Ilekroć słucham, czytam o niektórych gospodarczych pomysłach Pana Morawieckiego, przed moimi oczami staje nie kto inny, ale właśnie filmowy baron Münchhausen, dla którego podróż na księżyc to drobnostka.
Zespół Münchhausena to zdiagnozowana naukowo choroba polegająca w skrócie na tym, że chory z urojenia domaga się się operacji chirurgicznych lub innych działań medycznych, aby doprowadzić do deformacji zdrowego organizmu. Występuje zwykle u osób, które mają zaburzenia osobowości, zwłaszcza w stwierdzonej psychopatii, oraz u osób z tendencjami masochistycznymi i obsesyjnymi. Celem takiego zachowania jest wejście w rolę chorego. W 1989 roku związany z Monthy Pythonem Terry Gilliam nakręcił fantastyczny film o przygodach starego łgarza barona Münchhausena.
Ilekroć słucham, czytam o niektórych gospodarczych pomysłach Pana Morawieckiego, przed moimi oczami staje nie kto inny, ale właśnie filmowy baron Münchhausen, dla którego podróż na księżyc to drobnostka. Zarówno dla barona jak i naszego Premiera ustrzelenie jedną kulą kilku kaczek i wyciągnięcie się samemu z bagna za własne włosy to chleb dnia powszedniego.
Milion samochodów elektrycznych równa się nanizaniu niedźwiedzia na dyszel od wozu. Waszczykowskie krainy San Escobar to przecież wypisz wymaluj baronowe wyspy z sera. Zakopanie w błocie Mierzei Wiślanej półtora miliarda złotych to inwestycja. Gdy nasz premier gawędziarz otwiera swoje złote usta, to ludziska słyszą historie tak niestworzone i fantastyczne, że filmowy baron to przy nim małe miki. Tego nie da się odzobaczyć – jak mawia młodzież.
W polityce niestety opowiadanie bredni i składanie obietnic bez pokrycia zawsze się opłaca. W tym przypadku, gdy kelner przyniesie rachunek to konsumującego zwykle nie ma już przy stole. Poza tym płatnik jest zawsze ten sam. To podatnik, a nie polityk. Pieniądze podatnika nie rosną jednak na drzewach. Podatnik musi je wypracować, a ci, co je wypracowują pracują tak ciężko, że nie mają czasu siedzieć przy stole z politykami. Kółeczko się zamyka.
Jedną z najbardziej irytujących mnie historii z cyklu „z mchu i paproci” jest wypowiadane w przestrzeni publicznej, zarówno z lewej jak i prawej strony, stwierdzenie, że Polacy to jeden z najciężej pracujących narodów Europy. Jeśli spojrzeć w statystyki, ba, jak człowiek się rozejrzy trochę wokół to wydaje mu się, że faktycznie tak jest. To jednak tylko pół prawdy. Większość z nas ciężko pracuje, ale spora część społeczeństwa wcale. Sporo moich znajomych pracuje na pełnych dwóch etatach. Znam takich co i na trzech. W moim poprzednim miejscu dla większości mych przedstawicieli handlowych praca nie kończyła się po pracy. To był dopiero początek następnej. Jeden dorabiał w warsztacie samochodowym, drugi wsiadał w taksówkę, trzeci uczył dzieciaki haratać w gałę, czwarty prowadził pub, piąty malował windy w swoim bloku, by odrobić zaległy czynsz, a szósta prowadziła second hand z ciuchami. Dopiero tak przeciętny Kowalski jest w stanie w tym kraju coś odłożyć, zarobić na swoje dzieci, spełnić własne aspiracje i marzenia.
Ja przecież też, od pięciu lat prowadząc w sumie z sukcesami własną firmę na urlopie dłuższym niż tydzień byłem raz, a i tak do dwóch tygodni nie dobiłem. Zresztą nawet na tym urlopie pracowałem po kilka godzin dziennie.
Tak, niewątpliwie ciężko pracujemy, ale w pogoni za dobrobytem nie mamy czasu zauważyć, że dzieje się tak, bo pracujemy nie tylko na siebie, na swoje rodziny, ale też na tych, którzy żyją nieuczciwie na nasz koszt, bo mamy część społeczeństwa, która do pracy ma dwie lewe ręce. I nikt o tym nie wspomina, a jeśli to tylko szeptem. Temat politycznie niepopularny. Tymczasem w Polsce pracuje tylko 63% ludzi w wieku produkcyjnym. Nic więc dziwnego, że z badań przeprowadzonych w 2018 roku wynika, że 63% Polaków jest nieszczęśliwych w swoich miejscach pracy.
