Nie ma obecnie wątpliwości co do poziomu świadomości zwierząt, które masowo trzymane są w zupełnie nienaturalnych i powodujących olbrzymi stres oraz cierpienie warunkach. Do tego sama skala hodowli jest tak wielka, że mając choć minimum empatii, nie sposób przejść wobec niej obojętnie.
Działanie na rzecz zwierząt hodowlanych jest satysfakcjonujące, ale i trudne. Produkcja zwierzęca w hodowlach przemysłowych jest jednym z największych etycznych wyzwań współczesności. Nie ma obecnie wątpliwości co do poziomu świadomości zwierząt, które masowo trzymane są w zupełnie nienaturalnych i powodujących olbrzymi stres oraz cierpienie warunkach. Do tego sama skala hodowli jest tak wielka, że mając choć minimum empatii, nie sposób przejść wobec niej obojętnie.
Poza cierpieniem zwierząt hodowla przemysłowa dotyka również wielu innych obszarów, które są dla ludzi ważne: wysokie spożycie mięsa jest związane z szeregiem chorób cywilizacyjnych, wycinką lasów i zmniejszaniem bioróżnorodności, antybiotykoopornością i wzrostem ryzyka pandemii. Produkcja zwierzęca odpowiada też za dużą część światowej produkcji CO2 i tym samym wpływa na zmianę klimatu. Problem jest więc nie tylko olbrzymi, ale i bardzo złożony, a przez to trudny do rozwiązania. Rozpoczynając zmagania na dowolnym jego odcinku, łatwo docieramy do miejsc, w których nasz odcinek łączy się z kolejnymi zależnościami o charakterze ekonomicznym, kulturowym czy politycznym.
Z drugiej strony ta wielowymiarowość problemu sprawia, że osoby o bardzo różnych kompetencjach i zainteresowaniach mają możliwość włączenia się w pracę nad zakończeniem przemysłowej hodowli zwierząt. Niektóre opcje w tym względzie są zdecydowanie bardziej popularne niż inne, warto więc przyjrzeć się uważniej tym mniej intuicyjnym, ponieważ mogą być szansą dla osób, które obecnie nie widzą dla siebie miejsca w ruchu działającym na rzecz zwierząt.
Wolontariat nie dla każdego
Pierwszym impulsem wielu osób, które chcą zaangażować się w pomoc zwierzętom hodowlanym, jest wspieranie organizacji pozarządowych – najchętniej poprzez zatrudnianie się w nich, albo wolontariat. Jest to krok bardzo wartościowy, bo wiedza, kompetencje, albo po prostu dodatkowa para rąk do pracy, są zawsze dużą pomocą. Jednak nie dla wszystkich osób krok ten jest możliwy do wykonania, a co istotniejsze, nie zawsze jest on najlepszy. Praca w organizacjach pozarządowych wiąże się z reguły ze stosunkowo niskimi zarobkami. Liczba osób, które organizacje są w stanie zatrudnić czy efektywnie zaangażować w ramach wolontariatu, również jest ograniczona. Do tego nie wszystkie umiejętności będą najlepiej wykorzystywane właśnie w NGO-sach, a część osób może najzwyczajniej nie być w stanie znaleźć dobrej organizacji dla siebie, albo nie mieć wystarczającej ilości wolnego czasu, żeby móc zostać wolontariuszem i wolontariuszką bez ciągłych wyrzutów sumienia, że nie dają z siebie tyle, ile powinni.
Możliwością wsparcia, o której zapomina zbyt wiele osób rozważając pomoc organizacjom pozarządowym, jest po prostu przekazywanie darowizn. W przypadku NGOsów działających na rzecz zwierząt hodowlanych takie wsparcie jest szczególnie istotne, ponieważ ciężko im rywalizować o środki z organizacjami pomagającymi ludziom. Warto mieć na uwadze, że do organizacji zajmujących się zwierzętami trafia niewielka część ogółu darowizn, a te, które do nich trafiają, są przeznaczane w większości na pomoc zwierzętom domowym, takim jak psy i koty. Na wsparcie działań na rzecz zwierząt gospodarskich wydawane są stosunkowo niewielkie środki, pomimo tego, że hodowla przemysłowa prowadzi do olbrzymiej skali cierpienia, a jej skutki wpływają też bardzo negatywnie na życie ludzi.
Przekazywanie darowizn wydaje się często mniej wartościową formą pomocy, ale jest to intuicja bardzo błędna. Jest wiele bardzo wartościowych działań, które organizacje są w stanie wykonać, mając do dyspozycji niewielką ilość osób, ale za to pokaźny budżet, a nawet akcje oparte na zaangażowaniu dużej ilości uczestników i uczestniczek – takie jak demonstracje – wymagają wielu środków na zapewnienie odpowiedniej infrastruktury, promocję i działania towarzyszące.
