Taśmy z restauracji Sowy nie dostarczyły nam korupcyjnych wątków, jakich można byłoby się spodziewać w prywatnych rozmowach polityków. Zamiast tego otrzymaliśmy garść trzeźwych ocen stanu naszego państwa. W mojej ocenie najistotniejszą z nich było stwierdzenie, że struktury naszego państwa są fasadowe (teoretyczne), a całość trzyma się na gipsie i taśmie klejącej.
Faktycznie jeśli przyjrzeć się bliżej to wygląda na to, że wiele funkcji państwa jest realizowanych niejako z rozpędu jeszcze od czasów PRL. Przy czym rozpęd jest ten wytracany i spod dykty przeziera smutna rzeczywistość, oczywista dla co raz większej grupy obywateli. W ten nurt włączył się w kampanii PiS, mówiąc o „Polsce w ruinie”, co wydaje się absurdem kiedy popatrzymy na drogę jaką przeszliśmy przez ostatnie 30 lat. A jednak pobrzmiewa w nim nuta prawdy: przynajmniej w zakresie tego co prezentuje sobą nie tyle kraj co państwo.
Rzeczywiście mieliśmy tylko dwie fale systemowych zmian.
Pierwsza – jak dotąd najtrwalsza – to transformacja początku lat 90., która wprowadziła wolnorynkowy kapitalizm wpierany prywatyzacją oraz skopiowanie ram instytucjonalnych z zachodnich demokracji. Elementy te, wraz z kursem na UE i NATO, były wspólnym mianownikiem niemal wszystkich formacji i rządów – aż do obecnych czasów PiS. Druga fala nie zestarzała się tak dobrze: z czterech reform AWS do dziś dotrwała tylko jedna: samorządowa – reszta została rozmontowana po drodze przez ekipy PiS, PO i SLD. Ta ostatnia zresztą też znajduje się na celowniku obecnie rządzących.
Tak czy inaczej, te mniej lub bardziej udane reformy dotyczyły tylko drobnych wycinków państwa. Tymczasem samo państwo z chęcią abdykowało z wielu dziedzin gdzie jego udział jest nieodzowny – czego najlepszym dowodem jest uwielbiany przez Polaków WOŚP. Dało się tu zauważyć oportunizm polityków. Odpuszczali te zakresy, które nie budziły społecznych sprzeciwów – łatając te najbardziej bolesne i w przypadku których społeczeństwo nie mogło sobie poradzić inaczej. Tak na przykład udało się odbudować policję na skutecznej walce ze zorganizowaną przestępczością w latach 90. Jednocześnie państwo zazdrośnie strzeże swych prerogatyw tam, gdzie jest zbędne – przede wszystkim w gospodarce, w której firmy państwowe i z państwem związane stanowią ponad połowę. Spółki skarbu państwa zaś stały się nieodzownym elementem politycznych łupów – koniecznym do budowania autorytarnych partii wodzowskich. Tym niemniej nie mieliśmy tu do czynienia z żadnym planem, a jedynie doraźnymi decyzjami wywołanymi bieżącymi wydarzeniami.
Tymczasem sytuacja zaczyna wyglądać katastrofalnie.
Służba zdrowia trzyma się jako tako dzięki pracy starych lekarzy, którym wyjeżdżać się już nie opłaca i całkiem młodych – dopiero zdobywających doświadczenie. O tym, na jak cienkiej linie jesteśmy, świadczy fakt, że rząd, który nie ugiął się pod właściwie żadnym naciskiem – łącznie z okupacją sejmu przez niepełnosprawnych – stosunkowo szybko skapitulował (łącznie z odwołaniem ministra) przed protestem rezydentów. Wystarczyło ich żądanie przestrzegania (sic!) prawa pracy, by uwzględniono zasadniczo wszystkie ich postulaty, bo gniew suwerena przy zamkniętych szpitalach byłby wielki. Co ciekawe, wciąż wytrzymuje on wieloletnie kolejki na zabiegi i do lekarzy specjalistów, które stają się już obiektem żartów, i które byłyby może i śmieszne gdyby nie to, ze nasza rzeczywistość prowadzi tysiące do śmierci i kalectwa.
I tak mamy do czynienia z odwlekanie nieuniknionej zapaści.