Z danych wynika, że nie pracuje blisko 45% Polaków. Mimo rekordowo niskiego bezrobocia nie zmieniło się to od dekady. Bezrobocie spada i bije kolejne rekordy, ale Polaków, którzy nie pracują, jest ciągle tyle samo. Biernych zawodowo jest ponad 5 mln osób pełnoletnich w wieku produkcyjnym. Na 16 mln pracujących przypada obecnie 7 mln osób w wieku emerytalnym. To oznacza, że na jednego emeryta pracują zaledwie dwie osoby. Dodatkowo duża część z pracujących jest zatrudniona w sektorze publicznym, w którym zarobki też są znacząco wyższe niż w prywatnym. Na tle Europy bardzo źle wygląda też wysoki odsetek (wynoszący prawie 1/3) funkcji urzędniczych w całym sektorze publicznym. Nic więc dziwnego, że pozyskiwanie podatków w Polsce jest bardzo drogie na tle Europy.
Ludzie utrzymujący się z jałmużny państwa to prawdziwy skarb dla każdego umiejącego liczyć do dwóch polityka-demagoga. Są bowiem od niego uzależnieni. Czym narkomanów jest więcej, tym bogatszy będzie dealer. 500 plus to kokaina. 13 czy14 emerytura to skręt dla mniej wymagających. W starzejącym się społeczeństwie to jednak niższa emerytura jest najtwardszym z serwowanych przez tych cwaniaków narkotyków. Przerażające jest, że rządząca obecnie ekipa doprowadziła do sytuacji, gdy około 80% aktualnych wydatków budżetowych to wydatki sztywne, z których nie da się zrezygnować bez politycznych konsekwencji. Nieważne kto będzie rządził jutro. Faktyczna zmiana nie uda się bez akcji edukacyjnej obliczonej na pokolenia.
Wśród biernych zawodowo w wieku produkcyjnym większość, bo około 61%, stanowią kobiety. W niemal identycznych proporcjach (60/40) rozkłada się to na miasta i wsie, z tym, że większość biernych zamieszkuje miasta. Te właśnie miasta, które narzekają głownie na brak rąk do pracy. Żeby chociaż 500 plus sprawiło, że te niepracujące kobiety zechciałyby mieć dzieci. Niestety kraj pobożny, pobożne są zatem i życzenia. W pierwszym półroczu 2019 roku przyszło na świat 182 tysięcy dzieci. To o 5,9% , czyli o ponad 11 tysięcy mniej niż w tym samym okresie ubiegłego roku – wynika ze wstępnych danych GUS. To kolejne dane, które pokazują, że 500 plus nie działa. Mimo wydania już prawie 100 miliardów złotych kiedy piszę ten tekst na ten program, liczba urodzeń wciąż od przynajmniej dwóch lat systematycznie spada. Jaką trzeba mieć więc bezczelność w sobie, by twierdzić, że 500 plus to sukces.
Przy okazji liczb… mała dygresja. Wcale mnie nie dziwi fakt, iż w latach dziewięćdziesiątych nasz premier wraz ze swoim kolegą, a obecnym prezesem państwowego banku, niejakim panem Zbigniewem Jagiełło, próbował założyć własną firmę, ale wolny rynek tych dwóch panów zweryfikował negatywnie. Oczywiście nie dlatego, że nie umieli, tylko dlatego, że postkomuniści i układ nie dał im na to szans. Zresztą oddam głos nasz premierowi zapytanemu o to w wywiadzie-rzece Piotra Zaręby:
– Na początku lat 90. wierzyłem, że można coś osiągnąć, prowadząc własną firmę, między innymi ze Zbyszkiem Jagiełłą. Panowała filozofia zaczynania od początku. Ale widziałem, jak zdolniejsi i bardziej pracowici ludzie przegrywają konkurencję z tymi, którzy mieli dostęp do informacji i odpowiednich decyzji administracyjnych. Pewien bardzo dziś znany biznesmen startował w tym samym czasie. I opowiadał potem, jak to przechodził w latach 90. koło pewnego banku i pomyślał: „Może wpadnę i dostanę kredyt”. No i dostał przypadkiem tak dużo, jakby dziś tzw. człowiek z ulicy dostał, powiedzmy, 50 mln złotych.
No i nie wyszło chłopakom. Poszli więc do taty Kornela i do polityki, by później zarządzać pieniędzmi tych, którym jakoś się udało. Udało, bo mieli tatę, lub wujka co pił wódkę w Magdalence…
500 plus, który z założenia miał poprawić dzietność w Polsce – bez zwiększenia której czeka nas katastrofa – nawet gdyby okazał się sukcesem, nie rozwiązałby innego problemu, na jaki otwiera oczy opublikowany niedawno przez Instytut Badań Strukturalnych na temat młodych. To raport dotyczący osób niepracujących i nieuczących się w grupie wiekowej 15-29 lat. Z danych wynika, że 12% osób w wieku 15-29 lat nie pracuje i nie uczy się. Ta liczba to około 750 tys. osób. Niestety aż 70% z nich to osoby bierne zawodowo, czyli takie, które nie poszukują zatrudnienia. To ponad pół miliona osób, które nie chcą pracować. Te osoby to nie leniwi uchodźcy, którzy do nas przybyli a którymi straszą nas politycy. To nasi właśni, rdzenni Polacy z pradziada i dziada. Kiedyś taka młodzież nie miała czasu na pracę, bo całymi dniami rzucała kamieniami i butelkami po piwie w pobliski transformator. Dziś nie może pracować, bo nie starczyłoby jej czasu na utwardzanie w sobie patriotyzmu.
