„Świadectwo hańby, katalog pustych obietnic wiodących nas prostą drogą ku światu, w którym nie da się żyć” – tak o ostatnim raporcie Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu rzecze Sekretarz Generalny ONZ António Guterres. Mocne słowa, które jeszcze niedawno sprowokowałyby zapewne zarzuty katastrofizmu i siania paniki, dziś są po prostu streszczeniem istoty ostrzeżeń klimatologów i innych zgromadzonych w Zespole specjalistów od tego wszystkiego, co pod naporem ludzkiej cywilizacji dzieje się na Ziemi.
Raport jest „ostatni” nie tylko w sensie „najnowszy”, ale być może i w sensie bardziej dramatycznym: ewentualny następny ukaże się dopiero po roku 2025, czyli dacie, która musi wyznaczać kres wzrostu emisji gazów cieplarnianych, jeśli chcemy mieć cień szansy ograniczyć globalne przegrzanie do 1,5 stopnia Celsjusza, powyżej którego czeka nas klimatyczna zapaść. Gdzie będziemy wtedy mentalnie jako jednostki? Kim będziemy kulturowo jako społeczeństwa? Czy coś do nas wreszcie kolektywnie dotrze, czy też urzekną nas nowe, jeszcze udatniej maskujące rzeczywistość opowieści?
Z trzech etapów Raportu ten ogłoszony 4 kwietnia jest stosunkowo najbardziej „optymistyczny”, poświęca bowiem uwagę mitygacji, tzn. rozwiązaniom mającym na celu zapobieganie i przeciwdziałanie zmianie klimatu. Na pierwszy rzut oka tekst „Podsumowania dla decydentów”, czyli tej kilkudziesięciostronicowej części Raportu, która w przeciwieństwie do liczącej blisko trzy tysiące stron całości ma jakąś szansę dotrzeć do świadomości przywódców i obywateli, jest jasny i bezpośredni w ocenie działań na rzecz zażegnania kryzysu: mamy oto dosłownie kilka lat na uratowanie się przed najgorszym i brakuje tylko woli, by wdrożyć znane już, sprawdzone i dostępne rozwiązania.
Brakuje „tylko” woli? Słuszne pytanie – ale tutaj skupię się na czym innym. Otóż od tego, co znajdziemy w Podsumowaniu, ciekawsze jest być może to, czego w nim nie znajdziemy.
Ważne ostrzeżenie, że opór wobec działań klimatycznych ze strony przemysłu związanego z emisją CO2 jest szeroki, dobrze zorganizowany i wspierany lobbingiem, można przeczytać w tekście Raportu, gdzie przewagę mają naukowcy, ale nie w Podsumowaniu, przy którego tworzeniu dominują przedstawiciele władz, pilnujący, by cennym interesom nie stała się zbyt wielka krzywda. Arabia Saudyjska i Indie, przy cichym wsparciu Amerykanów, dopilnowały, by złagodzić anty-węglową wymowę Podsumowania, przemycić słownictwo umożliwiające wywinięcie się od bardziej zdecydowanych działań, a nawet ukryć niewygodne wykresy. Pierwotna wersja, która wyciekła wcześniej do opinii publicznej (zapewne właśnie po to, by udowodnić późniejsze manipulacje), zawierała też całą listę zagrożeń wobec ambitnych polityk klimatycznych, której nie było dane trafić do wersji ostatecznie przyjętej – pośród nich „partykularne interesy”. Innymi słowy, ostrzeżenia przed lobbingiem nie trafiły do Podsumowania za sprawą lobbingu, a ostrzeżenia przed partykularnymi interesami za sprawą tychże interesów.
Lobby paliwowe łatwo jest wskazać i napiętnować – gorzej ze zidentyfikowaniem tych, którzy stoją za innym wymownym pominięciem. Otóż w „Podsumowaniu dla decydentów” z poprzedniego Raportu mianem jednego z najważniejszych czynników napędzających rosnące emisje CO2 ze spalania paliw kopalnych określono wzrost populacji (obok wzrostu gospodarczego). W aktualnym Podsumowaniu próżno szukać podobnego określenia: populacja pojawia się jedynie przelotnie, a najważniejszą z kilku wzmianek jest ta określająca duży wzrost globalnego zaludnienia dość enigmatycznie jako jedno z „wysokich wyzwań mitygacyjnych” w scenariuszach modelujących dalszy rozwój sytuacji.
