To mnie stanowczo przerasta, że 1 maja zamiast świątecznego pochodu ulicami stolicy przejdą neofaszyści, których nazywam dosadnie naziolami.
1 maja obchodzone jest od 1890 roku jako Międzynarodowy Dzień Solidarności Ludzi Pracy. Za komuny, za Gomułki, Gierka, etc. obchody tego święta zostały przystosowane do potrzeb rządzących komunistów. Miały dowodzić, że robotnikom jest dobrze i że popierają oni swoich komuszych wyzyskiwaczy.
Teraz neofaszyści polscy brukają to święto swoim brunatnym marszem. Możliwe, że ma to związek z rocznicą śmierci ich idola, Hitlera, która przypada w przeddzień, 30 kwietnia.
Neofaszyści, czyli naziole, są coraz butniejsi i bezczelniejsi. Międlar nie życzy sobie, by nazywać go rasistą. Dziś jakiś obywatel powiesił kukłę przed komendą policji w Łodzi, na terenie historycznym getta i oznajmił: „Powiesiłem Żyda! Zrobiłem to!”
Powiesił Bermana, bo był Żydem. Nie powiesił Bieruta, bo nie był Żydem.
Neonaziści mają swoich nie tylko w Sejmie i w rządzie, ale też w sądzie. Jakub Kalus z Katowic, asystent sędziego, doradzał organizatorom urodzin Hitlera. Wieszał na szubienicy polityków PO (symbolicznie).
Zaczyna się wielka majówka. Zmęczeni pracą Polacy wreszcie będą mogli wypocząć w ulubiony sposób: przy grillu i przy piwie. Tymczasem Fejsbuk delegalizuje ONR (Obóz Narodowo-Radykalny) i NOP (Narodowe Odrodzenie Polski). Pamiętać jednak trzeba, że to jedynie rzeczywistość wirtualna. Powód do ulgi jest, bo tracą źródło propagandy nienawiści.
Rzeczywistość rzeczywista skrzeczy. Sąd nie zgodził się na odmowę marszu nazioli. Prezydent Trzaskowski obiecał, że będzie wsłuchiwał się w hasła przez nich wykrzykiwane i przy pierwszej sposobności rozwiąże ich marsz.
Od lat polscy neonaziści brukają swoją obecnością naszą publiczną przestrzeń. Kroczą przez Warszawę – miasto skąpane we krwi ofiar nazizmu z lat okupacji: łapanki, oba powstania, Getto, Pawiak. Koszmarny chichot historii, że sami Polacy przebierają się za swoich niegdysiejszych oprawców. Może to zwyczajnie potomkowie kolaborantów i szmalcowników?
Kaczyński dyskretnie posyła życzliwe umizgi pod adresem neofaszystów, bo wie, że stanowią siłę i część jego elektoratu. Namaszczoną przez ojców Paulinów z Jasnej Góry i ojca Rydzyka z Torunia. Lepiej z nimi nie zadzierać, myśli sobie cwaniak, a może po prostu odczuwa sympatię do ich światopoglądu?
Mamy Rok Marka Edelmana. Barbara Mechowska-Kleyff wspomina: Kiedyś zobaczyłam, że Marek Edelman ma głęboką bliznę na nodze, dziurę na dwa palce. Pomyślałam, że był w getcie postrzelony, ale zapytałam. A on: „To było w Łodzi po wojnie. Do Żydów strzelano jak do kaczek. A co to szkodziło strzelić do Żyda?”.
Zmarł prof. Karol Modzelewski: „Gdyby politycy, zarówno SLD, jak i PO, choć w części przejęli się jego przestrogami, nie mielibyśmy na ulicach faszystów, a w rządowych gmachach – pisowców”, pisze Robert Walenciak w artykule wspomnieniowym „Busola naszych czasów” na portalu lewica.pl.
Marek Edelman powiedział: „Z faszyzmem nie trzeba się liczyć, nie trzeba, żeby on na ciebie wpływał”. I dalej: „Antysemityzm jest zawsze polityką, od początku do końca, a uczucie nienawiści łatwo wzbudzić”.
I te słowa polecam na szczęsną majówkę wraz ze zdjęciem mojej córki, która 8 lat temu w TVP wyjaśniała charakter warsztatów antydyskryminacyjnych, które w warszawskich szkołach prowadziła z ramienia Otwartej Rzeczpospolitej.
Bo my od dekad bijemy na alarm, że naziole rosną w siłę, na co zacni obywatele od dekad pukają się w czoła, że histeryzujemy i robimy z igły widły.