Zarabianie, żeby dawać
Pomaganie przez przekazywanie pieniędzy nie musi też oznaczać okazjonalnego wpłacania 100 złotych na wybraną organizację. Coraz więcej osób decyduje się z dawania uczynić istotną część swojego życia i tożsamości. Jedną z koncepcji, która została spopularyzowana dzięki działaniom ruchu efektywnego altruizmu (ruchu społecznego, który zajmuje się badaniem i promowaniem najbardziej skutecznych sposobów czynienia dobra) jest „zarabianie by dawać” (ang. „earning to give”) – świadome maksymalizowanie swoich możliwości zarobkowych, w celu przekazywania istotnej części przychodów na cele dobroczynne.
Rozpowszechnianiem tej formy pomocy zajmuje się między innymi organizacja Giving What We Can[1], założona w 2009 roku w Oxfordzie przez filozofa Toby’ego Orda. Członkinie i członkowie organizacji publicznie deklarują oddawanie co najmniej 10% swoich przychodów na cele najskuteczniejszych organizacji pozarządowych. Publiczna deklaracja towarzysząca przekazywaniu pieniędzy jest ważną częścią tej formy aktywizmu, ponieważ działaczom zależy również na promowaniu dobroczynności oraz promowaniu samego wpłacanie darowizn jako ważnej części czynienia dobra.
Wiedząc, że nie każda osoba jest w stanie podjąć pracę w organizacji pozarządowej działającej na rzecz zakończenia przemysłowej hodowli zwierząt, czy nawet oferować jej swój czas i umiejętności wolontariacko, myślenie w kategoriach „zarabiać by dawać” ma dużą wartość, bo znacząco zwiększa ilość opcji, które możemy brać pod uwagę, chcąc mieć istotny wkład w rozwiązanie tego problemu. Może to być również dobra podstawa do czerpania dodatkowej przyjemności i satysfakcji z pracy, która jest zgodna z naszymi predyspozycjami i wykształceniem. Nadwyżki finansowe można wydawać na różne rzeczy, ale niewiele z nich da nam taką frajdę, jaką dać może świadomość ratowania życia.
Zmniejszanie ryzyka
Do sposobów na odchodzenie od przemysłowej hodowli zwierząt, który jest bardzo interesujący, ale jeszcze nie wystarczająco popularny w Polsce, jest szczególny przypadek tzw. dywestycji, który skupia się na odsuwaniu inwestycji od firm, których działanie jest związane z hodowlą zwierząt lub w inny sposób szkodzi planecie. Ten rodzaj zarządzania zasobami finansowymi upowszechnił się dzięki inwestorom, którzy odsuwali swoje pieniądze od wydobycia węgla i innych paliw kopalnych. Jak podaje The Financial Times, w 2014 roku 180 instytucjonalnych inwestorów zdecydowało się wycofać swoje aktywa z sektora brudnej energii[2]. W 2019 roku ta liczba wzrosła do 1100 podmiotów, które wspólnie zarządzają aktywami o wartości 11 bilionów dolarów. W 2021 roku Forbes informuje już o 1200 funduszach z 16 krajów, zarządzającymi łącznie 40 bilionami dolarów[3]. Misją inwestorów zrzeszonych w Institutional Investors Group on Climate Change (IIGCC) jest mobilizacja kapitału na rzecz globalnej transformacji niskoemisyjnej oraz zapewnienie odporności inwestycji i rynków w obliczu zmian klimatycznych.
W swoich dążeniach do prowadzenia zeroemisyjnych portfoliów, rosnąca liczba inwestorów przygląda się coraz uważniej także hodowli przemysłowej. Zmiany klimatyczne są tu ważnym argumentem, ale nie jedynym, który sprawia, że inwestycje w hodowle przemysłową są po prostu złe. Ostatnie dwa lata bardzo dobitnie pokazały jak głęboki kryzys może wywołać pandemia, a warto pamiętać, że epidemiolodzy od wielu lat ostrzegali, że hodowla przemysłowa zwierząt jest jednym z głównych zagrożeń pandemicznych[4]. Między innymi dlatego, że duże zagęszczenie zwierząt sprzyja mutacjom, a jednocześnie niska odporność zwierząt trzymanych w nienaturalnych warunkach wymusza wysoki poziom zużycia antybiotyków i innych lekarstw na fermach, co z kolei prowadzi do coraz większego problemu antybiotykooporności.