Wraz ze starzeniem się społeczeństwa starzeje się personel i niedługo on sam będzie wymagał opieki. Tymczasem zastępców nie widać – szczególnie w pielęgniarstwie. Niech obrazu dopełni statystka mówiąca, że w kraju, w którym za 15 lat ponad 30% społeczeństwa będzie miało ponad 60 lat, mamy 400 geriatrów. Problem zaś nie leży wyłącznie w niedostatecznych pieniądzach, ale w braku jakiejkolwiek strategii. I nawet jeśli w momencie załamania wysupłamy większe kwoty, nie nadrobi się w ciągu roku braków kadrowych i infrastrukturalnych.
A służba zdrowia to tylko wierzchołek góry lodowej.
Polskie szkolnictwo wyższe zajmuje się głównie reprodukcją kadr i niewiele tu wnosi reforma ministra Gowina. W międzynarodowych statystykach właściwie nie istniejemy. I nic się tu nie zmieni bo polscy naukowcy w przytłaczającej większości nie znają lingua franca nauki – angielskiego. Zaś ci zdolniejsi są odsysani przez przemysł ze względu na dysproporcje dochodowe. Zostają albo pasjonaci albo nieudacznicy. System emerytalny poraża biurokracją, która kręci się ze względu na inercję, tocząc się wprost na ścianę zapaści demograficznej (a ścianę tę przysunął znacząco bliżej PiS obniżeniem wieku emerytalnego). System opieki społecznej właściwie nie istnieje, kręcąc się wokół biurokracji i tych, którzy potrafią wyciągać z niego niezłe pieniądze.
Tymczasem grupy takie, jak niepełnosprawni bezskutecznie domagają się jakiejkolwiek pomocy. Na systemową już nie liczą i dlatego domagają się gotówki. Litanię można ciągnąć. Wojsko niewydolne poza elitarnymi jednostkami. Zdemolowane szkolnictwo – ledwo okrzepłe po ostatniej reformie, która dla odmiany zlikwidowała bardzo potrzebne szkolnictwo zawodowe. Niewydolne sądy – bo to przewlekłość postępowań jest głównym problemem, a nie, jak próbuje mówić PiS, korupcja.
Koronnym przykładem indolencji naszego państwa jest jednak cyfryzacja usług publicznych.
Książki napisano o wdrożeniach systemów w ZUS i ich kosztach przekraczających koszt wyprawy na Marsa. Jednocześnie OFE poradziły sobie z dość podobnymi systemami bez większego problemu (należy zaznaczyć pewne odmienności w zakresie specyfiki, jedne na korzyść ZUS inne OFE). Od dekady czekamy na dowody osobiste z podpisem elektronicznym. I jeszcze pewnie poczekamy następnych kilka lat.
Podobny czas zajęło stworzenie prościutkiego systemu informującego o uprawnieniach do leczenia pacjentów, tak by nie musieli co miesiąc biegać do działu kadr po wydruk RMUA, z którego wynikało, że mają opłacone składki (to zaś wszystko po to, by odłowić te 2% nieubezpieczonych – najczęściej najbardziej poszkodowanych przez los – co pokazuje, ze nasz system jest nie tylko bez sensu, ale także bez serca). Liczba spraw możliwych do załatwienia przez Internet wynosi obecnie całe 42. W tym tak kluczowe dla obywatela jak „Zostań rzeczoznawcą podręczników”. Do tego potrzebny jest profil zaufany, którego ze względu na formalności mało komu chce się zakładać (na chwilę obecną to około miliona użytkowników).
Trafionym ruchem PiS jest zaangażowanie (podobnie jak w przypadku 500+ i 300+) do autoryzacji tych profili banków – bo teraz można taki profil założyć bez wychodzenia z domu – ale to pokazuje kolejny przykład kapitulacji państwa i prywatyzacji swoich zadań. Cyfryzacja postępuje sensownie zasadniczo tylko w przypadku firm, w dużej mierze na ich koszt. System JPK wprowadzony przez PO był jednak wymuszony sytuacją wyłudzeń podatku VAT i wpisuje się w obraz reaktywności państwa.
Trafna diagnoza PiS nie przekłada się jednak na jakiekolwiek systemowe recepty.
