Roześmiane małżeństwo z trójką dzieci za chwilę spotka siedzących na ławeczce i oczekujących na nich dziadków, do których łasi się właśnie łaciaty kocur. W tle widać fragment miasteczka – nowe kamieniczki ze spadzistymi (co za wpadka!) dachami, a wśród nich, odpowiednio wyeksponowany bielony kościółek, przed którym w ogródku kawiarnianym popijają sobie latte atrakcyjne parafianki. Na horyzoncie majaczy estakada, po której mkną elektryczne (zapewne) pojazdy, a jeszcze dalej wprawne oko dojrzy krajobraz wiejski, na który składa się: chałupa, bele siana, traktor oraz pasące się zwierzęta gospodarcze – jeden konik i jedna krówka. Na prawo od wioski pną się mury nowoczesnej metropolii. Oto Polska XXI wieku. Oto Polski Ład wyobrażony.
Ta urocza scenka rodzajowa została wprost zaczerpnięta z okładki Polskiego Ładu – najważniejszego dokumentu Zjednoczonej Prawicy, którego założenia mają wyznaczać po-pandemiczną ścieżkę rozwojową średniej wielkości państwa w centrum Europy na lata, a może nawet na dekady. Nie zamierzam szczegółowo analizować zapisów tej, tak naprawdę nowej umowy koalicyjnej, mającej na celu zatuszowanie trwającej wojny w obozie władzy i wygranie kolejnych wyborów – oceny takiej dokonali już liczni komentatorzy i eksperci. Swoje dołożyli też, najwyraźniej sfrustrowani kolejnym pomysłem PiS-u, politycy opozycji, którzy – nota bene – od lat powinni posiadać w szufladach własne wersje Polskiego Ładu lub przynajmniej jasno określoną i spójną wizję kraju, który zamierzają budować po ewentualnym (i co raz bardziej wątpliwym w najbliższym czasie) przejęciu władzy. Niczego podobnego jednak dotychczas nie zaprezentowali (należy jednak zauważyć, że wiele pomysłów wpisanych do Polskiego Ładu, PiS żywcem ściągnął z programu PSL). Postaram się natomiast zrekonstruować naczelną myśl i filozofię, jaka się kryje za zaprezentowanym przez rządzących wyobrażeniem przyszłej Polski. Okładka tego dokumentu jest idealnym punktem wyjścia dla takich rozważań, jest także znakomitą ilustracją wymarzonego przez populistyczną prawicę kraju, który od dawna już nie istnieje, a może nigdy nie istniał.
Warto w tym kontekście przywołać postać zmarłej w 2015 roku rosyjskiej eseistki, artystki i naukowczyni Swietłany Boym, która przed dwudziestu laty zajmowała się fenomenem nostalgii. Wyróżniła ona dwie odmiany tego uczucia – nostalgię refleksyjną oraz nostalgię restoratywną. W uproszczeniu – w ujęciu Boym, nostalgicy refleksyjni marzą i tęsknią za przeszłością. Zbierają stare zdjęcia i przedmioty, rekonstruują wydarzenia i lokalne historie. Minione czasy wydają im się lepsze, szlachetniejsze, a żyjący w nich ludzie bardziej prawi i honorowi. Nostalgicy refleksyjni widzą przeszłość w kolorze sepii, choć w głębi duszy zdają sobie sprawę, że życie wówczas wcale nie było takie proste, a jego obecny poziom jest znacznie wyższy, niż w idealizowanych przez nich czasach. Druga odmiana nostalgii nie ogranicza się do wspominek kombatanckich, nie wystarcza jej zanurzenie się w szlachetnej przeszłości, kolekcjonowanie mebli, zdjęć czy monet. Ta nostalgia jest czynna, wyniosła, agresywna. Nostalgicy restoratywni (jak ich nazwała Boym) pragną zrekonstruować przeszłość w teraźniejszości. Oczywiście chodzi tu o przeszłość przez nich wyobrażoną, wymyśloną, zbudowaną na mitach. Oni właśnie są twórcami nowych, przeważnie nacjonalistycznych projektów politycznych. Chcą żyć w przeszłości tu i teraz. Nie jest istotne, że przeszłość taka nigdy nie istniała.