Równie istotnym czynnikiem ryzyka dla inwestorów są też zmieniające się postawy konsumenckie. Oprócz wzrostu zainteresowania dietami roślinnymi, który stymuluje innowacje w obszarze produkcji żywności, coraz większa ilość konsumentów jest żywotnie zainteresowana podnoszeniem poziomu dobrostanu zwierząt hodowlanych. Z tego też względu kolejne firmy wycofują się z używania jajek klatkowych, futer ze zwierząt, czy kurczaków z najbardziej intensywnych hodowli. Wszystko wskazuje na to, że ten trend będzie nabierał na znaczeniu, a towarzyszyć mu będą coraz dalej idące krajowe i międzynarodowe regulacje – zarówno prawne, jak i wewnątrz-organizacyjne, dobrowolnie przyjmowane przez sklepy, restauracje i sieci hoteli.
Nurt dywestycji w obszarze hodowli przemysłowej zwierząt rozpoczął się później niż ten w obszarze paliw kopalnych, ale rozwija się równie dynamicznie. Najistotniejszą siecią inwestorów odwracających się od wspierania produkcji zwierzęcej jest Farm Animal Investment Risk & Return (FAIRR)[5], założona w 2015 roku przez Jeremy’ego Collera. Sieć skupia obecnie inwestorów o łącznej wartości zarządzanych aktywów szacowanej na 45 bilionów dolarów. FAIRR publikuje liczne raporty na temat ryzyka finansowego związanego ze wspieraniem hodowli przemysłowej zwierząt, oraz stale pozyskuje nowych członków.
Wpływ przez skalę
Wiele osób, którym leży na sercu dobro świata, trafia do organizacji pozarządowych. W obliczu problemów o dużym stopniu skomplikowania i olbrzymiej skali, warto szukać dla nich rozwiązań także tam, gdzie istnieje największy potencjał innowacyjności i skalowalności. Takim miejscem jest biznes.
Ela Madej, partnerka w 50 Years VC (funduszu inwestycyjnym skupiającym się na startupach mających dużą szansę na pozytywny wpływ na świat) w swojej prelekcji na temat nowoczesnych technologii jako narzędzia altruizmu stwierdziła, że jej firma wierzy, że “niektóre z największych problemów świata mogą i powinny być postrzegane jako okazje biznesowe, kiedy to rynek czeka na technologię lub na spadek kosztów”[6].
Taką okazją jest z pewnością rosnący rynek alternatyw dla mięsa, mleka, skór i innych produktów pochodzenia zwierzęcego. Prognozy rozwoju dla tego sektora są bardzo optymistyczne, na co składają się również analizy wskazujące, że alternatywy dla mięsa będą stopniowo wypierać z rynku mięso pochodzące z uboju zwierząt. Podczas niedawnej debaty „Żywność roślinna – nowe produkty, nowa konsumpcja”, Igor Sadurski – współzałożyciel polskiej marki Bezmięsny opowiadał o rozwoju swojej firmy: „Rośliśmy i rośniemy od 100 do 300% rok do roku. Rynek roślinnych zamienników produktów spożywczych jest wart mniej więcej 600 mln zł w Polsce”[7]. Bezmięsny wystartował w 2015 roku i jest jednym z najprężniej rozwijających się polskich producentów alternatyw dla mięsa. Marka jest już obecna również zagranicą pod nazwą Plenty Reasons.
Sukces Bezmięsnego nie jest odosobniony. W Polsce nadal jednak jest miejsce dla nowych firm działających w obszarze alternatyw dla produktów pochodzenia zwierzęcego, zaś zainteresowani nim inwestorzy mogą myśleć zarówno o produktach kierowanych bezpośrednio do konsumentów, jak i półproduktach, które trafiają do sektora HoReCa. Szanse są nie tylko w samym sektorze produkcji żywności, ale również w technologiach, które usprawniają logistykę lub komunikację z klientami. Jak w każdym dynamicznie rozwijającym się sektorze, najlepszy moment na założenie firmy był kilka lat temu, ale kolejny dobry moment jest właśnie teraz.
W związku z olbrzymim potencjałem do uzyskiwania efektu skali, oraz dużym polem do popisu dla innowacyjnych rozwiązań, jakie daje środowisko biznesowe, byłoby wielką stratą dla świata, gdyby utalentowane i doświadczone osoby, którym zależy na poprawianiu losu zwierząt hodowlanych, brały pod uwagę wyłącznie pracę w organizacjach pozarządowych. W dynamicznie rozwijających się polskich i zagranicznych firmach jest również stałe i duże zapotrzebowanie na talent połączony z chęcią naprawiania świata.
Wyrównywanie szans
Ważnym politycznie wyzwaniem, z którym trzeba się będzie zmierzyć na drodze do budowania bardziej zrównoważonego systemu produkcji żywności, są różnego rodzaju dopłaty, których głównymi beneficjentami są właśnie przemysłowe hodowle zwierząt.