Odpowiedzią na niedomagania ma być ręczne sterowanie przez totumfackich, co jednak musi prowadzić do katastrofy w dużym i nowoczesnym państwie, bo centrala nie jest w stanie ogarnąć całego zakresu zagadnień i siłą rzeczy musi skupić się na gaszeniu pożarów. Co gorsza PiS nie ogranicza się do wymiany kadrowej, ale otwarcie łamie działające instytucje. Pół biedy jeśli by na ich miejscu tworzył nowe, ale w spadku dostajemy jedynie teatr marionetek. Kolejnym elementem „antysystemowości” PiS jest kapitulacja w zakresie tworzenia rozwiązań systemowych. Zamiast tego proponowane są rozwiązania proste, żeby nie powiedzieć prostackie, ale nie wymagające żadnego większego przygotowania. 500+ i 300+ jest tego koronnym przykładem: gotówka do ręki każdemu – cóż może być prostszego. A skoro jest proste to i działa.
Uproszczenie to słowo klucz i jest też wytłumaczeniem źródeł sukcesu reformy samorządowej.
Bowiem i w tym przypadku sprawdziło się upraszczanie problemów, z którymi najwyraźniej nie jesteśmy sobie w stanie poradzić systemowo. Tu jednak zamiast upraszczania zasad mamy ograniczenie skali – bo to co w skali kraju jest beznadziejnie skomplikowane w skali gminy staje się dużo prostsze. Nawet jedyna reforma „systemowa” PiS – czyli likwidacja gimnazjów jako tako się powiodła, bo jej wdrożenie w całości spadło na samorządy. Zapędy obecnej władzy do centralizacji są spore, ale ograniczane potencjałem problemów jakie może wywołać przejęcie takiej odpowiedzialności przez centrum.
Wielu uważa, że decentralizacja poszła niewystarczająco daleko i więcej kompetencji powinno być przekazane do samorządów – bo wyraźnie radzą sobie one wyraźnie lepiej z wieloma zadaniami. Co więcej takie podejście może rozładować wiele z napięć społecznych jakie właśnie obserwujemy, zwłaszcza w kwestiach światopoglądowych. Jeśli kontrowersyjne decyzje, takie jak związki partnerskie, in vitro czy aborcja mogły podejmować regiony to konserwatywny wschód żyłby wedle swoich zasad, zachód zaś wobec nieco innych. Znakiem zapytania pozostaje jednak czy daleko posunięta decentralizacja nie wywoła znaczących sił odśrodkowych mogących skutkować jakiegoś rodzaju dekompozycją państwa. Takiego obrotu rzeczy obawia się wielu konserwatystów wyrażających to choć przez słynne już określenie Ślązaków „ukrytą opcją niemiecką”.
Czy zatem czas przyznać, że jako państwo nie jesteśmy w stanie przeprowadzać trwałych systemowych reform? Może warto sprowadzić wszystko do najprostszych możliwych mechanizmów, tak by przynajmniej zapewnić minimum usług publicznych jak najmniejszym kosztem? Może po prostu emerytura obywatelska, minimalny koszyk opieki medycznej dla każdego i dochód podstawowy? A co tylko się da przekazać samorządom, bo one wyraźnie nieźle sobie radzą.
Według mnie kluczem jest jednak – nawet w takim podejściu – zadanie sobie podstawowego pytania: jakie usługi państwo powinno zapewniać, a jakich nie.
Czy rzeczywiście musi skupiać się na trzymaniu żelazną ręką lotnictwa, kolejnictwa i energetyki? Czy raczej powinno się skupiać na opiece nad niepełnosprawnymi i szkolnictwie? Przy naszych ograniczonych i zdewastowanych kadrach wszystkim się nie zajmiemy. Warto więc wyznaczyć priorytety co do trzonu. Co do reszty zaś podzielić się z innymi instytucjami (bo nie tylko samorządem) zarówno odpowiedzialnością jak i zasobami. To jednak wielki projekt na miarę IV (czy to już V) RP. Projekt na jaki w czasie obecnej walki politycznej nie ma miejsca, i na który nie będzie miejsca w przyszłości kiedy uderzy w nas zapaść demograficzna. Wtedy bowiem wrócimy do gaszenia pożarów na wielką skalę.