„Eksplozja” Jerzego Franczaka (Państwowy Instytut Wydawniczy 2022) to mistrzowska egzystencjalistyczna powieść symultaniczna. Wstydzę się okrutnie, że nie znałam Franczaka-pisarza (wyłącznie akademika). To fabulant i ironista jakich mało!„Eksplozja” mnie porwała: jakie to lekkie, wielowymiarowe, a przy tym pozbawione zadęcia!
Wyobrażam sobie, jak narodził się pomysł. Franczak tkwi w winiarni, gmera widelcem w makaronie (strozzapreti z kurczakiem w marynacie, serem mascarpone i suszonymi pomidorami, 45 zł) i z nudów zaczyna wymyślać fikcyjne biografie ludziom, którzy siedzą przy sąsiednich stolikach. To całkiem popularna forma rozrywki, ale Franczak nie jest przypadkowym autorem i przypadkowe osoby łączy z mistrzowską precyzją, szkicując przy okazji rodaków portret zbiorowy (Polska eksplodowała w retrospekcjach co najmniej trzy razy).
Technicznie „Eksplozja” jest ćwiczeniem z kompozycyjnego symultanizmu (wzmacnianym przez skojarzenia filmowe), tematycznie – refleksją na temat przypadkowości i absurdu świata. „Wszystko jest jawne i niecelowe. Wszystko jest jasne i niepotrzebne” – pisze Franczak, jeden z rozdziałów tytułując „śnieg lub płatki jabłoni, styropian lub cez”.
Jesteśmy w winiarni Semi di Vino. Za moment dojdzie do eksplozji, „nikt nie wyjdzie stąd żywy”. O 19.25 Joanna i Maria, przyjaciółki, siedzą przy stoliku i rozmawiają. Kelner krąży, trwają przygotowania do koncertu, toczą się rozmowy. O godz. 19.56 Maria idzie do łazienki. Słychać huk, robi się gorąco, płomienie ogarniają lokal. Kiedy o 20.45 straż pożarna forsuje drzwi winiarni, nie ma już kogo ratować – ani sympatycznej pary Francuzów, ani kelnera Roberta, ani nastolatki skonfliktowanej z ojcem (to nie spoiler, streszczam fabularny punkt wyjścia z pierwszych stron powieści).
Koncept przegapionej „kieszonkowej apokalipsy” skojarzył mi się z „Wydarzeniem” Guida Morselliego. Streszczam zawiązanie akcji z pamięci, bo mój egzemplarz przechwycili Pożyczalscy: zniesmaczony życiem człowiek postanawia popełnić samobójstwo. Wpełza do jakiejś pieczary, ale zadanie go przerasta, więc wychodzi na powierzchnię i odkrywa, że dokonała się jakaś niedookreślona katastrofa i jest jedynym ocalałym. Klasyczna ironia losu.
W powieści Franczaka wyzwalaczem absurdu jest aspirujący (ale hiperpretensjonalny) pisarz Filip. W trakcie eksplozji objada się popcornem w Multikinie, na Nocnym Maratonie Postapo. Gdyby został w restauracji, zginąłby. A tak – poszedł na „Mad Maxa 4”. Jedynej osobie głęboko zafascynowanej apokalipsą udało się więc przed nią przypadkiem zbiec.
Franczak wrzuca bohaterów w sieć spojrzeń. Świat przedstawiony to panoptykon. Posługując się figurą auktorialnego narratora nadwiedzącego, autor bawi się wymyślonymi przez siebie postaciami jak Simsami. W restauracji od spojrzeń jest gęsto, ich trajektorie się przecinają, a fokalizacja (zmysłowy odpowiednik narracji, punkt widzenia, słyszenia czy dotykania) jak pchła (pożyczam porównanie od autora!) skacze z jednej osoby na drugą. Kelner zauważa: „Dwójka je, trójka wypiła, jedynka na winie i myśli”.
Obserwacja jest tematem wiodącym również na poziomie psychologii postaci. Na przykład Joanna – od dzieciństwa wyobrażała sobie, że jest podglądana „jakby jej zmysły były podpięte do monitoringu”. Mateusz „chce czuć na sobie pełne podziwu (pożądliwe) spojrzenia”. Podglądaczem i fantastą jest kelner, opętany nałogiem „zerkania, podglądania, zapuszczania żurawia, rozszerzania nozdrzy, nałogowego kombinowania, obmyślania szczegółów kłamstwa […] zupełnie jakby obmyślał szczegóły zbrodni”. Kiedy Franczak pisze, że Robert „popełnia zbrodnię na rzeczywistości” (bo wierzy własnym opowieściom), wypowiada się też na temat literatury, która wprawdzie – wbrew temu, co pisał w wydanym również przez PIW zbiorze esejów Giorgio Manganelli (przeł. Joanna Ugniewska) – nie jest kłamstwem, ale jest bezczelną, brawurową fantazją (patronuje jej baron Münchhausen).
Bardzo lubię wycieczki intertekstualne, a w „Eksplozji” aluzji jest mnóstwo. Na pewno nie wyłapałam wszystkich, ale Franczak wprowadza np. postać wzorowaną na Brunonie Jasieńskim – hipotetyczny dziadek jednej z bohaterek, Lucjan Czeremuga, to futurysta zapoznany przez babkę w klubie Pod Katarynką. „Awanturnik i lekkoduch” wyjechał do ZSRR i w 1937 padł ofiarą Operacji polskiej NKWD.
Franczak zainspirował się też historią Janiny Turek, bohaterki reportażu Mariusza Szczygła „Reality” (w MOCAK-u właśnie zamknięto poświęconą jej wystawę), która jest autorką dziennika nienarracyjnego, a więc takiego, w którym „fakty nie zatańczyły” (Szczygieł nazwał ją „księgową własnego życia”). Oczywiście wszystkie te nawiązania mają związek z tematem powieści – dotyczą obsesji porządkowania zderzonej z chaosem życia.
Franczak jest pisarzem szalenie dowcipnym. Wzbogacił mój słowniczek m.in. o sformułowania: „zawiłe i nudne jak wróżenie z flaków wołowych” (na pewno nie można tak określić „Eksplozji”, ale przyda się do innych recenzji), „duchowo rozchełstany”, „design czy dasein” oraz „każdy dłużnik jest nieszczęśliwy na swój sposób”.
Nasuwa mi się smutna refleksja na temat literackich podsumowań roku. Gdybym była mądra i przewidująca, przeczytałabym „Eksplozję” tuż po premierze i umieściła ją na liście prozatorskich odkryć („must read!”) 2022. Bardzo polecam.
Źródło zdjęcia: Państwowy Instytut Wydawniczy