Poniżej dla zainteresowanych opis jak wyglądała procedura, ale wcześniej kilka słów o moich motywach.
MOTYWY
Rozważałam tę decyzję od kilku, jeśli nie od kilkunastu lat, ale jako osobie całkowicie niewierzącej przynależność do instytucji, do której zapisano mnie w wieku niemowlęcym, była mi obojętna. Dziś w obliczu działań Kościoła katolickiego, pozostawanie obojętnym jest nieprzyzwoite i to moją decyzję przyśpieszyło. Zdaję sobie sprawę, że gest ten ma wymiar wyłącznie symboliczny, a jednak chcę, żeby wybrzmiał.
Choć mówienie o winach ze strony Kościoła zdaje się być truizmem, a wyliczanie ich oraz dowodów na nie, prawdopodobnie nigdy by się nie zakończyło, to jednak chcę zasygnalizować, dlaczego tak bardzo nie zgadzam się na figurowanie w jego rejestrach.
Do przyśpieszenia decyzji o apostazji skłoniło mnie m.in. zaskakujące oświadczenie episkopatu, popierające homofobiczne i dyskryminujące stanowisko abp. Jędraszewskiego (https://oko.press/oswiadczenie-biskupow-popieramy-abp…/), ale też trwające wiele lat posługiwanie się nienawistnym, szkalującym mniejszości seksualne językiem, dyskryminacja i uprzedmiotowienie kobiet (w zasadzie od „zarania dziejów”), nieustanne wpędzanie w poczucie winy, permanentne zaprzeczanie nauce, nie zważywszy na zdrowie fizyczne i psychiczne człowieka (współcześnie dotyczy to m.in. wiedzy o orientacji i tożsamości psychoseksualnej człowieka, aborcji, antykoncepcji, masturbacji, wychowaniu seksualnym, a także wszystkiego, co istniejące i normalne, lecz w oczach Kościoła wpisujące się w szeroką kategorię grzechu). O mojej apostazji zdecydowało również zakrojone na ogromną skalę manipulowanie wiernymi (tak widoczne w interpersonalnych relacjach, również rodzinnych) oraz wpływ Kościoła na życie polityczne: próby uniemożliwienia dostępu do legalnej aborcji, sprzeciw wobec rzetelnej, chroniącej edukacji seksualnej, brak opodatkowania i niejasna sytuacja finansowa, przyzwolenie na przemoc domową (fizyczną, ekonomiczną i seksualną), zbrodnicze krycie pedofili oraz wtórna wiktymizacja ich ofiar (http://www.tokfm.pl/…/7,103086,24431733,ksiadz…)i wiele innych.
Nie będąc przecież, inaczej niż formalnie, związana z Kościołem, nie doświadczałam całego tego ogromu nienawiści, pogardy, szykan i manipulacji, ale w moim otoczeniu niemal zawsze znajdował się ktoś, kto będąc pod wpływem religii, próbował wywrzeć wpływ na moje życie, niejednokrotnie bardzo raniąc.
Przy rosnących nastrojach nacjonalistycznych (o których piszą: Arlie Hochschild i Timothy Snider), szczególnie boli podjudzanie do przemocy, ponieważ tak należy odczytywać sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem przekonanie o istnieniu „ideologii LGBT” (kusi by zapytać: jak tam z ideologią hetero?) oraz zrównywanie homoseksualizmu z pedofilią. Przejmująco smutne jest dla mnie wyobrażanie sobie, co czują moi bliscy, którym zarówno państwo, jak i Kościół odbiera prawo do korzystania z pełni praw obywatelskich, którzy boją się chwycić partnera/partnerkę tej samej płci za rękę na ulicy i słyszą na swój temat niewybredne komentarze (odsyłam m.in. do tego postu z 2014 roku https://www.facebook.com/…/a.4055292…/10152722565549994/ wskazującego na stanowisko Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego).
Oczywiście wśród moich przyjaciół są także osoby głęboko wierzące ( wielu religii, choć chciałabym, żeby ten akapit przeczytali zwłaszcza ci, którzy, jak ja dotąd, należą do wyznania katolickiego). Osoby mądre, które podziwiam za ich empatię, bezinteresowność, otwarty umysł i wiele innych zalet. Ta decyzja nie jest atakiem na Was, ale głębokim sprzeciwem wobec działań Kościoła, zmierzających do polaryzacji społeczeństwa, do wykluczenia i aktów przemocy (zważywszy na rolę Kościoła w życiu polskiej społeczności nie można nie docenić jego opiniotwórczej roli). Biorąc pod uwagę fakt, że i tak nie wierzę w istnienie jakiegokolwiek boga, wystąpienie z Kościoła wydaje się najuczciwszym wobec siebie, ale też wobec wierzących, rozwiązaniem.
