Sekularyzacja jest być może jedyną szansą, by ocalić resztki autentycznej wiary chrześcijańskiej w Polsce
1.
Kościół był, jest i będzie. A partie polityczne są, znikają i powstają nowe. Tak to wygląda w Polsce, gdzie politycy wszelkich maści ideologicznych dużo bardziej lękają się swojego proboszcza niźli swoich wyborców. Dziś są w tej partii, jutro w innej, ale w parafii są wciąż tej samej. Do grobowej deski. Dlatego zawsze szli na układy z proboszczem czy biskupem, starając się dogadać, zawierać nieformalne sojusze, wspierać się wzajemnie. Bo agitacja proboszcza z ambony, choćby w czasie ogłoszeń parafialnych, to dla polityka rzecz bezcenna. Szczególnie, gdy jest kampania.
To przekonanie o sile Kościoła wzmacniane było znów powszechnym przeświadczeniem, że Kościół jest teflonowy. Że cokolwiek wikary, proboszcz czy biskup nie zrobił, to lud wierny będzie musiał przyjąć to na klatę. Będzie zmuszony zagryźć zęby i milczeć. Jasne, że po kątach wierni narzekali na Kościół, przeklinali, szczególnie na skąpych proboszczów. Ale publicznie wszystko miało wyglądać tak, że wierni stoją murem za Kościołem. Nie ma żadnego wyłomu. Nie ma tak, że nie pośle się dziecka na lekcje religii. Że nie zmusi się młodych ludzi do pobierania nauk kościelnych przed bierzmowaniem. Tak czy inaczej, Kościół zarządzał życiem wiernych od kołyski, czyli chrztu, po śmierć, czyli pochówek.
Dlatego nie dziwi, że nawet tacy ludzie jak Adam Michnik, agnostyk, mówili i zachęcali lewicę do żywienia przekonania, że poza Kościołem nie ma wartości, które byłyby drogie sercom Polaków. Że to Kościół dzierży system przekonań, którym Polki i Polacy oddychają i który starają się wcielić w życie. Dlatego Michnik chciał dialogu z częścią Kościoła otwartego. Rozmowy, która dla obu stron byłaby twórcza. Kościół jednak – poza wyjątkami, jak Józef Tischner czy Stanisław Musiał – nie był żadną rozmową zainteresowany. Rozpoznał to Jarosław Kaczyński i zrozumiał, że nie o dialog tu chodzi, ale o władzę. Że Kościół odda się temu, kto da mu więcej przywilejów. I w tym oddaniu będzie wierny. Będzie uczynny. I będzie skuteczny.
Kaczyński nie pozostał dłużny. Używając retoryki komunistycznych dygnitarzy, powtarzał w ostatnich latach wypowiedzianą zaraz po wygranych w 2015 roku wyborach frazę: „To zwycięstwo potrzebowało prawdy i ludzi, którzy prawdzie służą. Którzy służą Polsce. Którzy są patriotami. To zwycięstwo jest także potwierdzeniem jednej prawdy. Fundamentem polskości jest Kościół i jego nauka. I że nie może być Polski bez Kościoła. Wiedząc, że nie ma Polski bez Kościoła (…) każdy, choćby nie miał łaski wiary, musi to przyjąć (…). Każda ręka podniesiona na Kościół to ręka podniesiona na Polskę”.
Kaczyński i biskupi zespawali PiS i Kościół w ostatnich latach tak mocno, że jest to małżeństwo związane węzłem mocniejszym niż sakramentalny – to węzeł oparty na upolitycznionym Kościele i religijnej polityce.
2.
Kiedy zdawało się, że to małżeństwo z cynicznego rozdania ma się świetnie, że wszyscy w tym diabelskim związku – zarówno PiS, jak i Kościół – na nim korzystają, że mamy sytuację win-win, coś pękło, coś się skończyło. Cóż zatem?
Po pierwsze, Polacy – w tym również katolicy – zobaczyli, że religia polityczna i upolityczniony Kościół to parodia chrześcijaństwa. W takim związku nie idzie o wiarę, ale o wpływy i dominację. Od 2015 roku nie było rządowej kampanii nienawiści, której nie wspierałby w jakimś stopniu Kościół lub jego „rycerze prawdy w sutannach” – rozpoczęło się od ataku na niezależne sądy, ale objawiło także w kampaniach przeciw osobom z niepełnosprawnościami, nauczycielom, ekologom, osobom LGBT, młodym i kobietom. W każdej z tych kampanii pogardy, które rozkręcał PiS, Kościół, ustami dużej części biskupów i księży, był po stronie piętnującej ludzi władzy. Ludzie więc zaczęli pytać: po co nam Kościół, który dyskretną moc ewangelii zamienił na nagą siłę „dobrej zmiany”?
