Procesy cyfryzacyjne – jak przekonywał Sartori – tylko pogłębiają te niekorzystne zmiany natury ludzkiej, w efekcie zaś pozbawią człowieka tego, co stanowi eidos jego człowieczeństwa, czyli zdolności do konceptualizowania oraz samodzielnego i krytycznego myślenia.
Wiele we współczesnych naukach społecznych powiedziano i napisano na temat tego, jaką rolę odegrają najnowsze technologie w życiu współczesnego człowieka, a także jak bardzo proces cyfryzacji ogarniający kolejne dziedziny ludzkiego życia ułatwi człowiekowi funkcjonowanie. Niemalże tyleż samo w naukach politycznych powiedziano i napisano na temat elektronicznej demokracji czy też demokracji cyfrowej oraz o tym, w jaki sposób nowoczesne technologie, a także postępujący proces cyfryzacji usprawnią funkcjonowanie liberalnej demokracji oraz umożliwią poszerzenie demokratycznej bazy społecznej poprzez upowszechnienie wykorzystania jej instrumentów i instytucji. I rzeczywiście – jak przeczytamy na samym początku książki Jamie’go Bartletta – „na pierwszy rzut oka technologia jest dla demokracji dobrodziejstwem. Bez wątpienia poszerza sferę ludzkiej wolności, a do tego zapewnia dostęp do nowych informacji i idei” (s. 10). Niestety – jak to się zresztą niezwykle często dzieje w naszej cywilizacji – coś, co wydawało się niemalże kopernikańskim krokiem człowieka, okazało się gigantycznym zagrożeniem dla całej ludzkości.
Książka Jamie’go Bertletta pt. Ludzie przeciw technologii. Jak Internet zabija demokrację (i jak ją możemy ocalić) to swoiste wezwanie do opamiętania, krzyk kogoś, kto oświecony swoistym veritatis splendor, zamierza doprowadzić do przebudzenia otumanionych i zahipnotyzowanych tłumów. Już we wstępie autor snuje dość ponurą wizję przewidując, że już w „najbliższych latach albo technologia zniszczy znane nam formy demokracji i ładu społecznego, albo też władze polityczne okiełznają cyfrowy świat” (s. 7). Samo spostrzeżenie Bartletta i jego wnioski dotyczące nowych zagrożeń czyhających na cywilizację człowieka zdają się być kontynuacją pesymistycznych wizji snutych już ponad dwadzieścia lat temu przez między innymi Giovanniego Sartoriego, który już w panowaniu telewizji dopatrywał się początków zgubnych przekształceń ludzkiej umysłowości a tym samym systematycznego wypaczania ludzkiej natury opartej na abstrakcyjnym myśleniu. Procesy cyfryzacyjne – jak przekonywał Sartori – tylko pogłębiają te niekorzystne zmiany natury ludzkiej, w efekcie zaś pozbawią człowieka tego, co stanowi eidos jego człowieczeństwa, czyli zdolności do konceptualizowania oraz samodzielnego i krytycznego myślenia.
Tak jak Sartori ponad dwadzieścia lat temu udowadniał, że „telewizja w znacznym stopniu warunkuje proces wyborczy, zarówno w kwestii doboru kandydatów, stylu ich walki w zmaganiach o mandat, jak i w tym, kto na końcu zwycięża”[1], tak też Bartlett przewiduje, że „już wkrótce niemal we wszystkich wyborach podstawową rolę zacznie odgrywać bardzo podobna mieszanina big data, algorytmów, mikrotargetowania i rzekomo autentycznych, oddolnych treści” (s. 101). Zresztą zdaniem autora te procesy już dzieją się na naszych oczach, a nowoczesne technologie – wespół z danymi pozostawianymi przez użytkowników środowiska internetowego właściwie na każdym kroku – już stały się istotnym elementem prowadzenia agitacji politycznej i kampanii wyborczych. Człowiek w sieci staje się całkowicie bezbronną istotą, zaś – jak pokazuje Bertlett – „nowoczesne algorytmy operujące big data mają tę niepokojącą właściwość, że potrafią domyślić się na nasz temat rzeczy, o których sami nie wiemy” (s. 250). Już chyba wszyscy wiemy, że anonimowość w Internecie jest jedynie iluzją, bo w rzeczywistości „technologia cyfrowa nie zapomina nigdy” (s. 33). Człowiek wobec potęgi technologii cyfrowych staje nagi i bezradny, odarty z prywatności, prześwietlony i odsłonięty.