Podobnie jak ze wszystkimi innymi działaniami, nigdy nie wiemy, kiedy pojedynczy gest „z wołania na puszczy” nie przerodzi się w inspirację, zorganizowany ruch, nie da nadziei komuś stojącemu obok (sięgnijcie, aktywiści i działacze, po „Nadzieję w mroku” R. Solnit), choć metody działania będą i powinny być różnorodne. Ja tę nadzieję zmieniania siebie i świata na lepsze też od kogoś dostałam – dziękuję.
PROCEDURA
Wystąpienie z Kościoła nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń, ale też nie było tak trudne. Korzystałam m.in. z informacji zawartych na stronie: www.apostazja.info.
Pierwszym krokiem jest odebranie aktu chrztu z parafii chrztu. Można to zrobić osobiście w godzinach przyjęć w biurze parafialnym lub – wysyłając prośbę listowo/telefonicznie. Ja zadzwoniłam do parafii gdzie zostałam ochrzczona.. Wyjaśniłam, że mieszkam kilkaset kilometrów dalej w związku z czym proszę o przesłanie aktu chrztu pocztą. Kobieta, która odebrała zapytała: „W Gdańsku pani ślub bierze, tak?”. Nie dementowałam jej założenia, ponieważ chciałam, żeby wszystko odbyło się szybko i bezproblemowo. Partner, który dzwonił do swojej parafii, powiedział wprost, że chodzi o apostazję i nikt nie robił mu żadnych problemów. Mnie poproszono o wysłanie w liście koperty zwrotnej, oświadczenia z danymi (imię, nazwisko, imiona rodziców, data urodzenia) i… 30 złotych: „Wie pani… może nie wypada mi sugerować, ale tak się przyjęło, że jeszcze 30 złotych w kopertę wsadzić”. Tak oczywiście zrobiłam.
Po dwóch tygodniach otrzymałam akt chrztu pocztą. Z dowodem osobistym, aktem chrztu, kopią aktu chrztu i trzema kopiami oświadczenia o powodach wystąpienia i świadomości konsekwencji kanonicznych (wzór m.in. tutaj: www.apostazja.info ) należy udać się do parafii właściwej miejscu zamieszkania. Uwaga: akt chrztu ma określony czas ważności od momentu wystawienia. Ja niestety miałam jedną kopię oświadczenia, o czym za chwilę.
Znalezienie informacji, która z pobliskich parafii jest właściwą nie było tak proste – odszukałam więc ogłoszenia parafialne ze styczniowych kolęd – są w nich zamieszczane daty i adresy. Do księdza udaliśmy się razem z partnerem w godzinach otwarcia biura parafialnego. Chwilę czekaliśmy podziwiając biblioteczkę i plakaty o adopcji duchowej dziecka nienarodzonego. Ksiądz, który nas przyjął początkowo zachowywał się kulturalnie. Zweryfikował naszą tożsamość, przyjął oświadczenia, sprawdził zgodność danych zawartych na nich z aktami chrztu. Powiedział też, że decyzję szanuje. Po czym zapytał: „Czy mogą mi państwo wyjaśnić, dlaczego? Bo zawsze, kiedy spotykam takich ludzi, to mnie po prostu socjologicznie ciekawi”. Byliśmy na to przygotowani, ponieważ wiemy, że ksiądz ma obowiązek odwodzenia „wiernych” od tego zamiaru.
