Czy postęp zawsze jest dobry? Coraz to nowe kryzysy na świecie, obejmujące praktycznie każdą sferę, oraz nieuchronnie zbliżająca się katastrofa klimatyczna podają to przekonanie w wątpliwość.
Nowy rok to czas postanowień oraz pogłębionej refleksji nad tym, jak poprawić stan aktualny. Świat również nie stoi w miejscu. Ewoluuje, według powszechnego przekonania, ku lepszemu. Ludzkość posiada coraz więcej wiedzy, a ta z kolei przekłada się m.in. na rozwój medycyny czy technologii, które w założeniu mają usprawniać życie codzienne. Trudno nie odnieść wrażenia, że doszliśmy do momentu, w którym dążenie do zaspokojenia tych nazwanych i nienazwanych jeszcze potrzeb zaczęło być w pewnym sensie postrzegane jako przymus, a konkurujące ze sobą firmy starają się znaleźć usprawnienie dla każdej, nawet najmniejszej dziedziny życia. Ale czy postęp zawsze jest dobry? Coraz to nowe kryzysy na świecie, obejmujące praktycznie każdą sferę, oraz nieuchronnie zbliżająca się katastrofa klimatyczna podają to przekonanie w wątpliwość.
Więcej znaczy więcej
Choć klimatolodzy biją na alarm, wieszcząc zbliżające się załamanie klimatu, naszą kulturę definiuje przede wszystkim słowo „dużo”. Moda przychodzi i odchodzi, ale trend na to, żeby wszystkiego było więcej, trzyma się dobrze. Modnie jest nie palić, ograniczyć, a nawet wyeliminować alkohol, niezdrowe jedzenie czy produkty zwierzęce. Sprawia to wrażenie, że w ostatnim czasie staliśmy się bardziej świadomym społeczeństwem. Problem w tym, że nasze dawne grzeszki zastąpił nadmiar, który niezależnie od tego, czego dotyczy, jest szkodliwy.
Jednym z takich przykładów jest żywność. W ciągu ostatnich dziesięciu lat modne stało bycie „foodie”, czyli miłośnikiem jedzenia. Według definicji słownika Merriam-Webster ten termin oznacza osobę „żywo zainteresowaną najnowszymi trendami kulinarnymi”, a anglojęzyczna Wikipedia dodaje do tego wyjaśnienia, że foodie „je nie tylko z głodu, ale także jako hobby”. W tym ujęciu jedzenie staje się formą spędzania wolnego czasu, a że popyt kreuje podaż, wzrost popularności tego stylu życia przełożył się na rozwój gastronomii. Raport „Polska na Talerzu” cały czas odnotowuje wzrost zainteresowania Polaków gastronomią, a także ilości pieniędzy wydawanej w restauracjach. Oczywiście, nie ma nic złego w czerpaniu przyjemności z dobrze przyrządzonego posiłku, ale niezależnie od tego, jak zdrowy byłby ów posiłek, nie można jeść w dużych ilościach bez konsekwencji. Normą stało się częste chodzenie do restauracji, gdzie porcje są raczej dość syte, a także wydarzenia kulinarne, podczas których ta ilość się dodatkowo zwiększa. Jemy także poza lokalami gastronomicznymi, a wokół bycia foodie utworzyła się odpowiednia kultura. Jak grzyby po deszczu pojawiają się nowi influencerzy i konta o tej tematyce. Często wręcz przeraża to, co się na nich pojawia, ponieważ wiele z tych stron pokazuje popularne potrawy jak burgery czy pizza, których zaletą ma być to, że są w wersji XXL, a na YouTubie popularne stały się filmiki, gdzie vlogerzy pochłaniają wielkie ilości jedzenia. Ogromna ilość humoru w Internecie, to prześmiewanie kompulsywnego podjadania czy przejadania się i przedstawianie tego nie jako problem, ale coś wręcz normalnego. Trudno wyobrazić sobie coś takiego w przypadku palenia. Alkohol jest co prawda bardziej akceptowany społecznie, ale coraz częściej krytykuje się promowanie picia, zwłaszcza w przypadku influencerów. Promuje się też akcje takie jak Dry January (ang. Suchy Styczeń), zachęcające do, przynajmniej, miesięcznej wstrzemięźliwości. Wprawdzie porusza się temat otyłości jako choroby cywilizacyjnej, ale problem pogłębia fakt, że coraz więcej ludzi staje się smakoszami oraz poszukuje lepszego jakościowo jedzenia.
