– Zima ma swoje dobre strony: nie trzeba nosić ze sobą ubrań na zmianę, można je na siebie włożyć – myślę, szykując się podobnie jak tysiące innych Białorusinów, na „niedzielny spacerek”, bo tak je nazywamy.
Poeta Dmitry Strotsev opisał to doświadczenie tak:
PO ZAPAŁKI
tłum. Natalia Rusiecka
udając się
po zapałki
wychodząc z domu
w jakiejkolwiek sprawie
ubieraj się
starannie
szykuj się jak
na dziesięć – piętnaście
dni
nigdy nie wiesz
gdzie złapią
szczypce terroru
niedrzemiące oko
wypatrzy cię
wszędzie
Dmitry dobrze wie, o czym mówi, bo we wrześniu trafił na trzynaście dni do więzienia.
Reżim walczy z demonstracjami i robi co może, by udowodnić, że protest dogorywa. Czy rzeczywiście tak jest? Dlaczego ludzie nie wychodzą już na ulice centrum miasta i nie machają biało-czerwono-białymi flagami w liczbie stu i więcej tysięcy? Przetrzymywani za więziennymi murami nie mogą wziąć udziału w niedzielnym spacerze.
W ciągu czterech miesięcy od rozpoczęcia demonstracji aresztowano 32 000 osób.
Ci, którzy zanoszą paczki z jedzeniem, odzieżą, kosmetykami i książkami zatrzymanym krewnym i znajomym, którzy godzinami czekają przed wejściem do zakładów karnych, by przywitać nowo zwolnionych ciepłym kocem i posiłkiem, podwieźć ich do miasta z oddalonych od Mińska Żodzina, Baranowicz czy Mohylewa, nie mogą dołączyć do niedzielnego spaceru i ryzykować, że sami trafią do aresztu.
Ci, którzy doznali szoku wskutek wybuchających wokół granatów hukowych i na widok brutalnie bitych i zaciąganych przez OMON do furgonetek przyjaciół, nie są w stanie uczestniczyć w niedzielnych spacerach.
Tysiące uwolnionych po trzynastu lub piętnastu dniach więzienia, którzy dochodzą do zdrowia fizycznego i psychicznego, stają na nogi i starają się zarobić na grzywny (na Białorusi trzeba pokryć koszt pobytu w więzieniu i zapłacić reżimowi, który cię więził), nie może się do nas przyłączyć.
W niedzielę nie ma też wśród nas tych, którzy zachorowali na COVID-19.
Tych, którzy boją się, że w kraju, w którym szaleje koronawirus, wrzucenie do zatłoczonej, niespełniającej warunków sanitarnych celi bez leków i maseczek gwarantuje zarażenie, a to może oznaczać wyrok śmierci. Nie mogą więc przyłączyć się do naszego niedzielnego spaceru, nie narażając przy tym siebie i swoich bliskich.
Ci, którzy opuścili Białoruś z obawy przed prześladowaniami, także nie mogą już z nami spacerować. Od początku protestów z Białorusi wyjechało ponad 13 000 osób uciekających przed postępowaniem karnym, groźbami wobec ich rodzin, w obliczu wyrzucenia z uniwersytetu bądź szkoły zawodowej lub utratą pracy.
Dzień w dzień reżim usiłuje złamać Białorusinów. Do aresztu można trafić za chodzenie na spacery albo wysyłanie wiadomości na ich temat, za niesienie biało-czerwono-białego transparentu, za bożonarodzeniową dekorację w oknie albo pianki marshmallow w niewłaściwym kolorze, za granie muzyki dla sąsiadów czy za spotykanie się na własnym podwórzu. Jeśli służby trafią na zdjęcie z niedzielnego spaceru, na którym jesteś, będą dzwonić do ciebie, twoich sąsiadów i rodziców tak długo, aż znajdą cię i zaaresztują. Boisz się odbierać telefonu.
To nasz osiemnasty niedzielny spacer. Od 127 dni reżim utrzymuje, że protest dogasa. Lecz nawet jeśli nie jesteśmy w stanie w każdą niedzielę zebrać w centrum miasta ponad stu tysięcy ludzi, mamy jeszcze inne sposoby na walkę z reżimem.
W tygodniu organizujemy lokalne wydarzenia, spotykamy się, by omówić problemy naszej okolicy, rozklejamy rysunki i plakaty, rozsyłamy opozycyjne treści na skrzynki mailowe, podpisujemy petycje, składamy skargi, piszemy listy do więźniów politycznych, wspieramy rodziny osadzonych i represjonowanych, przeprowadzamy bojkoty ekonomiczne i staramy się jakoś trzymać wobec codziennego, niesłabnącego terroru.
W niedziele spacerujemy po naszych osiedlach. To nowa taktyka: wyjść z domu i spotkać się ze sprawdzonymi towarzyszami, przejść razem kilka przecznic, coś zaśpiewać, pomachać flagami, zrobić zdjęcie, rozproszyć się. Za jakiś czas spotkać się w innym miejscu, powtórzyć cały proceder i się rozejść. Dlaczego tak? Znamy własne ulice lepiej od policji, więc to bezpieczniejszy sposób na to, by wyrazić naszą solidarność i pokazać, że jesteśmy tu nadal i, dopóki nasze żądania nie zostaną spełnione, nigdzie się nie wybieramy.
Moja współlokatorka jest dziennikarką, została zatrzymana na jednym z marszów kobiet w październiku i skazana na piętnaście dni więzienia, potem na kolejne piętnaście… Odkąd wyszła na wolność nie wzięła udziału w żadnym proteście ani marszu. Przytulam ją i wychodzę, czuję się prawie tak, jak w dzieciństwie, kiedy znałam wszystkie dzieci na podwórku i wszyscy bawiliśmy się razem, poza tym, że obserwują nas oddziały OMONu w rynsztunku bojowym i że w dowolnej chwili mogą zatrzymać każdego z nas.
**
Autorką tekstu jest białoruska poetka i aktywistka aktywnie walcząca w ruchu oporu.
Z angielskiego przełożyła Anna Opara.
Anna Opara jest tłumaczka z języków angielskiego, niderlandzkiego i niemieckiego. (Absolwentka University College London w Londynie i Uniwersytetu Wschodniej Anglii w Norwich. Prowadzi zajęcia z odczytywania XVII-wiecznych źródeł niderlandzkich w Instytucie Courtaulda w Londynie.)
Autor zdjęcia: Andrew Keymaster