Okazuje się, że teorie spiskowe powstawać mogą na każdy temat. Niedawno w pewnym, nie bardzo podłym mieście taksówkarz wyjaśnił mnie, dlaczego państwu nie opłaca się budować dobrych dróg. Ano, dlatego, że samochody niszczą się, części wymienia się wielokrotnie, a od każdego zakupu państwo pobiera 22% (teraz zresztą 23%) VAT. Tak samo spala się znacznie więcej benzyny.
Co prawda nie wyjaśnił on, dlaczego w innych krajach, w których jest też podatek VAT i oprócz VAT jeszcze akcyza na paliwa, drogi są znacznie lepsze, ale to już detal. Będąc pod wrażeniem tej prostej teorii, „przetestowałem” ją jeszcze tego samego dnia w innym mieście na innym taksówkarzu. Roześmiał się i powiedział: „No, to już naprawdę za dużo tu spisków”.
Okazało się, że za pierwszą jazdą trafiłem na wyjątek wśród taksówkarzy, być może słuchacza pewnego radia specjalizującego się w bardzo różnych spiskowych teoriach. A propos, zawsze zresztą zdumiewało mnie to, dlaczego sprawa tak oczywista od samego początku, jak przyczyny katastrofy smoleńskiej stała się źródłem tak absurdalnych spiskowych bredni. I to najrozmaitszych, przeczących zresztą sobie nawzajem.
Jakie znaczenie, jako dowód spisku mogą bowiem mieć np. kwestie, czy zmarły Prezydent był przykryty białym prześcieradłem, czy czymś czarnym (w żałobnym zresztą kolorze)? Inne kwestie, podnoszone jedna za drugą, mają równie niewiele sensu. I jakie znaczenie ma to, że Rosjanie – znani bałaganiarze – powiedzieli to, czy tamto, i czy konsultowali się ze swoim rządem? I tak generalnie odradzali pilotom prezydenckiego samolotu lądowanie!
Jeśli ma się skłonności – jak ludzie PiS-u i inni „pisopodobni” – do nadmiernej podejrzliwości, do obsesji, czy wręcz manii prześladowczych, można przecież znaleźć u przeciwników politycznych wiele łatwiejszych do publicznej krytyki „niedoróbek”, szkodliwego pośpiechu i innych potknięć. Nadawałyby się one do sformułowania bardziej wiarygodnych spiskowych teorii niż katastrofa smoleńska.
Tu bowiem podstawowe fakty i motywacje są proste, jak przysłowiowa konstrukcja cepa. Mieliśmy ogarniętego obsesyjną podejrzliwością Lecha Kaczyńskiego i mamy nadal przejawiającego identyczne cechy (jak na bliźniaka przystało) jego brata. Przekonanie o spiskach snutych przeciw nim, również przez Rosjan, kazało im przyglądać się podejrzliwie wszystkiemu, co z Rosji przychodzi, także informacjom o złej pogodzie w Smoleńsku i radom, by odlecieli na lotnisko zapasowe. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że te komunikaty, wspierane zresztą komunikatem od polskiej załogi, która wylądowała tam wcześniej, były przez obu braci odbierane jako próba utrudnienia czy uniemożliwienia uczestnictwa Lecha Kaczyńskiego w uroczystościach katyńskich.
Stąd w kabinie pilotów znalazł się dowódca wojsk lotniczych, podopieczny Lecha Kaczyńskiego, który już wcześniej (po wypadku samolotu Casa) miał być zdymisjonowany, tylko zmarły Prezydent go wybronił. Wbrew wszelkim regulaminom przebywał on tam przez większość czasu ostatniej części lotu.
Pamiętajmy też, że pierwszy pilot tego feralnego lotu był drugim pilotem w czasie lotu Lecha Kaczyńskiego do Tbilisi, kiedy ówczesny pierwszy pilot odmówił lądowania blisko linii frontu, za co był szykanowany i wreszcie opuścił pułk. Tak więc, nie trzeba było nawet wywierać wielkiej presji, by zdecydował się na lądowanie w tak beznadziejnych wręcz warunkach (na rejestratorze odczytano zresztą jego wypowiedź o tym, co go może czekać, jeśli odleci na inne lotnisko). Sprawa jest do bólu prosta, choćby nie wiem ile jeszcze wymyślono „dowodów” spisku…