Skoro się je, to musi się pojawić również kwestia spalania pochłoniętych kalorii, więc w ramach mody na zdrowy tryb życia, razem z jedzeniem modne stało się bycie w dobrej kondycji fizycznej. Przede wszystkim chodzenie na siłownię, które podobnie jak restauracje zaczęły masowo się pojawiać. Wiele firm starało się przyciągnąć do siebie pracowników oferując im kartę MultiSport. Niestety, także w podejściu do zdrowia liczył się nadmiar. O ile, znowu, nie ma nic złego w promowaniu sportu, niepokój budzi fakt, że w miejsce ogólnej zachęty do aktywności fizycznej, pojawiło się kreowanie określonego modelu i stworzenie z niego mody. Internet wypełnił się influencerami prezentującymi idealne ciała, choć później okazało się, że nie było to do końca uczciwe. Internetowi celebryci nagminnie stosują różne sztuczki, żeby na zdjęciach wyglądać jak najlepiej, a na media społecznościowe wrzucają tylko te, gdzie wyglądają idealnie. Niektórzy jednak, jak Danae Mercer, zaczęli z tym walczyć i pokazywać, jak ciało może się zmienić w ciągu kilku sekund, jeśli przyjmie się tylko odpowiednią postawę. W odpowiedzi na pojawiający się u wielu osób stres wywołany drwinami ze strony innych bywalców siłowni ze względu na wygląd ciała odbiegający od promowanego wzoru, pojawili się też influencerzy plus size, chcący pokazać, że każdy może ćwiczyć. Bethy Red, nagrywając filmik, uchwyciła właśnie taki moment, gdy jedna z dziewczyn ćwiczących na siłowni wyśmiała ją za to, co robi. Nie był to niestety odosobniony przypadek. Gdy sport stał się modą, promocja zdrowia zeszła na dalszy plan. Zaczęło chodzić o to, żeby i ćwiczeń, i mięśni było po prostu więcej. Modnie było jeść, więc modnie było spalać, ale to nie koniec listy grzechów głównych.
Możliwość dokonywania zakupów online sprawiła, że kupować można tak, jak jeść czy ćwiczyć na siłowni – dużo. Popularne platformy sprzedażowe umożliwiają konsumentom nabycie ogromnej ilości rzeczy w krótkim czasie, z błyskawiczną dostawą do domu, a często nawet i możliwością równie szybkiej wymiany. Wystarczy wcisnąć jeden guzik, żeby stać się posiadaczem nowej rzeczy, wygoda wzmogła tylko potrzebę zdobywania ich więcej, a samo kupowanie stało się dodatkowo nowym sposobem radzenia sobie z negatywnymi emocjami. Ponieważ to znowu nie jest ani palenie, ani picie, nikt o tym nie mówi, choć już dawno zjawisko to przybrało wymiar kompulsywności. Wiele osób wręcz chwali się tym, że kupują dużo często niepotrzebnych rzeczy, albo wymieniają sprawne sprzęty na nowsze. Stan niekupowania coraz bardziej odczuwalny jest jak ten lękowy, więc gromadzimy coraz więcej. Włącznie z osobami deklarującymi chęć zmiany zachowań konsumenckich. W ten sposób stylem życia stało się kupowanie w „second handach”, ale nadal jest to często nabywanie masowe. Nowa sukienka na wesele, sylwestra, czy na zły humor. W wielu szafach półki uginają się od spontanicznie kupionych ubrań, założonych raz czy dwa, które można później zmieścić w niemałej walizce. Znowu popyt kreuje podaż, sprzedaż z drugiej ręki, będąca już stylem życia, ulega postępującej gentryfikacji. Niektórzy robią duży biznes na wykupywaniu całych worków wyszukanych ubrań, sprzedawanych później dla zysku, co oczywiście podbija ceny. Wszystko to napędza niekończącą się konsumpcję pozornie zaspakajającą ogromny, stale zwiększający się głód. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a kiedy na pierwszy rzut oka nie widać, żeby coś było szkodliwe, nie czujemy wyrzutów sumienia, gdy chcemy więcej.
