Robimy się wygodni. Wciąż za mało pytamy, sprawdzamy, interesujemy się; sięgamy po to, co łatwiej dostępne zamiast pójść dalej, głębiej. Uczymy się na pozór szybciej, dostosowując się do pędu jaki narzuca nam świat, trybu dostarczania informacji, prędkości z jaką musimy przetwarzać kolejne fakty, by choćby roboczo wyłuskać z nich to, co pozwala nam stawiać/przyjmować hipotezy. Mniej weryfikujemy, ulegamy plotkom, obmowę traktujemy jako oczywistość, trzaśnięcie drzwiami jako wyjście, milczenie jako obronę własną. Odmawiamy sobie prawa do rozmowy. Wykazujemy się potworną ignorancją, co nie sięga po więcej, a zadowala się papką podawaną przez portale, social media, przez podszeptywania tych czy owych. Komentarz do codzienności zamknęliśmy w memie, który „puszcza oko” lub „wali prawdą między oczy”; w memie, co wywołuje śmiech, błysk oka, kiwanie głową, że „toż to prawda”; w memie, który zatrzymuje na sobie, ale nie wciąga w refleksję. Nie jest narzędziem zmiany, a tylko… pozwala nam upuścić emocje. Plotkuje o sprawie zamiast skłaniać nas do poszukiwania rozwiązań. I tak pozorujemy zaangażowanie, bo przecież „wyraziliśmy” komentarz/złośliwość/dezaprobatę.
Tymczasem i takie plotki (albo idąc dalej, gdy domniemanie zamienia się w powielany po wielokroć fake news) rosną rozchodząc się. Pęcznieją w mityczne „winy Tuska”, antyszczepionkowość, płaskoziemstwo, bez-winność narodu, by w dalszej perspektywie rozpętać burzę przenoszenia na „tych złych”/innych/obcych politycznej/społecznej/prywatnej odpowiedzialności, by siać dezinformację. A już za rogiem czai się ideologizacja wszystkiego, toporne przykrawanie prawdy tak, aby wyłuskane z niej elementy pasowały do historii/opowieści, która akurat przystaje do potrzebnego obrazka. Brzmi znajomo – codziennie, politycznie. Tu każde kłamstwo „obiegnie cały świat, zanim prawda zdąży założyć buty”. Kuchnia politycznej bzdury codziennie pichci niestrawne posiłki, które już nie tylko odbijają się nam czkawką czy zgagą, ale prowadzą do poważnych problemów. Pytanie, na ile te ostatnie giną w natłoku słów, zalewie bzdur, rozwodnieniu potrzeb.
Ale wciąż jesteśmy… wygodni. Bywa, że ów polityczny bzdurny krzyk pcha nas w bez-obronność, bo na dłuższą metę nikt nie ma ochoty kopać się w koniem, albo po wielokroć udowadniać, że „nie jest wielbłądem”. A do tego tylko dochodzi wobec zamknięcia na argumenty czy bodaj chęci podjęcia prawdziwej rozmowy. Wracamy do własnej bańki, do tego, co znane, zastane, wygodne. Chciałoby się rzec: „Bezpieczne”, ale nie, bezpieczne to to na pewno nie jest.
Więc… co robić? „Gdyby jakiś pojedynczy człowiek chciał wszystkim iść na przekór, to bym mu radziła – powiada spersonifikowana przez Erazma z Rotterdamu Głupota – aby naśladując Tymona wyniósł się gdzieś na pustynię i tam sobie używał na swej mądrości” (vide Pochwała głupoty). Na taką pustynię zesłać chcielibyśmy dziś niejednego (choć może ze wskazaniem określonej kolejności), bo owo „na przekór”, cynizm i hipokryzja potrafią przekuć w broń przeciwko faktom, prawu, nauce czy nawet umiejętności dialogu. „Na przekór” stało się krzykiem o zawłaszczonej „prawdzie”, pseudo-patriotyzmie, domniemanej powszechnej wierze, jedyności Kościoła, o podziale na swoich i obcych; o wykluczeniu, któremu rozdawnictwem „zapobiegli”, o inflacji, która „przyszła ze wschodu”, o murach unijnej obojętności; ale też każdym krzykiem w każdej sprawie; krzykiem, który każdego dnia kogoś z nas obraża. Troglodyci panoszą się, krzyczą, decydują. Zawłaszczają kolejne i kolejne obszary codzienności. A my co?
Ignorancja nasza, bierność nasza jest niewiedzą zawinioną; mieczem obosiecznym; zbrodnią, jaką popełniamy na samych sobie. Brakiem wsłuchania się, niedostatkiem wysłuchania, niechęcią wobec uzyskania wyjaśnień, nieumiejętnością sięgnięcia nie tylko po drugą, ale i po kolejna i jeszcze kolejną opinię. Gdy tkwimy w takich nieświadomościach/niewiedzach/w upartej pewności siebie; gdy nie poddajemy cudzych sądów w wątpliwość, a pasującym do naszych potrzeb/nastroju/emocji dajemy prawo jedynego głosu… hodujemy troglodytów. Ci bowiem wzrastają nie tylko we własnym wrzasku, w tumanach przekleństw, obelg czy w hałaśliwym uwłaczaniu prawdzie/spokojowi/rozwojowi/nauce. Wzrastają w ciszy i w pogardliwych spojrzeniach nas wszystkich, którzy nie mówimy im jasno i wyraźnie: „Nie”. Którzy czekamy aż się potkną… zamiast najzwyczajniej i na serio podstawić im nogę.
