„Tak to wygląda. To dzieło wojny. Wojna rozrywa, rozdziera. Wojna drze, patroszy. Wojna wypala. Wojna rozczłonkowuje. Wojna rujnuje” – pisała Susan Sontag w Widoku cudzego cierpienia. Dziś wojnę widzimy jak na dłoni. Dłoni, która dokonuje zbrodni.
„Nie spodziewaliśmy się”. Naprawdę? Inni mówią, że spodziewali się od miesięcy, że od dawna szykowali się „do wojny”; że zapowiadające ją sygnały czytali zarówno w zachowaniach izolującego się miesiącami Putina, jak i w pospiesznym opuszczaniu przez Amerykanów przejętego przez talibów Afganistanu. Niektórzy wskazują jeszcze na próby dyplomatycznego rozwiązywania sytuacji, na rozmowy zarówno ministrów spraw zagranicznych, jak i najwyższych władz poszczególnych krajów. Tyle że rosyjskiego cara z „gałązką oliwną” widziano po raz ostatni w roku 1898, kiedy to Mikołaj II, inspirowany przez swoich ministrów, zaproponował zorganizowanie konferencji w sprawie ograniczenia zbrojeń. „To coś nowego w historii” – powtarzano wówczas we Wiedniu, z pewnym niedowierzaniem patrząc na tą inicjatywę, która ostatecznie doprowadziła do (pisząc w wielkim skrócie) podpisania konwencji haskiej. Ale to nie ten moment. Dziś Rosja nie szuka pokoju, nie szuka sojuszników, nie szuka rozwiązań, które miałyby zapobiec międzynarodowym napięciom, wyścigowi zbrojeń czy eskalacji przemocy. Rosja uderza wyniszczając Ukrainę, tkając przy tym na użytek własnego narodu narrację pełną kłamstw i wypaczeń. Rosja uderza w niepodległy kraj, napada, już w pierwszym geście łamiąc reguły wojny. Putin nie liczy się z nikim ani z niczym, zaś politycznymi kosztami wojny obarcza kraje Zachodu. Sieje zbrodnię, rysując tym samym bardzo wyraźną granicę pomiędzy cywilizacją a barbarzyństwem. Barbarzyństwo przechodzi przez jego ręce. Ale skoro – jak chciał Machiavelli – „głównym zadaniem władców jest zawsze dążenie do osiągnięcia korzyści i obrony interesów własnego państwa”, to najwyraźniej Putin uznał, że w swym szaleństwie… czegoś broni. I z uporem maniaka każdego dnia powtarza, że ma rację.
Przedłużenie polityki
Carl von Clausewitz pouczał, iż wojna jest przedłużeniem polityki, tyle że realizującym swoje zamysły przy pomocy brutalnych środków. Dziś zapytalibyśmy zapewne jakiej polityki, ale również gry jakich interesów? Jeśli wierzyć doniesieniom i analitykom, to prezydent Rosji miesiącami zagłębiał się w historię swego kraju, studiował mapy, tworzył wielki plan. Plan w pewnych elementach znany nie od dziś, bo praktycznie od początku swoich rządów na Kremlu, krok po kroku, dążył po zbliżenia/podporządkowania Rosji dawnych republik radzieckich. Rozpad ZSRR uważał przecież za największą tragedię XX wieku. I jakby było pięknie ów idylliczny porządek przywrócić. Za późno już na rozdzieranie szat i płacze nad tym, jakie błędy kraje Zachodu popełniły w relacjach z Putinem i jego dworem. Na jednym oddechu możemy wyliczyć tragedię Czeczenii, targi o Abchazję i Osetię Północną, podchody czynione w stronę Gruzji, aneksję Krymu, podsycanie wojny w ukraińskich obwodach ługańskim i donieckim (aż do niedawnego uznania ich niepodległości i domniemanej ochrony tych „młodych państw”), całkowite podporządkowanie Białorusi. Ta polityczna odmiana wojny dokonuje się wszak od 20 lat, ale do czego prowadzi… zdawano się nie zauważać. Albo wprost myślano, że na co jak na co, ale na otwartą wojnę to Putin się nie zdecyduje. A jednak. I oto mamy przejście do polityki brutalnej, do wojny, która jest „istnym kameleonem” składającym się z gwałtowności, nienawiści i zbrodni, ale też z „gry prawdopodobieństwa i przypadku”. Tylko… to nie jest wojna o zasoby, wojna o „rację”, wojna w obronie ludzi/terytorium/wartości. Przynajmniej nie po stronie atakujących. Tu wojna staje się narzędziem społecznego i duchowego unicestwienia człowieka, ale i dalej, unicestwienie społeczeństwa czy nawet kraju. Tyle że… Putin się przeliczył.