Autor Ludzi przeciw technologii dowodzi, że „ten obłęd gromadzenia danych dopiero się rozkręca” (s. 240). Dane stają się systematycznie nowym narzędziem sprawowania władzy przez polityków, specjalistów od public relations, a przede wszystkim tych wszystkich, którzy potrafią bezmiarem danych się posługiwać oraz umieją zrobić z nich skuteczny użytek. Te same dane, które stają się narzędziem sprawowania władzy, już dzisiaj stanowią nową formę nadzoru nad społeczeństwem. Bartlett pokazuje współczesne społeczeństwo cyfrowe jako nowy Benthamowski panopticon, w którym wszyscy jesteśmy uwięzieni. Zaznacza jednak, że w „naszym współczesnym panoptykonie nie ma jednego strażnika: każdy jest i obserwującym, i obserwowanym. Permanentna widoczność i monitorowanie wymuszają posłuch i uległość” (s. 32). Wolność staje się coraz większą ułudą, jednakże najbardziej przytłaczające jest to, ze coraz częściej to człowiek sam rezygnuje ze swojej wolności. Kolejne programy i aplikacje podejmują za nas decyzje – również w sferze politycznej wielu obywateli coraz bardziej polega na wskazówkach udzielanych im przez wszechobecne w sieci oprogramowania. Czy taki obywatel nadal jest obywatelem sensu stricto? A może jest już wyłącznie bezwolnym narzędziem w rękach botów i ich twórców? Owszem, autor rozumie, że „takie programy zapewniają doraźne ułatwienie, ale na dłuższą metę zabijają w nas krytyczny namysł” (s. 41). Zabijają zatem to, co istotowe dla człowieka: zdolność myślenia.
Bartlett wskazuje również, że krokiem zbliżającym naszą demokrację do śmierci jest również systematyczne umieranie realnej debaty publicznej. Współczesny człowiek w coraz większym stopniu staje się niewolnikiem fake newsów i baniek informacyjnych, w których sam nieświadomie się zamyka. Demokracja w dobie mediów społecznościowych wrzuca człowieka w nową formę plemienności, zaś politykę czyni jeszcze bardziej emocjonalną niż ta była w czasach rządów przekazu telewizyjnego. Świat, jaki jawi się człowiekowi za pośrednictwem mediów społecznościowych, jest radykalnie zdychotomizowany, zaś „polityka upodabnia się do sportu” (s. 47). W takim świecie wypracowanie jakiegokolwiek konsensusu będzie coraz bardziej niemożliwe, gdyż poszczególni użytkownicy w coraz większym stopniu stawać się będą niewolnikami swoich małych cyfrowych światów. Okazuje się, że nawet niewielkie różnice polityczne i ideologiczne ulegają w sieci przekształceniu w przepaści nie do przekroczenia. Bartlett pokazuje tym samym, że pod „wpływem komunikacji cyfrowej przekształcają się istota naszego zaangażowania w idee polityczne oraz nasza wizja samych siebie jako politycznych podmiotów” (s. 50) – zachodzi po prostu „rozpad pojedynczych, stabilnych tożsamości” (s. 50). Ponieważ – jak twierdzi autor – „Internet jest zaś największym i najlepiej zaopatrzonym magazynem poczucia krzywdy w dziejach ludzkości” (s. 51), stąd też każda kampania wyborcza czy kampania polityczna będzie się opierała na wykorzystaniu tych tysięcy czy wręcz milionów „krzywd”, które w sieci będą przez użytkowników werbalizowane.
Tym samym najbardziej tragiczne dla demokracji w dobie technologii cyfrowych będzie to, że stanie się ona swoją własną parodią. Nowi cyfrowi łowcy wyborców już dziś są w posiadaniu instrumentów pozwalających na manipulowania użytkownikami Internetu oraz skłanianie ich do odpowiednich zachowań wyborczych. Wynika to z tego, że już dziś „odpowiednia ilość danych pozwala sporządzić zaskakująco trafny profil człowieka” (s. 77). Polityk nie musi prezentować żadnego spójnego programu politycznego, skoro ma możliwość przekazania spersonalizowanego przekazu różnym segmentom rynku politycznego. Jest to kolejna dowód na śmierć demokracji rozumianej jako forum idei i poglądów, bo „jeśli każdy dostaje spersonalizowane wiadomości, to nie ma debaty publicznej, a jedynie miliony prywatnych debatek” (s. 87).
Najbardziej zatrważający jest jednakże wniosek Bartletta wskazujący, że „im bardziej polityka staje się domeną analiz i bodźców, a nie argumentacji, tym bardziej władza oddala się od ludzi z dobrymi pomysłami i przechodzi w ręce tych, którzy mają dużo danych i dużo pieniędzy” (s. 91). Takim sposobem demokracja stać się może nową formą oligarchii. Czy to wszystko, o czym pisze Bartlett, to nieuchronna konieczność? Czy może istnieje jeszcze szansa, aby człowiek przezwyciężył gigantyczne zagrożenia cywilizacyjne, jakie podążają za rozwojem procesów cyfryzacji? Co powinniśmy zrobić, aby ocalić demokrację i zarazem zachować własną podmiotowość? Nie zamierzam w tym miejscu odpowiadać na te i szereg innych pytań, gdyż niewątpliwie warto sięgnąć po Ludzi przeciw technologii i spróbować odpowiedzieć na te pytania, oddając się narracji Jamie’go Bartletta.
Jamie Bartlett, Ludzie przeciw technologii. Jak Internet zabija demokrację (i jak ją możemy ocalić), przeł. Krzysztof Umiński, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2019.
[1] G. Sartori, Homo videns. Telewizja i postmyślenie, przeł. J. Uszyński, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2007, s. 38.
