Obieg zamknięty to pewne utarte schematy, w których funkcjonujemy z braku lepszych propozycji, wzorów zachowań czy z przyzwyczajenia do kultury, w której wyrośliśmy. To ścieżka, poza którą nie widzimy nic na tyle atrakcyjnego by z niej zboczyć. W takim zamkniętym obiegu można wygodnie tkwić, urządzić się i przetrwać. Ale po co?
Nie tylko w moim odczuciu, chodzi o zwiększone tempo życia, które prowadzimy, lub do którego prowadzenia chcemy doprowadzić. Dzieje się to kosztem własnego wolnego czasu, odpuszczeniem pewnych bodźców tak, byśmy wiecznie czuli się stymulowani nowymi wyzwaniami i zadaniami do wykonania. Czas wolny stal się walutą, na której brak narzekają prawie wszyscy – od kierowców stojących w korkach po zapracowane rodziny osób z niepełnosprawnościami. Czas wolny oczywiście można kupić u opiekunek czy pielęgniarek, które w ten sposób są w stanie zrezygnować z własnego czasu wolnego na rzecz twardej waluty otrzymywanej w gotówce.
Półtora pokolenia temu złodziejem czasu był telewizor, dziś jest to smartfon. Czy później będzie to metaversum? Nie wiemy, ale chyba też nie czujemy się zachęceni do bycia częścią rzeczywistości, w której hejt jest na porządku dziennym i bezkarnie można się obrzucać błotem. Czy pędzimy tak, bo gonią nas niekończące się deadline’y, czy jest to wynik prokrastynacji – przekładania realizacji zadań na później? A może to chęć pokazania, że nawet, kiedy jesteśmy zawaleni pracą, chętnie weźmiemy na siebie dodatkowe zadanie, nawet kosztem czasu wolnego – spędzonego z rodzina czy przyjaciółmi? Można się tak łatwo oszukać i wiecznie tłumaczyć ze swojego niezorganizowania.
Pokolenie przed moim aspirowało do życia „jak na Zachodzie”. Moja generacja, mam nadzieję, już zdaje sobie sprawę, że mityczny i nieograniczony „European Way of life” powoduje dewastację środowiska naturalnego, masowa turystyka napędzana tanimi lotami niszczy obiekty kultury i zmienia historyczne miasta w sypialnię dla turystów, a nie miejsca do życia w komforcie. Rozwój? Owszem, ale nie wysokim społecznym kosztem, który będziemy w przyszłości spłacać, jak długi zagraniczne zaciągnięte przez ekipę Edwarda Gierka.
Jeśli chcemy czerpać z europejskich wzorców kulturowych, to róbmy to mądrze. „City breaks” 8 razy w roku tylko po to, żeby umieścić zdjęcie w mediach społecznościowych? To już jest bardziej niż passe. Wprowadzony z okazji pandemii elastyczny czas pracy jest jednym ze sposobów na ucywilizowanie naszej kultury managerskiej tak, by pracownika i pracodawcę łączyło zarówno poczucie obowiązku, jak i szacunek do czasu wolnego pracownika.
Harowanie po 18 godzin dziennie, by pochwalić się stanem przedzawałowym i chorobami układu krążenia przed czterdziestym rokiem życia? W styczniu pożegnali kolegę, który po 14 latach pracy w jednej z europejskich instytucji w końcu chciał zakończyć karierę i skupić się na pracy naukowej i założyć rodzinę. Nie zdążył.
Nie można tkwić w takim zamkniętym obiegu, wyścigu gryzoni czy ludzi, którzy nie znają innego sposobu życia. We Francji ilość „gites a la montagne”, czyli miejsc/ chatek w górach zarabiających na wynajmie wzrosła w ciągu ostatnich 20 lat z 4 do 30 tysięcy. Tylu ludzi uznało, ze „rzucę to wszystko i wyjadę w Bieszczady”, czyli we francuskiej wersji w Alpy, Pireneje czy Wogezy.
Oficjalnie zarejestrowanych jest 40 tysięcy, ale zapewne drugie tyle funkcjonuje na Airbnb. Pandemia koronawirusa i finalnie wzrost zaufania do tego, że pracownik online wywiąże się z powierzonych mu zadań, tylko ułatwiły ten exodus z miast do mniejszych ośrodków. Jeśli już do czegoś aspirujemy, to na litość, dajmy sobie chociaż chwilę na zastanowienie się, do czego konkretnie? I czy warto dla tego celu zatracać swoje zdrowie, relacje i czas wolny? Przed nami wybory zarówno parlamentarne, jak i samorządowe. Czekam, czy któraś z partii umieszczanych w sondażach weźmie na sztandary krótszy tydzień pracy? Może chociaż krótkie piątki?
Życzę wszystkim nam wolności do wolnego wyboru czasu wolnego. I wyjścia z obiegu, który wydaje nam się być na zawsze zamkniętym.