Po drugie, wiarygodność, głupcze! Przez długie lata byliśmy utrzymywani – przez biskupów, ale także tzw. publicystów i publicystki katolickie – w złudzeniu, że problem pedofilii w Kościele to przypadłość Kościołów zachodnich. Że w Polsce, ojczyźnie św. Jana Pawła II, kraju, gdzie księża walczyli bohatersko z komunistami, nie mogliby oni gwałcić dzieci, tuszować i chronić przestępstwa seksualne. Prawda długo dobijała się o to, by ją usłyszano. Ale w końcu wygrała. Dziś wiemy, że w szeregach polskiego kleru nie brakowało brutalnych drapieżców seksualnych, dziś wiemy z całą pewnością, że polscy biskupi kryli księży pedofilów, i dziś wiemy, że nasz Kościół nie kwapi się, by zadośćuczynić krzywdom, jakie wyrządził ofiarom. Ale nigdy byśmy tego się nie dowiedzieli, gdyby nie to, że i media, i opinia publiczna, i piszący te słowa, od 20 lat toczą bitwę, aby zmusić polski Kościół do posypania głowy popiołem. Bo jedyne, co Kościół ma, to Dobrą Nowinę. A nie będzie jej skutecznie głosił, jeśli sam – a dziś tak to wygląda – jawi się jako organizacja zakłamana. Z utraconą wiarygodnością.
Po trzecie, dokręcić śrubę moralną, czyli zmieniać prawo, póki mamy władzę. Bo hierarchowie wiedzą, że to, co raz dane i co sobie wywalczą, trudno potem będzie im odebrać. Dlatego biskupi naciskali na rząd PiS, aby tym razem wprowadzić kontrowersyjne zapisy w ustawie antyaborcyjnej. Oczywiście chcieli to zrobić rękami „Trybunału Konstytucyjnego” magister Julii Przyłębskiej. Hierarchowie taki sposób działania mają przepracowany. Tak przecież było z wprowadzeniem religii do szkół, czy nawet z uchwaleniem ustawy antyaborcyjnej, dość powszechnie nazywanej „kompromisem aborcyjnym”. Po ewentualnej zmianie władzy, która chciałaby zmniejszyć ilość lekcji katechezy w szkole, wprowadzić powszechny dostęp do in vitro czy wprowadzić powszechną edukację seksualną, Kościół i biskupi będą mogli krzyczeć, że oto ateiści, lewacy i katolikożercy walczą z wiarą. Podobnie jak w przeszłości robili to komuniści. A biskupi, którzy zamykają się w oblężonej twierdzy, aby raz zdobytych przywilejów bronić, czują się jak ryba w wodzie.
Ale tym razem nie przewidzieli, że kobiety, młode i seniorki, katoliczki i ateistki, wyjdą na ulice. I powiedzą: „w********ć!”. To w Strajku Kobiet, jak w soczewce, skumulowały się wszystkie żale, jakie ludzie nosili wobec Kościoła i biskupów – dlatego pierwszy raz w najnowszej historii Polski widzieliśmy tak masowe protesty przed katolickimi świątyniami. Rzecz, która pewnie Janowi Pawłowi II nie pojawiała się nawet w najczarniejszych wizjach. A do takiej sytuacji doprowadzili hierarchowie sprawiając, że dziś katolicy masowo zwracają im bilet – nie tylko, że wypisują dzieci z lekcji religii, ale dodatkowo – publicznie dokonują apostazji, chwaląc się tym w mediach społecznościowych.
3.
Przeciwnicy Kościoła, ludzie, którzy nie tracili wiary po przeczytaniu Marksa, ale po wysłuchaniu abp. Marka Jędraszewskiego, widząc dzisiejszy upadek moralny Kościoła, odczuwają może nawet rodzaj satysfakcji. I mówią: „Dobrze, że nie mam już nic wspólnego z tą niereformowalną organizacją”. I w pełni rozumiem takie stanowisko. Ale są też tacy, jak piszący te słowa, którzy uważają, że katolicyzm jest zbyt cenny, by zostawiać go w rękach biskupów. Czy nie jest to więc z mojej strony naiwność? Ileż jeszcze dowodów nieprawości potrzebuję, żeby – pytają mnie znajomi – zwrócić Kościołowi bilet?
Może to i naiwne, ale wychowałem się, kształtowałem swój sposób widzenia świata przez pryzmat doświadczenia wiary – wiary, która szuka zrozumienia. Dlatego nie porzucę katolicyzmu. Ale modlę się o ogień sekularyzacji, aby pochłonął i strawił to wszystko, co w polskim Kościele jest wynikiem hipokryzji, pychy i głupoty. Tak – wszyscy, którym leży na sercu dobro wiary, powinni się modlić o sekularyzację, aby w ten sposób ocalić te ziarna chrześcijańskiego wyznania, które – mam nadzieję – będą początkiem odrodzenia autentycznej wiary.