Rząd jednopartyjny
Pierwszy raz w historii Polski po 1989 r. Polską rządzić będzie rząd jednej partii politycznej. Jestem daleki od zachwytów nad faktem wyjątkowości tego osiągnięcia, bo przecież już w 2001 r. Leszek Miller ze swoim SLD-UP zdobyłby powyżej 240 mandatów w sejmie, gdyby nie alians małych partii prawicowych, które tuż przed wyborami zamieniły metodę przeliczania głosów na mandaty z d’Hondta na metodę Sainte-Laguë. Ta pragmatyczna ingerencja w ordynację wyborczą pozbawiła Millera ok. 25 mandatów.
Jednakże z perspektywy skuteczności rządzenia jednopartyjna rada ministrów może okazać się efektywniejsza i bardziej skłonna do realizacji wyznaczonych sobie projektów politycznych. Nie oceniamy w tym miejscu, czy te projekty będą dla Polski dobre, mówimy jedynie o skuteczności rządzenia. Nie zamierzam grzmieć o zagrożeniu autorytaryzmem czy tym bardziej totalitaryzmem – przesada iście teatralna, a zupełnie nie działająca na tych, którzy zdążyli się „wkurzyć” na koalicję PO-PSL i jej nieróbstwo. Rząd jednopartyjny to klarowna odpowiedzialność i wytrącenie z rąk ekipie rządzącej argumentu o hamulcowej partii koalicyjnej.
Rząd polityczny
To, że w radzie ministrów zapewne znajdziemy nazwiska polityków z PiS-owskiego pierwszego czy drugiego szeregu nie powinno nikogo dziwić. Osiem lat opozycji uruchomiło w sposób naturalny pęd PiS-owskich liderów do władzy. Czy powinniśmy się na to oburzać? Skądże! Dziwiłbym się, gdyby politycy partii, która wygrała wybory i zdobyła bezwzględną większość w parlamencie, z insygniów władzy zrezygnowali. Cieszę się, że nikt nie próbował forsować idei rządu eksperckiego (to przecież nie eksperci poddają się wyborczej weryfikacji) czy autorskiego (jakie osiągnięcia ma drugi rząd Tuska, reklamowany jako autorski, wszyscy dobrze wiemy).
Skoro Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory i obiecało Polakom reformę państwa w różnych jego obszarach, niech teraz podkasze rękawy i zabiera się do roboty. Rząd polityczny (sic!) potwierdza w sposób wystarczająco transparentny, która siła polityczna bierze na siebie odpowiedzialność za rządzenie państwem. Tym oczywistsze, jeśli stanowiska ministerialne obsadzą ludzie bezdyskusyjnie pochodzący z szeregów tej partii.
Rząd Jarosława Kaczyńskiego
Nie mam wątpliwości co do tego, kto stać będzie za, a nawet nad Beatą Szydło. Żadne medium, żadna opcja polityczna, żaden Polak nie ma wątpliwości, że to właśnie Jarosław Kaczyński będzie głównym rozgrywającym i że ten rząd swój kształt i skład zawdzięczać będzie woli prezesa. Także pod tym względem kwestia odpowiedzialności będzie łatwa do rozstrzygnięcia – odpowiedzialnym będzie więc Kaczyński.
To właśnie Kaczyńskiego rozliczą Polacy za cztery lata rządów (jeśli kadencja zakończy się zgodnie z konstytucyjnym planem), tak jak rozliczyli go w 2007 r. Wątpię, by Polacy dali się nabrać na „spychologię” spod znaku: „To nie Kaczyński, tylko Szydło”, „Kaczyński nie jest odpowiedzialny, bo nie było go w rządzie” czy „To nie prezes był premierem”. Każdy doskonale wie, kto trzyma w ręku wszystkie pierścienie władzy.
„Ugniatanie” rządu
Kilka dni temu w „Faktach po faktach” Jan Rokita dostrzegł, że proces tworzenia rządu przez PiS przypomina zapewne „ugniatanie” i dlatego proces ten musi trochę potrwać. Odnoszę wrażenie, że przez ten ponad tydzień od ogłoszenia wyników wyborów obserwujemy nie tylko „ugniatanie” rządu, ale również „ugniatanie” odpowiedzialności. Kaczyński i PiS zdają sobie sprawę, że od tej odpowiedzialności już nie uciekną.