Tymczasem pozostała część Raportu mówi wprost i wielokrotnie, że to właśnie wzrost populacji oraz PKB pozostają dwoma najważniejszymi czynnikami napędzającymi rosnące emisje – tak w przeszłości, jak i w modelach sięgających roku 2050. Dlaczego na 64 stronach Podsumowania nie znalazło się miejsce na to jedno zdanie? Trudno tu mówić o jakimś konkretnym lobby zwalczającym tematykę populacji: to raczej kwestia szerzącego się ostatnio demonizowania pewnych tematów – w tym właśnie populacji – jako „niesprawiedliwych” i „obraźliwych”, które sprawia, że dla świętego spokoju usuwa się je z centrum debaty, spycha na margines, bagatelizuje.
A szkoda. Jest oczywiście prawdą, że za największy udział w emisjach, które doprowadziły nas dziś na skraj katastrofy, odpowiadają kraje najbogatsze, czyli historycznie rzecz ujmując Zachodnie. Dlatego branie pod uwagę historycznych emisji w dzisiejszych i przyszłych działaniach klimatycznych jest potrzebne, by społeczeństwa, które najwięcej na niszczeniu planety skorzystały, poniosły odpowiedni ciężar odpowiedzialności. Nie może to jednak przesłaniać faktu, że emisje te już się dokonały i teraz gra toczy się o to, by ograniczyć emisje przyszłe, których większość to nie Zachód będzie już generować. Według Raportu, ludniejsze społeczeństwa o mniejszym per capita śladzie węglowym wyprzedziły już pod względem całkowitej emisji mniej ludne kraje rozwinięte o śladzie per capita większym. To ważne, bo z punktu widzenia systemu planetarnego nie ma znaczenia, czy kolejne destabilizujące gigatony CO2 wyemitowane zostaną w Ameryce i w Europie czy też w Chinach i Indiach. (Emisje w Afryce są nieporównanie mniejsze, ale i tam – jak stwierdza raport – znacząco wzrosły te z sektora rolnego, leśnego i innego użytku gruntów, m.in. właśnie z powodu wzrostu populacji). Rola Zachodu polega tu więc na dawaniu przykładu poprzez własną zdecydowaną dekarbonizację (oraz na finansowaniu dekarbonizacji w innych regionach i podobnych działaniach wspierających), ale to nie jej poziom przesądzi o tym, czy przekroczymy pozostały ludzkości budżet węglowy, czyli ilość gazów cieplarnianych, którą możemy jeszcze bezpiecznie wyemitować: to od trajektorii emisji w ludniejszych i uboższych dziś częściach świata ostatecznie zależy, czy unikniemy przekroczenia planetarnych punktów krytycznych.
Rzecz jasna, jeśli na coś w ogóle warto przeznaczyć ów budżet węglowy, to na pewno na poprawę bytu i bezpieczeństwa zwykłych ludzi, zamiast na kolejne luksusowe gadżety dla garstki uprzywilejowanych. Koszt węglowy marginalnego uatrakcyjnienia stylu życia najbogatszych będzie taki sam, jak koszt węglowy autentycznej pomocy najuboższym – ale moralna i społeczna wartość będzie zupełnie inna. Rozmowa tu się jednak bynajmniej nie kończy. Jak zwraca uwagę Raport, niewielkie zwiększenie populacji w społeczeństwach wysokoemisyjnych przyniesie podobne podwyższenie emisji, co znaczne zwiększenie populacji w społeczeństwach niskoemisyjnych, dlatego – to już moja konkluzja – konieczne jest poświęcenie uwagi kwestiom populacji bez względu na to, jaki kolor skóry czy stan konta przeważa w owych społeczeństwach.
