Przed kilkoma dniami, 22 września, „kolega ze strony” – Jacek Liberski – zamieścił post, zatytułowany „Wszystkie twarze państwa PiS”. Zacytuję tu ostatni akapit tego tekstu, gdyż to zawarte tam przesłanie, „w pierwszym czytaniu” doładowało mnie optymizmem i wiarą, że władza PiS nie będzie wieczna i doczekam jeszcze czasu, gdy się skończy.
A te optymistyczne słowa padły po wcześniejszym – wcale nie napawającym wiarą w lepszą przyszłość – stwierdzeniu: „Państwu PiS dzisiaj nic nie szkodzi. […] Kompletnie nic nie ma wpływu na zmianę poparcia”. Oto ten fragment:
Smutne? Ależ nie! Wręcz przeciwnie – każda władza się kiedyś potyka, nawet ta najbardziej teflonowa, a już tym bardziej władza praktycznie absolutna. Wszystkim wątpiącym przywoływać zawsze będę nasz polski Sierpień 80 i nasz polski Czerwiec 89. Wtedy nikomu nie śniło się, że wszechobecna władza PRL skończy się tak szybko.
Zaprawdę, powiadam wam, z tą będzie podobnie.
Czy także w środowisku nauczycielskim, wśród dyrektorów szkół, ale też osób zarządzających oświatą ze szczebla gminy, powiatu, samorządu województwa taka teza, że im gorzej (dla oświaty teraz) tym lepiej (w rokowaniach na przyszłość) ma szanse być odebrana jako słuszna? Zaryzykuję próbę poszukania odpowiedzi na to pytanie.
Oceniając – po dwu latach sprawowania władzy – pozycję rządu PiS, który w szkołach ma twarz minister Zalewskiej, można także odnieść wrażenia, że nikt im w oświacie „nie podskoczy”. Ani zdecydowany i jawnie manifestowany sprzeciw Związku Nauczycielstwa Polskiego wobec całej tej tzw. „reformy”, ani wielotysięczne marsze i pikiety, nie tylko nauczycieli, ale przede wszystkim ogromnej rzeszy przeciwnych wprowadzanym przez PiS zmianom rodziców, ale także i uczniów, ani strajk szkolny – wszystkie te przejawy oporu społecznego wobec narzuconym zmianom w strukturze i systemie edukacji nie potrafiły wpłynąć na ich powstrzymanie. Sejmowa i senacka większość rządowa obie ustawy likwidujące gimnazja – i nie tylko – uchwaliła, a prezydent podpisał. Od 1 września formalnie, od 4 – praktycznie, owa „reforma” w szkołach zaczęła obowiązywać. Miało nie być zwolnień, miało być bezkosztowo…
Jedna i druga deklaracja minister Zalewskiej okazała się blefem. Są zastraszające w swej skali zwolnienia, są wędrujący od szkoły do szkoły dla „pozbierania” godzin do etatu nauczyciele, samorządy miast i gmin wydały już ze swoich budżetów setki milinów złotych na sfinansowanie niezbędnych dla zaadoptowania szkół do potrzeb, wynikających z nowych programów i z zatrzymania starszych wiekiem uczniów (sanitariaty, meble, wyposażenie pracowni przedmiotowych itp.).
Absolwenci podstawówek, zamiast awansować do szkół wyższego szczebla, pozostali – jako siódmoklasiści – w swoich szkołach, uczniowie zeszłorocznych gimnazjalnych klas pierwszych, którzy nie dostali promocji do klasy drugiej, zostali zmuszeni do powrotu do szkół podstawowych, których świadectwa ukończenia otrzymali przed rokiem, na łapu-capu napisane przez utajnionych „ekspertów” podstawy programowe już obowiązują w klasach: pierwszej, czwartej i siódmej szkół podstawowych, równie pośpiesznie zredagowane i wydrukowane do nich podręczniki nie do wszystkich szkół dotarły na czas…
To wszystko, to już ujawnione „korzyści” jakie niesie ze sobą owa rzekoma „Dobra Zmiana”! Ale wkrótce będzie coraz głośniej o wychodzących „w praniu” rozlicznych „kwiatkach” nowych podstaw programowych, czyli obowiązującego każdego nauczyciela swoistego „rozkładu jazdy”, według którego musi on realizować treści swojego przedmiotu.
