Słuchałem kiedyś, w Stanach, pewnej dyskusji w kwestii tematyki badań naukowych. Podczas niej jeden z uczestników zarzucił drugiemu, że jego badania przynoszą rezultaty oczywiste i przed badaniami, jak np., że gentlemen prefer blondes („mężczyźni wolą blondynki”). Mam podobne odczucie w kwestii tegorocznej nagrody Nobla z ekonomii.
Decyzje kolejnych komisji (każda dokonuje wyboru przez określoną liczbę lat) bywały bardzo różne. Jedne witane z aplauzem, inne z zaskoczeniem. Nagradzające za rzeczywisty wkład do teorii ekonomii i nagradzające – jak to określałem – „techników dentystycznych”, czyli ludzi zajmujących się metodami, a nie teorią lub jej weryfikacją (np. metodami przeprowadzania aukcji). Co też jest potrzebne, ale są to potrzeby jak gdyby z niższej półki niż wyjaśnienia wielkich problemów współczesności.
Bywały też okresy synkretyzmu, czy może lekkiej schizofrenii, gdy nagrodę dostawali badacze mające dokładnie przeciwstawne poglądy. Np w 1974r. Nobla z ekonomii przyznano z jednej strony klasycznemu liberałowi, Fryderykowi Hayekowi, a z drugiej szwedzkiemu socjaliście Gunnarowi Myrdalowi, z których pierwszy udowadniał, że wolność gospodarcza jest, wraz z własnością prywatną, fundamentem sprawnej gospodarki, a drugi przekonywał, że tylko planowanie gospodarcze wydźwignąć może społeczeństwa z biedy.
Albo parę lat później przyznano też dwie nagrody. Jedną Arturowi Lewisowi za jego prace o modelu gospodarki kraju biednego z nieograniczoną podażą siły roboczej pracującej za tę samą płacę, niezależnie od rosnącego popytu. Drugą zaś Teodorowi Shultzowi, który wprawdzie nie zajmował się „modelarstwem”, ale empirycznie udowodnił, że to, co postulował Lewis, nie ma miejsca w realnej gospodarce. Nawet biedni rolnicy reagują na bodźce ekonomiczne, w tym także na zmiany popytu, i reguły rynku stosują się do nich doskonale.
Tym razem nagroda jest premią za przeciętność i banalność tematyki (jak owe wspomniane na wstępie blondynki). Trójka nagrodzonych ekonomistów pisze od lat o różnych aspektach rynku pracy, często nie wywołujących sporów, gdyż większość ekonomistów jest tego samego zdania. Niewielu ekonomistów (pisałem o tym akurat w niedawnym felietonie) będzie spierać się o to, że zasiłki dla bezrobotnych oddziałują na długość okresu pozostawania bezrobotnym. Np. znacznie krócej wypłacane zasiłki w Czechach niż w Polsce w początkach transformacji spowodowały, że w tych pierwszych ponad połowa bezrobotnych znajdowała pracę w okresie krótszym niż 3 miesiące, a w Polsce mniej niż 1/5.
Tak samo niewielu, poza „technofobami” w rodzaju Jeremy Rivkina (autora kompromitującej książki pt. „Koniec pracy”), będzie twierdzić, że postęp techniczny powoduje trwałe bezrobocie. Dlatego książka jednego z tegorocznych Noblistów na ten temat, potwierdzająca, że istotnie nie wpływa, nie jest odkryciem czegokolwiek. Tegoroczne nagrody przyjmuję, więc, lekkim ziewnięciem i stwierdzeniem, że nie ma powodu ani do protestów, ani do zachwytów.