Pomimo głośnych postulatów obniżania śladu węglowego na terenie UE oraz takich inicjatyw jak Europejski Zielony Ład, Wspólna Polityka Rolna jest najwyższą pozycją w budżecie unijnym, a znaczna część unijnych dopłat trafia do największych hodowców zwierząt. Z analizy Włodzimierza Gogłozy zawartej w jego wykładzie „What is the EU Common Agricultural Policy and Why you should CARE?“[8] wynika, że system dopłat w ramach Wspólnej Polityki Rolnej wręcz wspiera konsolidację mniejszych producentów w wielkie megafermy, a więc w jakimś stopniu przyczynia się do intensyfikacji produkcji zwierząt. Dodatkowo, wbrew obiegowym opiniom na temat wysokiego poziomu dobrostanu na fermach w Europie, kontrole unijne na fermach są bardzo rzadkie, zwykle zapowiadane z wyprzedzeniem, kary za naruszenia prawie nie istnieją, a większość zwierząt hodowanych na fermach jest wyjęta z przepisów zapewniających ogłuszenie przed śmiercią.
Dopłaty i subwencje nie są jedynymi przykładami politycznych działań, które aktywnie wspierają przemysłową hodowlę zwierząt. Lobbing dużych producentów żywności sprawił, że regulowane są też niektóre nazwy produktów. Od dłuższego czasu mleko sojowe można nazywać tylko napojem sojowym, pomimo tego, że jest w stanie zastępować mleko krowie we wszystkich tradycyjnych zastosowaniach kulinarnych. Regularnie powracają też próby dalszego wpływania na możliwość stosowania słów kojarzonych z produktami mięsnymi do nazywania ich roślinnych zamienników. Są to działania celowe, mające szkodzić konkurencji ze strony producentów alternatyw dla mięsa i innych produktów odzwierzęcych.
Wyrównywanie szans dla produktów alternatywnych dla tych, które pochodzą z przemysłowej hodowli zwierząt, to bardzo ważny politycznie cel, który ma szansę znaleźć poparcie u osób reprezentujących bardzo różne opcje światopoglądowe. Nawet środowiska reprezentujące rolników powinny w końcu dostrzec szansę jaka tkwi w produkcji i przetwórstwie białek roślinnych. Długofalowo bardziej opłacalne będzie antycypowanie trendów konsumenckich, zamiast usilnych prób utrzymywania status quo. Taką próbę zresztą podjęto przy okazji wprowadzania unijnego zakazu stosowania klatek bateryjnych w hodowli kur – kiedy polscy rolnicy ociągali się z wymianą klatek na ulepszone, niemieckie sieci handlowe zapowiedziały, że w przypadku niedostosowania się do wyższych standardów dobrostanu, przestaną kupować jajka z Polski.
Przyłączysz się?
Jeżeli ktoś zgodzi się, że zakończenie hodowli przemysłowej zwierząt jest jednym z najważniejszych wyzwań z jakimi będziemy mierzyć się za naszego życia, to sposobów na włączenie się w pracę nad tym wyzwaniem jest wiele i jestem przekonana, że każda i każdy jest w stanie mieć znaczący wkład w rozwiązywanie tego problemu. Warto też podjąć taką próbę, bo oprócz tego, że robimy to dla innych – w tym przypadku dla miliardów czujących i inteligentnych istot, które spędzają całe swoje życie w zamknięciu – robimy to również dla siebie. Nie tylko dlatego, że hodowla przemysłowa zwierząt zagraża naszej przyszłości. To nieprawda, że szczęścia nie można kupić – hojność i altruizm sprawiają, że jesteśmy szczęśliwsi, więc wszystko zależy od tego, jak wydajemy nasze pieniądze[9].
[2] https://www.ft.com/content/4dec2ce0-d0fc-11e9-99a4-b5ded7a7fe3f
[3] https://www.forbes.com/sites/jamesconca/2020/09/07/managers-of-40-trillion-make-plans-to-decarbonize-the-world/#3015a0575471
[4] https://www.foodnavigator.com/Article/2021/02/02/Scientists-warn-factory-farming-raises-future-pandemic-risk-COVID-19-could-be-a-dress-rehearsal
[6] https://www.youtube.com/watch?v=21RaiDtr4V4
[7] https://www.portalspozywczy.pl/zywnosc-roslinna/wiadomosci/bezmiesny-ile-jest-wart-rynek-roslinnych-zamiennikow,205090.html
[8] https://www.youtube.com/watch?v=cEIPR4whDGU
[9] https://time.com/collection/guide-to-happiness/4857777/generosity-happiness-brain/