I tu przechodzimy do kwestii, o której orędownicy wyciszania rozmowy o populacji w kontekście kryzysu klimatycznego zdają się zapominać. Raport trafnie stwierdza, że zgodnie z ideą sprawiedliwości klimatycznej należy położyć nacisk na ochronę ludzi narażonych na katastrofy klimatyczne, oraz, że sprawiedliwa transformacja wymaga, by nie nakładać obciążeń na społeczności zmarginalizowane. Przypomnę jednocześnie, że połowa ludności świata wystawiona jest na klimatyczne zagrożenia. Zostawiając już zatem na boku kwestię populacji jako czynnika zwiększającego emisje, pytam: co z populacją jako czynnikiem potęgującym skalę cierpienia i śmierci ludzi w wyniku tychże zagrożeń? Czy to też nie „obciążenia”? Gdzie tu „ochrona”? Uciekając od kwestii populacji z modnym hasłem sprawiedliwości na ustach, zwiększamy narażenie najbardziej wrażliwych społeczności – tak jakby nie miało znaczenia, ilu ludzi przyjdzie w najbliższych latach i dekadach na świat tylko po to, by cierpieć i ginąć w nieuchronnych katastrofach i migracjach, przed którymi Raport jako całość tak głośno ostrzega. W zdestabilizowanym świecie, ku któremu zmierzamy, katastrofy i migracje będą nie do uniknięcia, ale skala populacji przełoży się na ich morderczość. Mówiąc wprost: im więcej nas będzie, tym bardziej będziemy narażeni. Nie mierząc się z wyzwaniem, jakim jest liczba przedstawicieli gatunku Homo sapiens, będziemy sprowadzać na ten świat kolejnych ludzi, z których jedni będą topić się w morzach lub zamarzać w lasach, umierać z głodu i pragnienia, daremnie szukać schronienia przed rozpętanymi żywiołami – a drudzy stać z karabinami przy brzegach i zasiekach.
Dlatego pora na uczciwą rozmowę o tym, że im mniej nas będzie, tym będzie nam lepiej – że nieposiadanie dzieci jest tak samo obywatelsko przydatne, co posiadanie. Nie chodzi o potępianie tych, którzy decydują się na biologiczne potomstwo, tylko o docenienie roli tych, którzy decydują się własnych dzieci nie mieć (lub mieć ich mniej). Sytuacja planetarna kształtuje się tak, że naszemu gatunkowi będzie po prostu łatwiej żyć i przeżyć, jeśli będzie mniej liczny. Nawet ziszczona wedle najoptymistyczniejszych scenariuszy dekarbonizacja nie załatwi wszystkiego: w końcu samą swoją liczebnością rozpieramy się ponad miarę na planecie. Odpowiedzialna rezygnacja z posiadania potomstwa, wpisana w szerszą reformę społeczeństw i gospodarek, ma potencjał obniżenia emisji, ochrony ekosystemów, przygotowania miejsca dla migrantów klimatycznych, zminimalizowania liczby ludzkich tragedii w wyniku katastrof – i ogólnie poprawienia naszych długoterminowych perspektyw.
Zmniejszenie populacji jest zatem środkiem zarazem mitygacji i adaptacji. Dlatego postępujące już procesy spowalniania wzrostu populacji trzeba wspierać, a nie tylko przyglądać im się ukradkiem, udając, że nie cieszy nas ich pozytywny wymiar, byle tylko nie podejmować trudnego tematu. Niestety, jest ponurą ironią losu, że podnoszenie kwestii populacji w kontekście działań klimatycznych jest dziś traktowane z podejrzliwością – a często i wrogością – podobną do tej, z jaką jeszcze nie tak dawno przyjmowano ostrzeżenia przed nadciągającą katastrofą klimatyczną. Pamiętając, ile czasu zmarnowaliśmy jako ludzkość nie mierząc się z wyzwaniami klimatycznymi, odpowiedzmy sobie na pytanie: Czy mamy luksus czekania z dyskusją o populacji do momentu, gdy nie da się już dłużej uciekać od świadomości, że wszyscy – bez względu na kolor skóry i godło na paszporcie – zmierzamy ostatecznie prostą drogą ku światu, w którym nie da się żyć?
Na (nie)szczęście, tej świadomości możemy dostąpić już w roku 2025.
__________
Książka Dawida Juraszka Antropocen dla początkujących. Klimat, środowisko, pandemie w epoce człowieka jest do nabycia w SKLEPIE LIBERTÉ! oraz księgarniach internetowych.
Autor zdjęcia: Kristina Flour