Lata komuny wyrządziły Polsce mnóstwo szkód. Jedną z nich, z którą borykamy się od lat jest traktowanie państwa, instytucji państwa jako wroga, którego należy zwalczać. Jeżeli państwo udaje, że płaci, to my udajemy, że pracujemy. To plus nasza narodowa cecha, czyli kombinatorstwo sprawia, że kiedy Aleksander Kwaśniewski poluzował system rentowy, to dał cwaniakom możliwość praktycznie nieograniczonego wyłudzania rent. W 1998 roku Polacy byli najbardziej chorym krajem Europy. W 1998 roku ponad 2,7 mln Polaków wywalczyło sobie prawo do renty, dzięki czemu w Polsce było trzy razy więcej rencistów niż w krajach UE. Później SLD uśmiechnęło się do służb mundurowych, sędziów i prokuratorów, których wyłączono ze standardowego systemu emerytalnego. Jeszcze później „pierwsze” PiS – na koszt podatników – kupiło sobie głosy górników, a Platforma dokończyła dzieła zniszczenia demontując OFE. Rządy demagogów z PiS tylko dopełniły zniszczenia.
Na całym cywilizowanym świecie wydłuża się wiek emerytalny, bo ludzie żyją dłużej. U nas się obniża. W Niemczech ludzie pracują średnio 5 lat dłużej i pracuje np. 75% kobiet w wieku 20-64 lat. U nas 66%, a to dane z początku 2018 roku, a „efekt 500 plus” ten wskaźnik jeszcze obniżył. Dodatkowo część z nas np. rolnicy nie płacą na swoją emeryturę, bo… temat rzeka, czyli KRUS. System podatkowy to zresztą historia na zupełnie inna opowieść.
W ten sposób jednak nie da się gonić reszty Europy, która nam uciekła przez lata komuny, zaborów, wojny, itp. I tak nadludzkim wysiłkiem tych 63% pracujących i dzięki wsparciu najpierw całego świata, który kolejny raz umorzył nam długi, a później wsparł nas unijnymi euro udało nam się nadgonić część dystansu i przegonić choćby Portugalię. Jednak ci ludzie naprawdę mają już dość pracy na dwóch etatach. Ile można?
Niestety słuchając zarówno rządu, jak i opozycji właściwie nigdzie nie widać chęci na zmianę tej patologii. By ktoś odważnie powiedział, że tak dalej być nie może. Że trzeba zlikwidować 500 plus. Że musimy pracować dłużej i musimy pracować wszyscy. Że trzeba zlikwidować większość ulg i podatków i wprowadzić liniowość. Że musimy płacić wszyscy te same podatki. I rolnicy i posłowie. Bez wyjątku. Że trzeba podjąć temat prywatyzacji, która pozwoliłaby zasypać dziurę emerytalną. Że trzeba postawić na małe i średnie przedsiębiorstwa, a nie tylko wspierać mikro, bo to przelicza się na polityczne poparcie… czyli głosy. Że trzeba o 30%odchudzić sektor publiczny, a tym którzy zostaną zapłacić 50% więcej. Że im więcej wolności, tym mniej państwa.
Nic nie słychać, żeby ktoś nawet podejmował te tematy. Dla PiS, PO, PSL, Lewicy to tematy tabu. Wszyscy wolą się licytować, co jeszcze można by tu rozdać Twoim kosztem. Czekam tylko, aż ktoś obieca, że jak go wybierzesz z kranów poleci dżony łoker…
Dlatego Polaku, jeśli pracujesz ciężko na dwa, trzy etaty, to wiedz, że z każdym rokiem będziesz pracował jeszcze ciężej, bo dobrze to już było. W czasach tryumfującego populizmu ludzi takich jak Ty będzie ubywać, a przybędzie tych, co będą korzystać z Twojej pracy. A gdy będzie ich przybywać to politycy będą o nich dbać kosztem Ciebie. W końcu zostaniesz sam.
Dziś utrzymywani przez nas pracujących emeryci narzekają żaląc się, że relacja ich emerytury do ostatniej płacy wynosi 60% i jak mają się za to utrzymać skoro przywykli już do innych standardów życia. My, wyż końcówki lat 70′ i początku lat 80′ będziemy mieli inny problem – jak przeżyć, bo nasza emerytura będzie wynosiła około 20% naszej ostatniej płacy. To nas niestety czeka jeżeli na serio nie weźmiemy się za reformowanie naszego kraju.
