Po wystąpieniu ministra Radka Sikorskiego w Berlinie pojawiły się głosy, że stajemy się niemieckim landem, a minister oddaje Niemcom przywództwo w Europie. Mamy być niemiecką kolonią, a pan minister złożył de facto hołd pruski. Warto przypomnieć, że Sikorski wypomniał Niemcom ich naruszenia Paktu Stabilności i Wzrostu i wezwał ich jedynie do objęcia przywództwa w reformach UE. W żaden sposób ani on, ani premier Tusk, ani nikt inny nie proponuje zwiększenia formalno-prawnej roli Niemiec w Europie.
Tymczasem we wszystkich instytucjach europejskich największe ludnościowo i najsilniejsze ekonomicznie państwo w Unii – Niemcy – są niedoreprezentowane. W Komisji Europejskiej i w Trybunale Sprawiedliwości wszyscy członkowie UE mają po jednym przedstawicielu, a to oznacza, że Niemcy mają tam taką samą pozycję jak np.Malta czy Cypr. W Radzie Unii Europejskiej, w której spotykają się odpowiedni ministrowie państw członkowskich, a która jest podstawowym, obok Parlamentu,organem prawodawczym UE, posiadają 29 głosów ważonych, czyli tylko o dwa więcej niż Polska. Najdalej po 2017 roku decyzje w Radzie będą wymagać podwójnej większości: jedna ludnościowa (państwa opowiadające się za podjęciem decyzji będę musiały reprezentować co najmniej 65% populacji UE), a druga będzie wymagała zebrania 55 procent państw członkowskich + 1, co oznacza, że każde państwo ma taką samą siłę głosu, więc w sumie ten sposób głosowania będzie sprzyjał bardziej państwom małym i średnim aniżeli dużym. Z kolei w ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego obowiązuje zasada degresywnej proporcjonalności, wedle której im większe ludnościowo państwo, tym proporcjonalnie mniej do swojego potencjału ma europosłów. Oznacza to, że na Malcie jeden eurodeputowany przypada na zaledwie 84 tys. obywateli tego kraju(mniej niż w jakimkolwiek innym państwie członkowskim), a w Niemczech na jeden mandat przypada aż 826 tys. obywateli (największa liczba), w Polsce – 764tys.
Z drugiej strony Niemcy są największym płatnikiem netto w UE (w 2008 roku ponad 9 mld euro), a Polska największym beneficjentem netto (w analogicznym okresie około 4 mld euro).
Zgadzam się z Waldemarem Kuczyńskim, żedla Europy, Polski i samych Niemiec lepiej jest, kiedy Niemcy są głęboko wtopione w struktury europejskie aniżeli Niemcy występujące jako samodzielne mocarstwo konkurujące na europejskim kontynencie z innymi. Gdyby jakiś zły bakcyl miał się ponownie narodzić w Niemczech, to im bardziej Niemcy będą zakotwiczone w strukturach europejskich i różnych mechanizmach wspólnotowych,tym bezpieczniej dla nas.
Dalsza integracja to więcej solidarności,a więc więcej obciążeń Niemiec, to zawieranie umów z Rosją przez całą UE, a nieposzczególne kraje (np. Niemcy-Rosja), to koniec rozgrywania przez Gazpromeuropejskich partnerów i możliwość wspólnego działania Europy w sprawachbezpieczeństwa energetycznego, itd. Gazociąg na Bałtyku omijający Polskę byłmożliwy nie dlatego, że Europa jest za bardzo zintegrowana, ale właśniedlatego, że tej integracji jest za mało.
Część polityków i publicystów próbuje odgrzewać demony przeszłości, które wspólnym wysiłkiem Europa od wielu lat skutecznie i z pożytkiem unicestwia. Rozbudzanie antyniemieckich resentymentów dla blokowania integracji europejskiej nie służy polskim interesom. Na szczęście zdają sobie z tego sprawę setki polskich instytucji, samorządów i fundacji, które owocnie współpracują z niemieckimi partnerami. Samych związków partnerskich między miastami polskimi a niemieckimi było 551, a między landami a województwami – 21, wg. danych za listopad 2007. Wymownymi symbolami nowych stosunków polsko-niemieckich jest zapraszanie przedstawicieli ziomkostw na różne lokalne uroczystości, uznanie przez mieszkańców Szczecina nadburmistrza Hermanna Hakenaza najwybitniejszego, po Piotrze Zarembie, szczecinianina XX wieku czy nadanie Herbertowi Hupka, szefowi ziomkostwa niemieckich Ślązaków i vice-przewodniczącemu Związku Wypędzonych, tytułu honorowego obywatelem Raciborza.