Świat w protezach
W ciągu ostatnich stu lat technologia rozwinęła się tak mocno, że wyszła z etapu raczkującego i stała się w końcu nieodłącznym elementem życia codziennego. Obecnie egzystowanie bez niej jest na tyle trudne, że staje się właściwie niemożliwe, ponieważ życie „cyfrowe” wypiera to „analogowe”. Nawet gdyby ktoś bronił się przed przejściem w ten nowy wymiar, w końcu dowie się, że pewne usługi nie są już realizowane w dawny sposób. Banki naciskają na klientów, żeby zarządzali finansami przez aplikacje, a kody odbierali przez wiadomości tekstowe, miasta rezygnują z biletów kartonikowych na rzecz elektronicznych, a instytucje edukacyjne wymagają od rodziców oraz uczniów logowania się na specjalne platformy, gdzie przekazywane są istotne informacje. To tylko kilka przykładów obrazujących jak korzystanie z technologii, posiadanie komputera z dostępem do Internetu, smartfona oraz innych urządzeń powoli staje się bezapelacyjnym wymogiem. Do tego dochodzą usługi oferowane w sieci, kuszące łatwą dostępnością czy bogatym wyborem oraz sieci społecznościowe i aplikacje, bez których trudno utrzymać kontakt ze znajomymi czy być na bieżąco z ważnymi informacjami lub wydarzeniami. Na tę nieuchronność reagujemy adaptacją i przyzwyczajamy się do życia w nowych warunkach, szybko stających się dla nas normą. Pandemia, stwarzająca potrzebę bezkontaktowego funkcjonowania, jeszcze dodatkowo przyspieszyła tą tranzycję, a ludzie coraz bardziej przyswajają sobie styl życia online.
Choć wydaje się, że życie staje się w ten sposób lepsze oraz łatwiejsze, to jednak rozwój technologii zaczyna wzbudzać wątpliwości wraz z coraz liczniejszymi doniesieniami o ich skutkach ubocznych. Najwięcej dotyczy mediów społecznościowych, początkowo pełniących funkcję zabawek, a wraz z przyrostem liczby użytkowników stających się kluczowymi narzędziami do zarządzania życiem społecznym. Prasa zaczęła coraz częściej pisać o wynikach badań jednoznacznie dowodzących, że korzystanie z mediów społecznościowych może mieć zły, wręcz uzależniający wpływ na psychikę. Powstało nawet określenie FOMO (ang. Fear Of Missing Out) oznaczające chorobliwy strach przed tym, że coś nas omija w sieci, gdy jesteśmy niedostępni i skutkujący kompulsywnym sprawdzaniem różnorakich kanałów. Badania naukowe temu poświęcone wykazywały zdecydowanie negatywne skutki korzystania z mediów społecznościowych, takie jak zwiększenie poczucia osamotnienia, zazdrości, narcyzmu, niepokoju czy depresji. Alarmujące były też dane dotyczące ich wpływu na samoocenę, zwłaszcza w przypadku popularnego wśród młodych ludzi Instagrama czy Snapchata. Zwłaszcza młodzi ludzie zaczynają przyzwyczajać się do znacznie zmodyfikowanych wizerunków swojego wyglądu, które zapewniają im popularność w sieci. Okazuje się, że to przywiązanie może być na tyle silne, że zdarzają się przypadki zamawiania operacji plastycznych, mających upodobnić twarz pacjenta do jej wersji zmienionej przez, często dehumanizujące wygląd, filtry Instagrama lub Snapchata. W badaniu przeprowadzonym przez Amerykańską Akademię Chirurgii Plastycznej i Rekonstrukcyjnej Twarzy w 2017 roku, aż 55% chirurgów plastycznych w USA miało pacjentów pragnących przejść korektę twarzy tak, aby wyglądać lepiej na zdjęciach, a wytyczne były podyktowane tym, jak wychodzili na selfie. Od 2016 roku wzrost takich zgłoszeń wyniósł 13%. W 2018 roku chirurg plastyczny dr Tijon Esho nazwał zjawisko pragnienia operacyjnego dopasowania swojej twarzy do jej wersji zmienionej filtrami dostępnymi w aplikacjach „Snapchatową dysmorfią”. Coraz częściej mówi się o konieczności wprowadzenia prawnych środków zapobiegających tym trendom. W 2012 roku Izrael, jako pierwszy, przyjął prawo nakazujące oznaczanie reklam poddanych wizualnej obróbce, a w 2017 za tym przykładem podążyła Francja.