Wydaje się, że nostalgia restoratywna leży u podstaw filozofii Polskiego Ładu. Zjednoczona Prawica od dawna stara się kreować wizję kraju, która odwołuje się do nieistniejącej nigdy Polski – kraju zawsze bohaterskiego, pełnego jedynie prawych i szlachetnych ludzi, wyłącznej ofiary wszelkich zbrodniczych knowań sąsiadów, kraju o historii jasnej i czystej, bez mankamentów i niuansów. Z taką wizją kojarzy się zazwyczaj (choć zupełnie niesłusznie) II Rzeczpospolita, która była idealizowana już w PRL, jako kontrapunkt do przaśnej rzeczywistości Polski Ludowej. W Polskim Ładzie jednak niespecjalnie widać przebłyski II RP (chociaż we wprowadzeniu cytowany jest Eugeniusz Kwiatkowski – budowniczy Gdyni i symbol modernizacji młodego państwa), nie narzuca nam się tu wizja państwa zniszczonego, ale z ogromnymi, nawet mocarstwowymi aspiracjami. Państwa entuzjastycznie modernizującego się, aktywnego na arenie międzynarodowej, choć zarządzanego silną ręką przez autorytarną władzę, czerpiącą swoją legitymację z heroicznej przeszłości. Intuicyjnie przychodzi na myśl natomiast inne porównanie, wizja innego kraju z przeszłości. Automatyzm, z jakim wielu komentatorów natychmiast skojarzyło projekt Polskiego Ładu z epoką Edwarda Gierka, nie może być przypadkowy. Uważam, że nie należy tak zupełnie lekceważyć pierwszych odruchów i intuicji. Więcej nam czasem mówią o społecznej rzeczywistości, niż nam się na ogół wydaje.
No bo cóż za wizja Polski nam się tu wyłania? Czy rząd postawił przed obywatelami ambitny, długofalowy cel, związany z wyzwaniami współczesności? Czy Polski Ład oznacza dla kraju wielki skok w przyszłość? Czy Polska po dekadzie, czy dwóch stanie się krajem przygotowanym np. na nieuchronny kryzys klimatyczny? Czy czeka nas oczekiwana rewolucja w edukacji, której program i formuła nie zmieniła się znacząco na przestrzeni kilku dekad? Czy władza zainwestuje w badania naukowe, czy zatrzyma drenaż mózgów? Czy odbuduje bezpieczeństwo prawne, zapewni fundament wszelkiego rozwoju, jaki w naszej przestrzeni cywilizacyjnej stanowi praworządność. Czy ma pomysł, jak walczyć zagrażającą każdej współczesnej wspólnocie politycznej postprawdą, zalewem fake-newsów i teorii spiskowych? Nic z tych rzeczy. Polski Ład całkowicie abstrahuje od tych problemów. Proponuje nam natomiast odtworzenie w wielkiej geopolitycznej próżni, w nowych XXI-wiecznych realiach wyobrażonego, nigdy nie istniejącego faktycznie kraju, którego atmosferę pokolenie Jarosława Kaczyńskiego mgliście pamięta z lat 70-tych ubiegłego wieku. Polska rzekomo rosła wówczas w siłę, a ludziom żyło się dostatniej. Kraju budowanego na kredyt, który kolejne pokolenia będą spłacać, ale który wielu Polaków po latach będzie wspominać z rozrzewnieniem. Oto cel.
