Debata na temat skuteczności lockdownów jak i polityki polskiego rządu. Niestety te dwie dyskusje się czasem mieszają – co może prowadzić na manowce. Żeby pokazać jak to się może stać popatrzmy na artykuł Błażeja Lenkowskiego „Lockdown w polskim wydaniu nie działa”.
Zacząć trzeba od pełnej zgody ze stwierdzeniem autora, że polski rząd nie sprostał wyzwaniu. Polskie wyniki dotyczące zgonów nadwyżkowych są najwyższe w UE i w niechlubnej czołówce światowej. Sytuacją zupełnie niezrozumiałą jest utrzymujące się 30% poparcie dla rządu, który doprowadził do narodowej katastrofy. No ale to już temat na badania dla socjologów.
Błażej pisze: „Portal Konkret24 wyliczył na podstawie danych Eurostatu, że Polska miała w okresie marzec – grudzień 2020 najwyższy procent nadprogramowych zgonów w całej Unii Europejskiej” i z danymi nie będziemy dyskutować, ale trochę je uściślijmy. Przytłaczająca większość zgonów nadliczbowych skumulowała się w okresie październik-listopad. Do końca lipca zgonów nadliczbowych w Polsce właściwie nie było. To drobne uściślenie, ale wiele zmienia – w szczególności w kontekście oceny czy „polski lockdown” działa czy nie działa.
Błażej pisze” „Pierwszym wielkim błędem było wprowadzenie radykalnego lockdownu na wiosnę w sytuacji, w której skala zagrożenia w Polsce była jeszcze niewielka.” Nad tym czy wiosenny lockdown był błędem czy też nie (i w jakim zakresie) można debatować. Może mogliśmy sobie pozwolić na nieco wyższy poziom zachorowań, ale z drugiej strony czy bylibyśmy stanie utrzymać je pod kontrolą? Dotychczasowe doświadczenia z poziomem (nie)kompetencji naszej władzy napawa wątpliwościami. Trzeba też zaznaczyć kilka kwestii: skala zagrożenia na wiosnę nie była znana. Doświadczenia Włoch i Hiszpanii pokazywały, że zagrożenie może być ogromne. Lockdown wprowadzono więc wcześnie i ostro – i zgonów nadwyżkowych nie było. To wyraźnie pokazuje, że jednak odpowiednio zaaplikowany w Polsce lockdown działa i to bardzo skutecznie. Natomiast brak zgonów nadwyżkowych na wiosnę dzięki lockodownowi Błażej podaje jako dowód na to, że lockdown nie jest potrzebny. To jakby powiedzieć, że niepotrzebnie brałem antybiotyki, bo przecież wyzdrowiałem z zapalenia płuc…
Oczywiście Błażej może uważać, że zgonów by nie było nawet gdyby nie było lockdownu. Jak już wspomniałem doświadczenia Hiszpanii, Włoch, Wielkiej Brytanii, USA pokazują, że taka opinia raczej nie wytrzymuje zderzenia z faktami. Nie wspominając już o komentarzu odnośnie wiosennego lockdownu „Szwecja nie popełniła tego błędu (tzn wprowadzenia lockdownu wiosną).” I owszem Szwecja lockdownu nie wprowadziła i zaliczyła na wiosnę swoją porcję zgonów nadliczbowych, co spowodowało, że ma ich o 5 p.p. więcej niż reszta Skandynawii.
Dalej Błażej powiela częsty argument: „byliśmy fałszywie zapewniani, że radykalny lockdown sprawi, że pandemia odejdzie w niepamięć, że wystarczy tylko poczekać „dwa tygodnie””. Ja osobiście nie pamiętam takich zapewnień. Nikt rozsądny (ani nawet umiarkowanie nierozsądny) nie twierdził, że od lockdownu pandemia zniknie. Natomiast od początku podawane było wytłumaczenie dotyczące „wypłaszczania krzywej zachorowań” mające na celu rozłożenie obciążenia ochrony zdrowia.
Dalej Błażej pisze: „Lockdown ratujący przepustowość służby zdrowia powinien być krótki, radykalny i wprowadzony w odpowiednim momencie, czyli w przeddzień narastania faktycznego zagrożenia.” Nie do końca rozumiem co Błażej ma na myśli pisząc „krótki”. Powinien być tak długi jak to potrzebne by zahamować wykładniczy wzrost pandemii. Nie sposób z góry zaplanować czasu jego trwania, bo zależy to od zmian zjadliwości wirusa oraz w jakim momencie wprowadzono lockdown. Im później tym dłużej musi trwać. I tu dochodzimy do sedna, czyli wprowadzania go w „odpowiednim momencie”. Ten moment zaś łatwo przegapić bądź zbagatelizować.
Katastrofa październikowo-listopadowa wynikała dokładnie z tego, że rząd spóźnił się z wprowadzeniem lockdownu. Zatem by go opanować sam lockdown musiał być bardzo długi. Z tego Błażej wysnuwa wniosek, że lockdowny nie działają. Ależ działają – jak pokazał przypadek wiosenny – wprowadzone wcześnie dają pełne efekty. Ten 6-miesięczny również dał efekt, bo sytuację udało się w 2 miesiące opanować. Błażej poddaje to jednak w wątpliwość pisząc „Wysoki poziom nadprogramowych zgonów w szczycie III fali pandemii po pół roku lockdownu obala też argumenty tych, którzy twierdzili, że problemy z tym zjawiskiem jesienią były efektem braku lockdownu latem 2020 (zapewne chodzi tu o późne lato -połowę września)”. Dziwnym trafem przemilcza jednak kwestię pojawienia się odmiany brytyjskiej wirusa – dużo bardziej zjadliwej, dotykającej powikłaniami młodszych. Lockdown, który powstrzymywał wybuch epidemii oryginalnej odmiany okazał się za słaby na odmianę brytyjską.