„Kto zna wroga i zna siebie…
… nie będzie zagrożony choćby i w stu starciach. Kto nie zna wroga, ale zna siebie, czasem odniesie zwycięstwo, a innym razem zostanie pokonany. Kto nie zna ani wroga, ani siebie, nieuchronnie ponosi klęskę w każdej walce” – pisał Sun Tzu w Sztuce wojny. I wydaje się, że ta zasada, której od starożytności trzymały się całe pokolenia wojennych strategów, ma zastosowanie i dziś. Bo, jak się okazało, Putin tak naprawdę nie znał wroga. W wojnie zawsze pojawi się przemoc, pojawi się też nieprawość. To przemoc fizyczna i dominacja mają ostatecznie doprowadzić do tego, żeby przeciwnik był niezdolny do dalszego stawiania oporu, a po swym upadku spełniał wolę zwycięzcy. A taki jest cel każdej wojny. Tyle że najpierw trzeba znać przeciwnika, a Putin swojego najzwyczajniej zlekceważył. I chodzi o to, że nie przewidział solidarności Zachodu, stanowczości Joe Bidena, militarnej „rewolucji” Niemiec czy Erdoğana podzielającego głos innych państwa NATO. Nie docenił Ukrainy i – jak długo (a z nadzieją warto powiedzieć „jak krótko”) jeszcze utrzyma się na swym urzędzie, będzie mu się to odbijało historyczną czkawką. Fakt – od zakończenia II wojny światowej, a już tym bardziej od rozpadu ZSRR, Rosja nie prowadziła przecież żadnej wojny z równym sobie przeciwnikiem, który stawiałby opór jej wojskom. Czas zimnej wojny był okresem proxy wars (wojen zastępczych), inne konflikty miały charakter asymetryczny, gdzie jej przewaga była wielopoziomowo znacząca. Do tej przewagi, ale i do bezkarności – Rosja się po prostu przyzwyczaiła. W jakimś sensie Zachód rozpuścił ją, traktując jak zgniłe jajko, które jednak koniecznie trzeba trzymać w swoim koszyku. W tym rozbisurmanieniu Putin nie wziął pod uwagę ani oporu Ukrainy, ani (a może tym bardziej) współdziałania cywilizowanego świata, czy to w zakresie pomocy militarnej czy sankcji, jakie zostały nałożone na Rosję. Putin nie wziął również pod uwagę faktu, że jego własna armia może ponieść znaczące straty. Miało pójść… raz dwa, jak z płatka, taki Blitzkrieg. Ale nie poszło. Nie idzie. Ukraińcy się bronią, w jakimś sensie wskrzeszając stary mit o „zaszczytnym umieraniu dla ojczyzny”. Ale oni nie chcą umierać. Nie zamierzają. Przeciwnie, udaje im się całkiem skutecznie „pogonić Ruskim kota” Tym samym coraz bardziej łamią morale putinowskiej armii. Temu załamaniu towarzyszyć może załamanie, rezygnacja, ale z drugiej strony – co znacznie bardziej niebezpieczne – frustracja przemieniająca się we wściekłość. Ta zaś – o czym przekonujemy się w Ukrainie – jest siostrą wojennej zbrodni.