Oczywiście każda analogia historyczna opiera się na uproszczeniach, luźnych skojarzeniach i stanowi pewną zabawę intelektualną. Politykę jednak tworzą konkretni ludzie, z określonymi wyobrażeniami, wizjami i bagażem doświadczeń. Gierkowskie analogie są tu zatem jedynie tropem, stanowią ponadto funkcjonujące powszechnie wyobrażenie o tamtych czasach, a nie odwołują się do nich wprost, nie bazują na faktycznym stanie ówczesnego państwa. Wyobrażenie, które zgodnie z wewnętrzną logiką nostalgii restoratywnej można by zrekonstruować tu i teraz, nie oglądając się na skomplikowaną rzeczywistość. O ile sam projekt budowy polskiej wersji państwa dobrobytu nie jest przecież zły – wręcz przeciwnie, takie plany powinny zasługiwać na uznanie, o tyle problem w rozumieniu, czym jest, lub być powinno współczesne państwo dobrobytu. Problem też w tym, kto tę wersję dobrobytu ma sfinansować i czy w ogólnym rozrachunku to się wszystkim opłaci. Edward Gierek też miał na ten temat własne wyobrażenia i budował w swoim czasie kraj, który wydawał mu się nowoczesny, a faktycznie był przestarzały już w fazie realizacji. Społeczeństwo po krótkim okresie względnej stabilizacji materialnej, musiało później za te fanaberie płacić przez długie lata. Obecnie władza wydaje się inspirować tamtym okresem, zupełnie nie martwiąc się o bardzo niepewną przecież przyszłość.
Oto zaledwie kilka przykładów. Czy bowiem ogromne inwestycje infrastrukturalne, którymi chce nas uraczyć rząd, realnie podniosą poziom życia Polaków, czy przyniosą efekt odwrotny, w postaci marnotrawstwa sił i środków oraz degradacji środowiska naturalnego? Czy plany likwidacji pozwolenia na budowę poprawią sytuację rozlewających się miast, chaosu urbanizacyjnego i związanych z nim kosztów społecznych i środowiskowych, czy go pogłębią (swoją drogą domki kostki z płaskim dachem to pomysł żywcem wyrwany z epoki Gierka)? Czy centralizacja służby zdrowia i tworzenie nowych agend skróci kolejki do lekarza, czy je dodatkowo wydłuży? Czy dodatkowe lekcje historii to dostosowanie edukacji do wymogów współczesności, czy też kolejny krok wstecz? Na marginesie tego ostatniego przykładu, jako historyk, poważnie obawiam się reakcji na te pomysły, w postaci niechęci do nauczania historii przez ewentualnych następców PiS. Wypowiedź Borysa Budki o pomysłach wycofania się państwa z finansowania studiów historycznych, czy w ogóle humanistycznych jest tu niestety bardzo niepokojąca.
No i na koniec wisienka na torcie – obietnica odbudowy Pałacu Saskiego w Warszawie. Abstrahuję tu od dyskusji, jaka od lat toczy się w środowisku historyków, architektów, varsavianistów i mieszkańców stolicy, czy odbudowywać pałac, czy pozostawić plac z Grobem Nieznanego Żołnierza w obecnym stanie, jako wymowny symbol tragicznej historii miasta. A jeśli odbudowywać, to w jakiej formie – czy wiernie zrekonstruować obiekt z sąsiadującymi kamienicami i Pałacem Brühla, czy zbudować w tym miejscu współczesną architektoniczną wariację pałacu, nawiązującego luźno do zburzonego gmachu. Niezależnie od tej debaty, plan odbudowy Pałacu Saskiego stał się swoistym symbolem Polskiego Ładu. To niezwykle interesujące, bo identyczny pomysł na zjednanie sobie Polaków miał właśnie Edward Gierek. Dokładnie 50 lat temu, w 1971 roku ogłosił decyzję o odbudowie Zamku Królewskiego w Warszawie. Jego rekonstrukcja zakończyła się niekwestionowanym sukcesem, stając się, obok słynnej „gierkówki”, jedną z najbardziej znanych inwestycji epoki Gierka. Czy to aby przypadek, że z analogicznym pomysłem wyszedł rząd Zjednoczonej Prawicy? Tego się pewnie nie dowiemy, natomiast wizja wyobrażonego kraju z przeszłości, jaka widnieje na okładce Polskiego Ładu, którą tu i teraz chce realizować Zjednoczona Prawica, winna zostać uzupełniona o odbudowany Pałac Saski. Być może faktycznie powinien on zostać z pietyzmem odtworzony, wiele bowiem wskazuje na to, że za kilkadziesiąt lat mógłby być jedyną sensowną pozostałością po prawicowej, budowanej na nostalgii restoratywnej wizji nowego Polskiego Ładu.