Tu jednak Błażej stara się ubrać politykę rządu w przewidywalne ramy: „Około miesięczne radyklane działania powinny być wprowadzone od około 21 października, a potem od około 21 lutego. Lockdowny powinny być możliwe krótkie, radykalne, w zaplanowanym terminie, do którego przygotują się wszystkie branże gospodarki.” Tylko po pierwsze o tym, kiedy należało wprowadzić lockdown wiemy dziś – z perspektywy czasu i znając dane o zachorowaniach (i bynajmniej nie powinien to być 21 października jak pisze Błażej, bo wtedy było już dużo za późno – zgony nadwyżkowe na poziomie 65% i nieuchronność dobicia do ponad 100% 2 tygodnie później – tylko najdalej w połowie września). Po drugie nie sposób z góry określić „zaplanowany termin” takiego lockdownu, bo wirus to organizm żywy w nosie (a właściwie koronie) mający nasze plany. Pojawienie się nowej mutacji nie będzie czekało na planowany lockdown. Także zgadzam się, że „O ile łatwiej byłoby funkcjonować nam wszystkim, planować działalność firm i całe życie społeczno-gospodarcze, gdyby rząd (…) go zaplanował!” – o ile łatwiej! Tyle, że to oczekiwanie nierealistyczne i nieracjonalne.
Błażej pisze też sporo o nieprzygotowaniu systemu ochrony zdrowia i wpływowi tego faktu na zgony nadwyżkowe. Oczywiście zgony nadwyżkowe wynikają (poza samymi zgonami na COVID) głównie z powodu tejże niewydolności – i dotykają nie tylko chorych na COVID. Tu kwestii jest wiele. Pierwszą są zaniedbania sięgające dekad, za które jednak odpowiada przede wszystkim PiS. 6 lat świetnej koniunktury to był czas na to by ochronę zdrowia reformować i naprawiać – zamiast rozwalać sądy i reputację Polski na arenie międzynarodowej. Na PiS spada też odpowiedzialność za głupie ruchy w reakcji na pandemię. Ale trzeba wziąć pod uwagę, że nawet przygotowana do normalnego działania służba zdrowia takiego obciążenia by nie wytrzymała. Przypomnę, że na koniec 2019 mieliśmy w Polsce około 2 500 łóżek na oddziałach zakaźnych. W chwili obecnej zajętych łóżek przez osoby chore na COVID jest 30 000. To stawia rządzących przed niełatwymi decyzjami do podjęcia. Błażej pisze „Dlaczego nagle uważamy, że chorzy na inne choroby mogą być dyskryminowani, a ich życie jest mniej istotne niż tych chorych na Covid?”. Ale można postawić to pytanie równie dobrze w drugą stronę: czemu chorzy na COVID mają być dyskryminowani, a ich życie mniej istotne niż tych chorych na inne choroby? To niemożliwy dylemat – rozwiązywany zwykle doraźnie. Jeśli mam kogoś z chorobą przewlekłą i kogoś kto się dusi – będę ratował tego co się dusi. W sposób oczywisty wpłynie to na pogorszenie stanu osób przewlekle chorych – i to nadwyżkowa śmiertelność, którą będziemy obserwowali przez lata. Ale inaczej się chyba nie da – zaś sugerowanie, że trzeba było leczyć wszystkich jak dotąd – a jak zostanie czasu i środków zajmować się chorymi na COVID nie przystoi.
Na koniec przyjdzie się z Błażejem zgodzić. Teraz powinniśmy się jak najszybciej zaszczepić. To jedyny sposób na to by lockdownów więcej nie było. Bo choć to narzędzie skuteczne – jeśli jest zastosowane odpowiednio wcześnie – to bardzo kosztowne i nieprzyjemne. Za tą pandemię i lockdowny płacić będziemy długie lata – co Błażej nieźle opisuje. Ale nikt nie wprowadza lockdownu dla przyjemności tylko z konieczności. W pełni zgadzam się również, że misją opozycji powinno stać się rozliczenie rządu z zaniedbań i błędów w zarządzaniu pandemią: od zwykłych przyziemnych wynikających z korupcji (instruktor narciarski i handlarz bronią), niekompetencji (maseczki bez atestu ściągnięte z wielką pompą samolotem Antonow, chaos w przygotowaniach), łamanie prawa (bardzo długa lista zwieńczona Ustawą bezkarnościową mającą chronić premiera przed odpowiedzialnością za rażące łamanie prawa), po zdradę narodową (nawoływanie staruszków do masowego głosowania w wyborach). Po takich popisach PiS powinien wylądować na śmietniku historii. Choć mimo wszystko do w miarę przyzwoitego wyniku ogólnego nie brakowało mu wiele – nie dać posłuchu przeciwnikom lockodownu we wrześniu i nie wysłać dzieci do szkół, wprowadzić obostrzenia. Wtedy prawdopodobnie jakieś 50 000 Polaków wciąż cieszyło by się życiem.
Autor zdjęcia: Markus Spiske
