Ryszard Petru dokonał rzeczy bardzo trudnej. Właściwie z niczego powołał do życia partię polityczną. Opierając się na osobistej popularności powołał z niczego byt polityczny motywując środowiska liberalne z całego kraju do włączenia się w ten projekt. NowoczesnaPL była dużym ruchem społecznym zasadniczo oddolnym, który powiózł projekt nieposiadający właściwie finansowania do sukcesu w wyborach. Wszystko to przy tytanicznej pracy lidera. Nie obyło się bez sporego chaosu i wielu wpadek – z czego największą było niedopatrzenie formalności finansowych, co przełożyło się na ograniczenie subwencji budżetowej. To poważna sprawa, która kładzie się poważnym cieniem na możliwości tej młodej partii i może zadecydować o jej ostatecznej porażce. Tyle, ze te błędy są zupełnie zrozumiałe biorąc pod uwagę brak doświadczenia i ograniczone zasoby. Tamten okres to gigantyczny sukces, który w znacznej mierze można przypisać liderowi.
Ale pierwsze poważne błędy lidera przyszły bardzo szybko. Zaraz po wyborach , jednym ruchem, przekształcił szeroki ruch społeczny w typową dla Polski partię wodzowską. Przysłani z centrali baronowie, którzy często nie mieli nic wspólnego z NowoczesnaPL przed wyborami, sprawowali niepodzielne rządy często eliminując niemal w całości istniejące struktury. Tak na przykład w Zagłębiu Dąbrowskim zlikwidowane zostały 3 z 5 kół powiatowych, reszta zaś została poważnie okrojona. Wszystko tylko w jednym celu – by nadchodzące wybory do władz partii wygrali właśnie naznaczeni baronowie. To poczucie bezpieczeństwa kierownictwa Nowoczesnej zostało jednak okupione zrażeniem do siebie jej największych sympatyków, działaczy i szerzej potencjalnego elektoratu. Te braki kadrowe i organizacyjne uderzą już niebawem podczas najbliższych wyborów. W efekcie dziś, dwa lata od tych wydarzeń na przykład koło w 200 000 Sosnowcu składa się z kilku osób – dość by obsadzić listę w jednym z pięciu okręgów. Niewiele wskazuje na to by przez niespełna rok miało się tu coś zmienić skoro nie zmieniło się przez ostatnie dwa lata. To grzech Ryszarda Petru, który nie wynikał z niedopatrzenia czy braku doświadczenia tylko z wyrachowania w ochronie swojej władzy nad partią.
Pomimo tych słabości, które obijają się na partii w dłuższym okresie Nowoczesna zyskiwała na popularności. W pewnym momencie wydawało się, że może nawiązać walkę z PiS i zmarginalizować PO. Szybko jednak dało się zaważyć braki finansowe i kadrowe, zaś gwoździem do trumny było niefrasobliwe zachowanie lidera. Nie ma nic złego w wyjeździe na wczasy, ale jechać na wczasy jednocześnie przekonując naród, że jesteśmy w sercu katastrofalnego kryzysu, a Nowoczesna jest liderem opozycji to robienie sobie jaj z wyborców. A wyborcy tego bardzo nie lubią. W efekcie poparcie sondażowe Nowoczesnej zanurkowało i wciąż spada od czasów nieszczęsnej Madery. Nie wiadomo czy ten błąd nie będzie bardziej niszczący niż brak finansowania.
Teraz zaś, kilka dni przed wyborami władz Petru zdecydował się na koalicję z PO w wyborach samorządowych. Nie mnie oceniać czy to ruch dobry czy też zły. Z jednej strony elektorat opozycji oczekuje zjednoczenia. Z drugiej Nowoczesna powstała w opozycji do PO, zaś przy tych wynikach jej pozycja jest bardzo słaba. Wygląda bardziej jak przystawka niż jak partner. Zdaję sobie sprawę, ze to trudny dylemat, ale to dylemat, który powinien rozwiązać przewodniczący z silnym mandatem po wyborach, a nie przewodniczący w ostatnich dniach swojej kadencji. Takie decyzje w tym momencie to robienie sobie jaj z wyborców wewnętrznych Nowoczesnej.
Dlatego wydaje się, ze Petru to dziś dla Nowoczesnej obciążenie. Jest pewnym symbolem powstania tej partii i zapewne zawsze będzie w niej dla niego ważne miejsce. Może czas popracować nad ciekawym programem ekonomicznym, bo dotychczasowy poza propozycją przyjęcia Euro mocno kuleje. Może czas na chwilę odsunąć się w cień. Pewnym wydaje się jednak, ze Petru nie ma już potencjału do podźwignięcia Nowoczesnej z obecnych tarapatów: bo sam ją w nie wpakował. Tylko nowe otwarcie daje taką szansę. Niewielką, ale jednak.