Jednak nie tylko kwestia zdrowia psychicznego budzi poważne kontrowersje dotyczące użytkowania mediów społecznościowych. Chociaż wiadomo, że pozornie darmowe serwisy zarabiają reklamując treści oparte o aktywność osób z nich korzystających, nikt nie spodziewał się, jak daleko sięga pozyskiwanie danych. Od pewnego czasu już wiadomo, że media społecznościowe mają duży wpływ na manipulowanie informacjami, a tym samym są w stanie zmieniać poglądy swoich użytkowników. Afera Cambridge Analytica była przełomowym wydarzeniem otwierającym oczy na to, że platformy takie jak Facebook mają możliwość zachwiania strukturami społeczeństwa np. przez wpływanie na wynik wyborów. Byli pracownicy oraz specjaliści ze szczegółami opowiadają, m.in. w dokumencie „Dylemat Społeczny”, o tym, w jaki sposób media społecznościowe wykorzystują dane, żeby tworzyć profile psychologiczne użytkowników, a algorytmy programuje się w sposób wykorzystujący wiedzę z zakresu psychologii tak, aby były sprytniejsze od człowieka. Swoją cegiełkę dokłada także powszechność serwisów sprawiająca, że trudno jest funkcjonować w dzisiejszym świecie bez korzystania z nich. W efekcie stają się one niebezpiecznymi narzędziami, nad którymi nie ma żadnej kontroli.
Pod koniec 2021 roku Facebook zmienił nazwę na Meta, a jego twórca Mark Zuckerberg zadeklarował chęć rozwinięcia swojej platformy w świat wirtualny. Metaverse jest przedstawiany jako nowy wymiar łączenia ludzi oraz ambitny plan rozwoju technologii. Jednak obserwując problemy pojawiające się w związku z serwisami społecznościowymi, taki pomysł zaczyna wydawać się ryzykowny, ponieważ trudno będzie oszacować, jakie skutki dla społeczeństwa, nieradzącego sobie z mediami społecznościowymi w obecnej formie, będzie miało pojawienie się Metaverse. Nie tylko z logicznego punktu widzenia, ale także atrakcyjnie wyglądających zapowiedzi wirtualnego świata Zuckerberga, łatwo wysnuć wniosek, że Meta ma być na tyle kusząca, by stanowić konkurencyjną alternatywę dla rzeczywistego świata. Jeśli na chwilę obecną ludzie pod wpływem regularnego oglądania swojego wizerunku zmienionego przez aplikacje przestają akceptować swój rzeczywisty wygląd, a media społecznościowe mają silnie uzależniający potencjał, można sobie wyobrazić, że jeszcze piękniejsza, plastyczniejsza, a przede wszystkim intensywna i zniekształcona wizja może mieć bardziej niepożądane skutki. W tym przypadku pojawia się również uzasadnione ryzyko, że technologia przekraczająca ludzkie granice będzie w stanie uszkodzić mechanizmy funkcjonowania człowieka podobnie jak wzrok mogą popsuć niewłaściwie noszone okulary.
Nie tylko w sferze mediów społecznościowych technologia wydaje się obracać przeciwko człowiekowi. Pod pozorem usprawniania życia, wprowadza się nowe rozwiązania, okazujące się z czasem, przynajmniej w jakimś wymiarze, szkodliwe. Takim przykładem są chociażby kryptowaluty, podbijające obecnie świat. Ślad węglowy „kopalni” Bitcoina jest porównywalny z emitowanym przez produkującą duże ilości wołowiny Argentynę. Zresztą dodatkową wadę ukazała afera z kryptowalutą inspirowaną popularnym serialem „Squid Game”, której twórcy zniknęli bez śladu po zarobieniu dużych pieniędzy na sprzedaży tokenów. Obecnie Internet zaczęły zalewać niewymienialne tokeny (NFT) czyli cyfrowe aktywa oparte o technologie blockchain, według Piotra Grabca ze Spider’s Web posiadające znamiona piramidy finansowej. Ale nie wszystko toczy się wyłącznie w przestrzeni internetowej. Obecnie większość ludzi przyzwyczaiła się do usług wielu firm takich jak Amazon, Uber czy Airbnb, osiągających ogromny sukces dzięki możliwościom, jakie daje im sieć. Dzięki niej rozrastają się do gigantycznych rozmiarów, dających określoną władzę. Po ponad dziesięciu latach od początku ich działalności okazuje się, że ułatwianie życia jakie oferują, może wiele kosztować.
