Polska od samego początku protestowała przeciwko planom położenia na dnie Bałtyku gazociągu. Począwszy od 2006 roku kolejne rządy starały się storpedować wysiłki Niemców i Rosjan, równocześnie wykluczając możliwość podpięcia się do projektu. Kiedy w 2008 roku Aleksander Kwaśniewski publicznie zaproponował tę możliwość, posypały się na niego gromy. Niemiecko-rosyjskie przedsięwzięcie cały czas posuwało się na przód aż do czasu sfinalizowania budowy pierwszej nitki. Teraz możemy mieć jedynie do siebie pretensje, że nie podłączyliśmy się do niej. Zamiast tego woleliśmy (i nadal wolimy) prowadzić wrogą wobec Rosji politykę i z czasem trudno nam dostrzec to, co oczywiste, czyli, że Nord Stream jest na nią bezpośrednią odpowiedzią.
Od wielu lat relacje między Polską, a Rosją są nie najlepsze, a w ostatnim czasie w zasadzie nieistniejące. Nic dziwnego, że wobec takiego stanu rzeczy Rosjanie chcą zapewnić bezproblemowy przesył swojego gazu omijając nasz kraj. Kreml dostrzegł, że ze względu na napięte stosunki prowadzenie gazociągów przez Polskę i Ukrainę jest ryzykownym przedsięwzięciem. Stąd decyzja, żeby ominąć państwa, których polityka jest wroga wobec Rosji i potencjalnie mogłaby doprowadzić do utrudnień w przesyle gazu dalej na Zachód. Kreml gra twardo, ale jak najbardziej racjonalnie.
W ostatni wtorek, na łamach „Gazety Wyborczej”, Andrzej Kublik napisał, że budowa drugiej nitki gazociągu budzi w Europie sprzeciw. Nie jest to prawdą, inaczej koncerny największych państw Unii nie dokładałyby się do budowy. Państwa południa Europy z kolei nie są sprawą zainteresowane, trudno więc mówić o sprzeciwie. W zasadzie w wymachiwaniu szabelką przeciw gazociągowi jesteśmy osamotnieni. Zamiast od początku pracować z Niemcami i Rosją, aby stać się częścią projektu, woleliśmy mówić o nowym pakcie Ribbentrop-Mołotow i rzucać kłody pod nogi jego pomysłodawcom.
Działania polskiej dyplomacji w sprawie Nord Streamu jak w soczewce skupiają wszystko, co najgorsze w naszej polityce zagranicznej: kłótliwość, unoszenie się honorem, patrzenie na sąsiadów tak samo jak 70 lat temu i nieumiejętność konstruktywnego dialogu. Kiedy inne państwa negocjują i załatwiają interesy, my zostajemy osamotnieni, ale – w naszym mniemaniu – moralnie zwycięzcy. Dopóki wartości będą odgrywać rolę pierwszoplanową tam, gdzie powinny odgrywać ją interesy, będziemy skazani na izolację i wymierne szkody dla interesu narodowego.
