W czwartek rząd przedstawił swój projekt ustawy o nacjonalizacji ponad połowy oszczędności emerytalnych Polek i Polaków zgromadzonych na II filarze, czyli w OFE. Ogłosił też, że rozpoczyna się tym samym okres oficjalnych konsultacji projektu.
Jest to klasyczna formalność, w tym przypadku aż nader zbędna. Jacek Rostowski i Jan Krzysztof Bielecki są całkowicie niezainteresowani treścią kontrargumentów i najbardziej merytoryczną nawet krytyką rządowego przedłożenia. Obaj oni, ale także premier oraz szereg rządowych medialnych mecenasów, już wydali wyrok i ustawili w odpowiednim kącie każdego krytyka nacjonalizacji OFE. Po co więc konsultować cokolwiek z ludźmi, którzy są emocjonalnie zaangażowani w obronę swojej reformy z 1999 r. i pochylają się nad nią niczym rodzice nad dzieckiem swym ukochanym, albo po cichu biorą pieniądze od towarzystw prowadzących fundusze emerytalne?
Z drugiej strony warto zaś zapytać, po co konsultować z tym rządem coś, co jest tylko przystankiem na drodze do celu, półśrodkiem o charakterze rozwiązania tymczasowego? Gdy rząd Tuska i Rostowskiego po raz pierwszy obcinał składkę do OFE, słyszeliśmy deklarację, że dalszej redukcji znaczenia OFE w systemie emerytalnym już nie będzie, a nawet, że zmniejszona składka częściowo zostanie znów zwiększona w kolejnych latach. Tamte deklaracje okazały się zwykłym kłamstwem. Jak więc należy teraz traktować zapewnienia, że celem rządu nie jest całkowita likwidacja OFE? Te słowa mają wartość zerową i nie są godne ani zaufania, ani nawet najmniejszej uwagi. Rosja i Prusy po II rozbiorze Polski także zapewniały, że ich ambicje terytorialne zostały ostatecznie zaspokojone i kadłubowej Polsce dalej nie zagrażają. Po trzech latach Polska ta okazała się jednak za słaba, aby trwać i nastąpił III rozbiór. OFE stają się właśnie Polską o kondycji z 1793 r. Analogii jest tu wiele, tyle że tym razem zaborca jest jeden.
Wprowadzenie do ustawy zapisu, że OFE w każdym momencie będą musiały trzymać minimum 75% swoich aktywów w akcjach warszawskiego parkietu ma dwa możliwe cele. Zapis ten spowoduje, że OFE, a zatem i przyszli emeryci, którzy w nich zostaną, będą skazani prawem do ponoszenia strat na swoich kontach w sytuacji każdej bessy na giełdzie, często na poziomie czwartej części swoich aktywów. Ta nonsensowna i skandaliczna regulacja ma albo przygotować grunt pod III rozbiór OFE (wg scenariusza: następna bessa pożera 25% oszczędności w OFE, mnóstwo ludzi przechodzi w drugim rzucie do ZUS, politycy oskarżają (nonsensownie) zarządzających OFE o niekompetencję i z łatwością przekonują opinię publiczną do likwidacji OFE; to scenariusz już na następną kadencję Sejmu), albo ewentualnie stanowić materiał na „ustępstwa” w trakcie konsultacji projektu. Rząd równie dobrze mógł w projekcie zapisać dodatkowy podatek dla obywateli wybierających pozostanie w OFE, albo obowiązkową kontrolę skarbową u nich co 6 miesięcy, a potem się z tego wielkodusznie wycofać urbi et orbi ogłaszając, że proszę, oto ustąpił swoim krytykom, więc toć nie jest głuchy na kontrargumenty.
Kto umie liczyć, niech liczy na siebie. OFE to przeszłość, zostać w nich po planowanym na luty 2014 r. II rozbiorze raczej nie będzie warto, zwłaszcza że III rozbiór tuż za rogiem. Jedyne co można zrobić, aby polepszyć sobie poziom dochodów na starość, to inwestować samodzielnie. Jeśli masz III filar, to go zlikwiduj i załóż sobie „IV filar”, czyli wybierz którąś z dostępnych na rynku strategii długofalowego oszczędzania. Niestety będziesz się musiał tym tematem zainteresować i poznać arkana takiego inwestowania, bo o swoje interesy zadbać możesz tylko ty sam. Jeśli III filaru nie masz, nie stać cię na comiesięczne odkładanie niewielkich chociaż sum na stare lata, to pozostaje liczyć na dwie rzeczy. Pierwsza, mało prawdopodobna, jest taka, że plan Rostowskiego się uda i kolejne 50 lat będą okresem bardzo szybkiego wzrostu PKB w Polsce, dzięki czemu nawet mniejsza liczba pracujących utrzyma liczniejszych emerytów na przyzwoitym poziomie życia. Druga, bardziej prawdopodobna, jest taka, że emeryci będą stanowić kolosalny elektorat i zmuszą polityków do podniesienia ich emerytur w sposób obecnie nieprzewidziany przez system emerytalny, a koszt tego zostanie zrzucony na nasze dzieci i wnuki w postaci wyższych podatków, albo na nasze prawnuki i praprawnuki w postaci zwiększonego długu publicznego. To dość fatalne rozwiązania, ale raczej niechybna przyszłość Polski obarczonej garbem błędów, które w systemie emerytalnym popełnia ten rząd przy poklasku opozycji.