Wyjaśniliśmy. Ja wspomniałam o tym, co powyżej, kładąc nacisk na niedopuszczalne w moim odczuciu wypowiedzi abp. Jędraszewskiego. „Ja się pod nimi obiema rękami podpisuję” – odparł, co mnie zdumiało i zasmuciło. Dyskutowaliśmy przez chwilę o osobach LGBT (zdaniem księdza – o ideologii). Ksiądz wspomniał m.in. o broszurce „ZdrovveLove”, sygnowanej przez włodarzy miasta, co jego zdaniem było niedopuszczalne. Następnie poruszył kwestię ranienia uczuć katolików. „Proszę spojrzeć z drugiej strony. Kiedy chcę, żeby mnie szanowano, to nie wyśmiewam czyichś ważnych symboli, tak jak ostatnio to miało miejsce na paradzie…”. Zapytałam, czy ksiądz ma na myśli performance z „Królewską waginą”, co też nazwałam wprost ku jego konsternacji („pewne części ludzkiego ciała”). Za znajomymi z Tolerado (Jacek Jasionek), powtórzyłam, że o ile może to ranić uczucia osób wierzących, to jednak nie jest nawoływaniem do przemocy. Nie można porównywać skali tych zdarzeń. Zahaczyliśmy o edukację seksualną i o sytuację osób nieheteronormatywnych w Ugandzie, wobec której europarlamentarzyści z ramienia PiS-u zachowali obojętność (https://www.polityka.pl/…/1929998,1,pis-a-kara-smierci…).
Później ksiądz jeszcze opowiedział: „Ostatnio przyszedł do mnie ojciec dwa metry i mówi, że troje jego malutkich dzieci ma traumę. Bo przypadkiem zobaczyły…”
Co zobaczyły? Otóż marsz równości.
„Te osoby tak poubierane dziwnie kolorowo… Z majtkami na głowach”. (?)
Zrozumiałam, że nasza dyskusja wobec skali absurdu na tym się zakończyła, jeżeli powodem traumy mają być ubrania, a nie np. rzucanie cegłami w maszerujących ulicami Białegostoku. O takiej subtelności jak odbieranie praw obywatelskich i łamanie Powszechnej deklaracji praw człowieka z 1948 roku nie wspomnę.
Na koniec partner poprosił o potwierdzenie, że dostarczyliśmy wymagane dokumenty. Okazało się, że powinniśmy oświadczenia dostarczyć w trzech kopiach – jedna trafia do kurii (skąd trafia do parafii chrztu, która dokonuje odpowiedniego wpisu w akcie chrztu), druga zostaje u proboszcza, trzecia jest dla zainteresowanego. Mieliśmy po jednej – ksiądz powiedział, że sobie skseruje i to wszystko. Partner upierał się przy potwierdzeniu, ksiądz: „nie mam właściwej pieczątki”, „proszę przyjść za tydzień”, a później: „Ja daję panu moje słowo”. Uparliśmy się, ponieważ zdobycie aktów chrztu było kosztowne. Ostatecznie ksiądz skserował nam pismo i znalazł pieczątkę parafialną, pod którą się podpisał.
Podziękowaliśmy.
Wiem, że po jakimś czasie powinniśmy odebrać akty chrztu z parafii chrztu ponownie, by upewnić się, że zrobiono adnotację o apostazji. Jednocześnie chrzest w rozumieniu Kościoła jest „niewymazywalny”, a wszelkie przepisy dotyczące możliwości bycia zapomnianym (w myśl ustawy RODO) zdają się nie dotyczyć Kościołów i związków wyznaniowych.
Wobec powyższego apostazja ma wyłącznie wymiar symbolicznej niezgody na działania Kościoła. Ale w obliczu krzywd doświadczanych przez molestowane seksualnie dzieci, które być może nigdy nie otrzymają odszkodowania, w obliczu otwartego, wielowymiarowego dyskryminowania kobiet i odbierania im prawa do decydowania o własnej płodności oraz wykluczania osób LGBT – „tęczowej zarazy”, przed którą należy chronić Polskę, utwierdzam się w przekonaniu, że i tak warto. Warto nie być obojętnym.
W czasie spotkania z księdzem nie czułam się tak źle, jak się tego spodziewałam, choć ksiądz zwracał się do mnie per „ty”, a do mojego partnera – per „pan”. Również przytaczane przezeń argumenty dowodziły, że różnimy się całkowicie na poziomie definicji, od przyzwoitości prawdopodobnie zaczynając. W jego odczuciu to pojęcie „Kościoła” było uogólniane, a katolicy dyskryminowani. Nie wypowiadam się na temat obrzędów, bo jako niewierząca, nie czuję bym była do tego uprawniona, poza moją subiektywną oceną, którą zostawiam bliskim. Jednak ogromny wpływ Kościoła na społeczeństwo, ale też władze, przy konsekwentnie utrzymującym się zaprzeczaniu nauce, budzi niepokój.
Tekst pisałam w październiku 2019, dziś z pewnością użyłabym zupełnie innego języka.
Autor zdjęcia: Akira Hojo