Dość niepokojąco mnożą się sygnały o nadal słabym, o ile wręcz nie słabnącym oddziaływaniu idei państwa obywatelskiego, angażującego przeciętnego, zainteresowanego sprawami publicznymi mieszkańca w inkluzywny i transparentny proces decyzyjny. Władza w Polsce nie wydaje się niezależnie od barw partyjnych szczególnie zainteresowana udziałem i głosem obywatela w procesach politycznych, w ramach konsultacji na wczesnym etapie kształtowania decyzji, a więc wówczas, gdy realnie istnieje możliwość ich modyfikacji. Zanim do konkretnych rozwiązań ambicjonalnie przywiążą się ich wpływowi polityczni promotorzy, będący nierzadko szefami resortów rządowych. Podobnie jak w przypadku „wielkiego podsłuchowiska”, którym stała się Polska, tak i w tym przypadku z przykrością stwierdzam duży dystans pomiędzy naszą rzeczywistością, a tak chętnie wynoszonymi formalnie na sztandary „standardami europejskimi”. Władza w Polsce raczej woli, aby obywatel nie przeszkadzał, „grillował” i nie wtrącał się zanadto. Zwłaszcza jeśli nie jest klakierem, a krytykiem przedkładanych przez kręgi rządowe pomysłów.
Naturalnie, żenujące w swojej wymowie utrzymywanie przez niektórych przedstawicieli rządu, iż w procesie przyjmowania ACTA dokonano realnych i rzetelnych konsultacji społecznych, stanowi punkt wyjścia dla powyższych, cierpkich uwag. Jednak ten kazus jest tylko elementem szerszego zjawiska, wręcz modelowym przykładem realnie stosowanych standardów proceduralnych. Z góry, dla każdej istoty myślącej, do przewidzenia z grubsza było, które środowiska będą na treść ACTA patrzeć entuzjastycznie, a które skrajnie krytycznie. Jeśli więc do konsultacji zaprasza się aktywnie i bezpośrednio tylko pierwsze, zaś w stosunku do drugich utrzymuje, że „przecież informacja o ACTA wisiała przez kilka tygodni na stronach internetowych rządu”, więc mogły one się o tym swobodnie dowiedzieć, to jest to cyrk, groteska i fatalna karykatura idei konsultacji społecznych i dialogu. Brak zdolności mentalnej do podjęcia konsultacji, w sytuacji piętrzenia się krytyki (zwykle będącej rezultatem zaniechania słuchania dobrych rad we wcześniejszych etapach prac), prowadzi do zamknięcia kanałów własnej percepcji w stylu owych klasycznych trzech małpek, które nie widzą nic złego, nie słyszą nic złego i nic złego nie mówią. Wówczas na korekty jest za późno, gdyż każda sugestia, nawet sformułowana w absolutnie dobrej woli, jest przez polityka z kolosalnym ego traktowana w kategoriach osobistego ataku, a nawet ubliżania. Te mechanizmy spowodowały właśnie spektakularną klapę, jaką był proces wdrożenia szczegółowych rozwiązań ustawy refundacyjnej przez następcę polityczki, która straciła w pewnym momencie, niestety, słuch społeczny.
Na te praktyki nakładają się także formalne przepisy prawa, poddające w wątpliwość szczerość deklaracji o otwartości na obywatela i przykładaniu wagi do przejrzystości politycznego decydowania. Z jednej strony jest więc niesławna „wrzuta Rockiego” z jesieni 2011, która umożliwia organom państwa i samorządu odmawianie obywatelem dostępu do informacji publicznej pod, dość wątpliwym i umożliwiającym łatwe nadużycia, pretekstem ochrony „interesów gospodarczych” państwa lub organów samorządowych. Niemal wszystko można pod to podciągnąć. Z drugiej strony, w ten sam schemat wpisuje się kuriozalne orzeczenie NSA, który w swoim wyroku przyznał rację Kancelarii Prezydenta w sporze z obywatelami i organizacjami pozarządowymi o jawność i publiczny dostęp do ekspertyz, które miały rzekomo odegrać kluczową rolę w kontrowersyjnej decyzji Bronisława Komorowskiego o podpisaniu ustawy faktycznie likwidującej OFE, która siłą rzeczy bezpośrednio dotyka finansowych interesów wszystkich Polek i Polaków. Uznanie prymatu ochrony prawa autorskiego nad gwarantowanym w konstytucji prawem do informacji publicznej, zwłaszcza w sytuacji komercyjnego przekazania przez autora praw do zawartości ekspertyzy organowi władzy publicznej, która do transakcji używa środków podatnika, jest skrajnie absurdalne i niewytłumaczalne inaczej niż chęcią trzeciej władzy do spełniania oczekiwań władzy drugiej w sprawach ważnych, gdy możliwe jest pewne pole do kreatywnej interpretacji różnych przepisów prawa.
Chciałbym, aby wypowiedziane przed laty nie raz słowa obecnego lidera PO o wielkim znaczeniu praw obywatela w świadomym i aktywnym współdecydowaniu o losach państwa przestały być tylko deklaracjami. Niestety, nie mam większych nadziei. Zbyt mocno zmienia się perspektywa człowieka, który obejmuje stanowisko rządowe. Na ten temat John Acton powiedział już wszystko, co było do powiedzenia. Z tego nawet nie czynię żadnego osobistego zarzutu wobec premiera, prezydenta czy ministrów. Szkoda tylko, że z góry znając naturę rzeczy i te zagrożenia, nie jesteśmy w stanie im przeciwdziałać czy osłabić te niedobre mechanizmy. Najlepiej razem, w formule dialogu.