Człowiek kontra giganci
Zakochaliśmy się w pewnych usługach, a z czasem nasza miłość przełożyła się na ogromne wpływy oraz możliwość wymykania się jakiejkolwiek kontroli dla firm, które je stworzyły. Stany Zjednoczone stanowią przyjazne środowisko dla przedsiębiorstw pragnących się rozwijać bez ograniczeń, więc stały się domem dla takich gigantów jak Google, Facebook (obecnie Meta), Amazon, Uber lub Airbnb.
Nie jest tajemnicą, że Amazon może często liczyć na ogromne ulgi podatkowe i subwencje. Imperium Jeffa Bezosa w latach 2017-2018 nie zapłaciło ani centa federalnych podatków, a gdy planowano powstanie siedziby w Nowym Jorku, Amazon mógł liczyć na 3 miliardy dolarów finansowej zachęty z budżetu miasta. Ostatecznie wycofano się z tego pomysłu ze względu na liczne protesty. Media od dawna obiegają informacje o tym, jak skandalicznie Amazon traktuje pracowników, płacąc im głodowe stawki czy nie zapewniając odpowiedniej ochrony. W kwietniu 2020 Amazon został zmuszony we Francji do ograniczenia swojej działalności za niezagwarantowanie pracownikom ochrony w czasie pandemii. W rodzimym USA nie ma jednak takich ograniczeń, więc takich doniesień jest o wiele więcej, czasami z tragicznym skutkiem. 12 grudnia 2021 świat usłyszał o śmierci sześciu pracowników magazynu, który zawalił się podczas szalejącego tornada. Z wiadomości tekstowych przekazanych przez bliskich jednej z ofiar, okazuje się, że pomimo niebezpieczeństwa, pracownicy byli zobowiązani do pozostania na miejscu pracy. Jeff Bezos do tej pory nie odpowiedział choćby w najmniejszym stopniu za masowe nadużycia w swojej firmie.
Podobnie Airbnb. Pomysł na krótkoterminowy wynajem mieszkania szybko stał się popularny. Klientów przyciągała możliwość wyjazdu w warunkach domowego komfortu, a właścicieli możliwość dorobienia sobie do wynagrodzenia czy też zmniejszenia kosztów utrzymania mieszkania. Niestety bardzo szybko wyszło na jaw, że ów innowacyjny model biznesowy jest destrukcyjny dla ludzi. Biznesmeni, fundusze inwestycyjne zaczęli masowo wykupywać mieszkania po to, by oferować je jako Airbnb. Spowodowało to między innymi wzrost cen nieruchomości, co skutkuje obecnie tym, że zwykli obywatele nie mogą sobie pozwolić na kupno mieszkania w mieście. Rodziny nie mają po prostu szans w starciu z inwestorem z ogromnym kapitałem. Pisarz i twórca filmów dokumentalnych Jared Brock pisze, że za 50 lat cena przeciętnego domu ma wynosić ponad 10 mln dolarów. Faktem jest już postępująca gentryfikacja, gdzie czynsze podbijane są do tego stopnia, że rodziny są po prostu wyrzucane ze swoich mieszkań, a inne żyją w ciągłym strachu przed nagłą utratą dachu nad głową. Zdarzają się już budynki gdzie znaczna część mieszkań jest przeznaczona na wynajem krótkoterminowy, co oznacza w praktyce zanikanie lokalnych wspólnot, negatywny wpływ na usługi czy instytucje. Lokalne przedsiębiorstwa nie są wspierane, ze szkół znikają uczniowie, inicjatywy sąsiedzkie zamierają, a goście wynajmowanych mieszkań nie przestrzegają nocnej ciszy, ani nie dbają o czystość czy bezpieczeństwo. Coraz więcej miast takich jak Berlin, Barcelona, Paryż, czy nawet Nowy Jork, wprowadza ograniczenia wynajmu, żeby powstrzymać procesy zachodzące w wyniku ekspansji Airbnb. Nie można jednak powiedzieć, że to wyłącznie wina chciwości pośredników. Airbnb płaci 13 firmom za lobbowanie w Kongresie, zatrudniło firmę PR-ową, aby 28 razy spotkała się ze szkockimi delegatami, a także finansuje ponad 400 fałszywych inicjatyw społecznych. Wszystko po to, żeby móc legalnie prowadzić dalej destrukcyjny rozwój. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że firma zbiera fundusze na walkę sądową z ponad 100 tysiącami miast. Jest więc gigantem, który chce pieniędzmi i nieuczciwymi praktykami zapewnić sobie miejsce ponad prawem.