Kto nie respektuje prawa…
… ten idzie do piekła. Tego czy innego. Niezależnie kto w co wierzy. A za co? Wystarczy wspomnieć, iż „w życie szarego człowieka wojna wdziera się tąpnięciem. Do pewnej chwili życie biegnie utartymi koleinami. Aż tu nagle wszystko staje w miejscu. Rosną barykady. Wojsko werbuje rekruta, sąsiedzi skrzykują się w oddziały samoobrony. Bez wieści przepadają ojcowie. Zamykane są banki, znika pieniądz, kultura, dotychczasowe życie…”. I choć Janine di Giovanni pisała te słowa w kontekście innej wojny, to przecież od początku historii, od legendy Troi, przez podboje Aleksandra Macedońskiego, bitwy średniowiecza, wojny napoleońskie, obie światowe i kolejny wojny XX wieku… to wciąż jest ta sama wojna. Okrucieństwo rozgrywające się w cieniu, choć może lepiej powiedzieć pomimo praw, w którym cierpią niewinni i – wedle reguł – niewalczący. Dziś wiemy, że Rosja niemal od pierwszych chwil wojny łamie kolejne konwencje. Rosja łamie konwencje genewskie z roku 1949 dotyczące konfliktów zbrojnych i prawa humanitarnego (mowa o konwencjach O ochronie osób cywilnych, O traktowaniu jeńców). Łamie podpisaną w Hadze w roku 1954 Konwencję o ochronie dóbr kulturowych w razie konfliktu zbrojnego. Łamie także Konwencję o zakazie użycia amunicji kasetowej (2008, Dublin), która na użytek tego konfliktu zawiera (na dodatek) zakazane już na mocy Konwencji genewskiej przeciwpiechotne miny motylkowe (PFM-1) – znalezione m.in. w obwodzie charkowskim „maleństwa”, nieco może większe od ludzkiego palca, ale gdy na nie nastąpisz, mogą urwać nogę. Taki sam zbrodniczy charakter ma użycie broni termobarycznej, 100% śmiertelnej, powodującej agonię w niewyobrażalnym wręcz cierpieniu. Niepotrzebne cierpienie i nadmierne (sic!) okrucieństwo są tu na porządku dziennym. Każdy ich akt oznacza zbrodnię, z której wspólnota międzynarodowa ma prawo i obowiązek rozliczyć barbarzyńców. Ma ich też obowiązek rozliczyć z wymierzenia działań wojennych bezpośrednio w ludność cywilną, z bombardowań i ostrzałów obiektów pozamilitarnych – domów, szkół, przedszkoli, szpitali etc. Tylko o jakim rozliczeniu mówimy patrząc na rosnące w przerażającym tempie statystyki: zabite dzieci, cywile, zrujnowane szkoły, szpitale, domy? To już idzie w dziesiątki tysięcy. O jakim rozliczeniu mówimy, patrząc na przerażenie w oczach uchodźców przekraczających polską granice? Tu już idzie w miliony… Jednocześnie prokuratury kolejnych państwa rozpoczynają śledztwa w sprawie popełnienia przez Rosję zbrodni wojennych. Stosowne dokumenty złożono już zarówno w Strasbourgu, jak i w Hadze. Gdy zatem prezydent Wołodymyr Zełenski mówi: „Odbudujemy każdy budynek, każdą ulicę, każde miasto i mówimy Rosji, że będzie musiała płacić reparacje wojenne”, to chyląca się ku upadkowi gospodarczemu Rosja naprawdę ma się czego bać. Bo Ukraina – w przeciwieństwie do Rosji – prowadzi dziś wojnę prawdziwie sprawiedliwą, zgodną z zasadami starej jak świat teorii. Rosja nie miała ani powodu, ani właściwych intencji, nie była w stanie najwyższego zagrożenia; wojna nie oznaczała da niej ostatniej deski ratunku, pomocy w dramatycznym położeniu. „Niesprawiedliwe są – powiadał już Cyceron – te wojny, które zostały wszczęte bez przyczyny. Sprawiedliwie można prowadzić wojnę jedynie gwoli ukarania lub odparcia nieprzyjaciela”. A taką wojnę – sprawiedliwie obronną – prowadzi dziś Ukraina. I warto w tym kontekście pamiętać, że niesprawiedliwość ma miejsce, „kiedy kto drugiego krzywdzi (…), kiedy mogąc bronić ukrzywdzonego, od krzywdy go nie broni”.
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14 – 16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl