie wiem, czy był sens, wiem, że był mus” Traugutta i na mądrą politykę zdecydowanego oporu i mądrych kompromisów pokolenia Piłsudskiego, a 60 lat później Kuronia, Borusewicza, Wałęsy i całej Solidarności – które umiało wykorzystać sprzyjającą koniunkturę do uzyskania tego, co było możliwe bez składania daniny krwi, bez wojny domowej.
Mamy wiele opowieści na czas klęsk – „ku pokrzepieniu serc”, chowania się po kościelnych kruchtach, śpiewania patriotycznych pieśni, wspominania bohaterów i wytykania palcem zdrajców. Ale dziś jest czas opowieści na czas zwycięstwa – gdzie słuszna duma pozwoli na zmierzenie się ze wstydem. Na spojrzenie historii prosto w oczy, przyznania się do słabości – i odnalezienia w sobie pokładów siły związanej z tym, że już dłużej nie trzeba przed światem i co najważniejsze – przed sobą ukrywać tych wstydliwych epizodów.
Czy naprawdę niepodległość znaczy dla nas tak niewiele, że pozwolimy, żeby zawłaszczyli ją łysi w kominiarkach? Jeśli tak, to zasługujemy na los, który chcą nam wszystkim zgotować. Wierzę jednak, że jest inaczej, że stać na to, żeby spojrzeć w twarz poprzednim pokoleniom, którzy o wolnej Polsce mogli tylko pomarzyć. Chcę poczuć znów dumę z Polski, dumę z nas.
Czas odebrać biało-czerwony sztandar naszystom.
Leszek Jażdżewski – politolog, publicysta, redaktor naczelny Liberté!