Uber oparł swoją działalność na podobnym modelu. Przedsiębiorstwo lawirowało w przepisach, żeby nie być uznane za firmę transportową, ale internetowego pośrednika, co znacznie ułatwiało operowanie i zdejmowało sporo obowiązków, a to stanowiło nieuczciwą konkurencję dla tradycyjnych korporacji taksówkowych, muszących spełniać o wiele więcej wymagań (np. posiadać odpowiednie licencje czy pozwolenia, ochrona prawa pracy). Tę praktykę ukrócił w Europie Trybunał Sprawiedliwości UE, który uznał, że Uber ma status firmy oferującej usługi transportowe, a więc musi się stosować do tego samego prawa co inni przewoźnicy. Dodatkowym skutkiem ubocznym działalności Ubera okazał się fakt, że nie jest w stanie kontrolować tego, kto kieruje pojazdami. Przyczyniło się to do pożyczania samochodów przez krewnych czy znajomych, a to w dalszej perspektywie skutkowało wzrostem przypadków molestowania, co we Francji nagłośniła akcja #UberCestOver czyli „skończyć z Uberem”. Dodatkowy problem ujawniła pandemia przy okazji rozwoju usługi dowozu jedzenia Uber Eats czy inne platformy tego typu. W Polsce firma pobierała takie same marże jak przed zamknięciem restauracji, choć te nie generowały takich samych zysków. Wygoda, którą oferował serwis, skupiając w jednym miejscu wiele restauracji, stwarzała ryzyko, że restauracje działające poza systemem nie będą w stanie się utrzymać, co ujawniło monopolistyczny potencjał tego typu biznesów.
Powszechnie wiadomo, że medialni magnaci gromadzą dane, następnie sprzedawane za ogromne pieniądze. Wspomniana wyżej afera Cambridge Analytica dopiero ujawniła, jak szeroko zakrojony jest to proces, a pierwsze przesłuchanie Marka Zuckerberga w Kongresie, że państwo nie jest przygotowane na radzenie sobie z tego typu zagrożeniami, ponieważ rozwój gigantów znacznie wykracza poza granice znanych praktyk czy funkcjonującego prawa. Nieograniczona ekspansja prowadzona drogą nieznanych dotąd ścieżek doprowadziła do sytuacji, gdzie stare środki przestały już wystarczać. Firmy z taką władzą przestają być zwykłymi przedsiębiorstwami, a wpływami czy niezależnością zaczynają dorównywać, jeśli nie przewyższać państwa.
Pandemia to w dużej mierze katalizator, obnażający w sposób drastycznie wyraźny, co nie działa, a przede wszystkim co nas wyniszcza w zastraszającym tempie. Nowy rok, niosący nadzieję na uporanie się z szalejącym kryzysem sanitarnym, to dobry moment, żeby dokonać ewaluacji minionej dekady i zastanowić się, co możemy zmienić nie tylko w sobie, ale przede wszystkim w naszym otoczeniu. Warto przewartościować swoje nawyki. Być może wcale nie potrzebujemy tak dużo, jak nam się wydaje. Dobrze też pochylić się nad tym, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, a także nad tym, w jaką stronę powinien iść postęp albo jakiej technologii tak naprawdę potrzebujemy. 2022 to również okazja do zobaczenia, jak bardzo niszczące skutki ma nieograniczony wzrost gigantów. Choć może się wydawać, że jako jednostki nie jesteśmy w stanie nic z tym zrobić,
To zbiorowy wysiłek może przynieść pozytywne rezultaty. Być może dobrze zrobić krok w tył i zrezygnować z przejazdu Uberem, wynajmu krótkoterminowego, czy zakupów na Amazonie, a jedzenie odebrać bezpośrednio z restauracji. Jako społeczeństwo mamy możliwość wywierania nacisku na rząd, aby wprowadził regulacje ograniczające destrukcyjne modele biznesowe. Na chwilę obecną może się to wydawać trudniejszą drogą, ale nie ma wątpliwości co do tego, że ten wysiłek przyniósłby w przyszłości nieporównywalnie większe korzyści.