Jednak już niedługo do tych „owoców”, po których już można poznawać prawdę o tej deformie oświaty, dołączą informacje o tym, co jest w niej najbardziej groźne. Tym największym złem, jakie kryje się za fasadą zmian strukturalnych jest uczynienie ze szkolnych środowisk wychowawczych, które powinny wspierać proces rozwoju dzieci i młodzieży w kierunku ich samodzielności i podmiotowości ludzi wolnych i nieszablonowych w ich przeszłych drogach życiowych, postperelowskich fabryczek, produkujących „prawdziwych Polaków”.
Bo tak najbardziej, to pomysłodawcom tej „reformy” nie chodziło o likwidację gimnazjów i odtworzenie ośmioklasowych podstawówek i czteroletnich liceów. Ich celem było i jest przejęcie pełnej kontroli nad procesem wychowawczym w szkołach, poddanie go indoktrynującemu wpływowi partyjnej ideologii PiS-u. Szkoła ma ponownie stać się instytucją „urabiania” osobowości dzieci i młodzieży, z tym, że tym razem nie w zgodzie z ideologią lansowaną przez PZPR, a według jedynego, akceptowalnego przez tę partię wzorca Polaka-katolika, celebrującego narodowe mity przegranych powstań i bitew, wrogiego wobec wszelkich odmienności: narodowych, wyznaniowych czy seksualnych, izolującego się od wpływów innych kultur Europy i Świata…
Należy dodać, że autorzy tego projektu zdają sobie sprawę, że diabeł nie tyle tkwi w szczegółach, co w postawach zaangażowania we wdrażanie owej „Dobrej zmiany” ponad sześciusettysięcznej armii nauczycieli. Nawet najbardziej optymistyczne założenia co do liczby zwolenników partii rządzącej wśród owych „oficerów liniowych” tej batalii nie mogą stanowić gwarancji zdyscyplinowania tak licznej rzeszy wykonawców owej reformy. Dlatego władza robi wszystko, aby w społecznościach nauczycielskich zasiać – z jednej strony – poczucie niepewności ich dalszego rozwoju zawodowego, a nawet zagrożenie bezpieczeństwa zatrudnienia, także na stanowiskach kierowniczych, a wizją poprawy zarobków „wybranym” – z drugiej strony. Służy temu aktualnie skierowany do Sejmu projekt ustawy o finansowaniu zadań oświatowych, zawierający propozycje wielu zmian w pragmatyce zawodowej nauczycieli (Karcie Nauczyciela),
Jest też, na razie pokazywana z dala – „marchewka” obiecanych, ale w dalszej perspektywie czasowej, podwyżek nauczycielskich płac. I owe 500+ dla najlepszych!
Mógłbym tak jeszcze i jeszcze przytaczać konkretne przykłady niszczenia przez zwycięską partię „prezesa z Żoliborza” wrażliwej substancji polskiej oświaty. Bo największe straty będące efektem (odroczonym) owej destrukcji w formach i treściach naszego systemu szkolnego poniesiemy jako społeczeństwo w – być może nieodwracalnych – zmianach w postawach i systemach wartości absolwentów kolejnych roczników tej pisowskiej „Dobrej Szkoły”!
A na to nie może być przyzwolenia. Nie mogę przytaknąć, że im gorzej tym lepiej. To byłoby tak, jakbym zacierał ręce patrząc jak kolejne naloty bombowe rujnują miasto, bo „po usunięciu gruzów będzie tam można zbudować nowoczesną metropolię”!
Trzeba nawet w tych narzuconych nowym prawem oświatowym strukturach budować systemy wsparcia dla nauczycieli, którzy nie będą godzili się na formacyjną szkołę „à la PiS” i podejmą trud organizowania procesu edukacyjnego, wzorowanego na doświadczeniach fińskich czy naszych „budzących się szkół”. Trzeba w możliwie najliczniejszych placówkach budować ogniska Wolnej Edukacji, bo one po upadku tej władzy będą zaczynem odbudowy naszej obywatelskiej edukacji…