To, że o polskich wyborcach politycy wypowiadają się z największą atencją, dziwić nie może. W końcu to od nich zależy ich los. Dziwi natomiast omijanie w diagnozach niezależnych komentatorów poziomu świadomości politycznej polskich wyborców, który w porównaniu z krajami zachodnimi jest żenująco niski. Krytyka polityków za populizm i demagogię nie uwzględnia faktu, że są to narzędzia wyjątkowo skuteczne w polskiej rzeczywistości. Najwyższy czas, aby publicyści pozbyli się nobilitującej społecznie postawy obrońców ludu i spojrzeli trzeźwo na stan świadomości polskiego elektoratu. To, co przede wszystkim wymaga zmiany, to właśnie ów stan świadomości, będący skutkiem zaniedbań wychowawczych i edukacyjnych od samego początku III RP. Tak powszechnie krytykowany poziom klasy politycznej w Polsce jest niczym innym, jak skutkiem zaniedbań edukacyjnych polskiego społeczeństwa.
Prof. Jacek Raciborski w książce „Państwo w praktyce. Style działania” wprowadził pojęcie „jakości obywatela”. Przy czym nie przyjął zbyt wymagających kryteriów jej oceny. Jego zdaniem wystarczy, że ktoś bierze regularnie udział w wyborach i akceptuje system demokratyczny, aby był obywatelem dobrej jakości. Niestety Raciborski szacuje, że w Polsce obywateli dobrej jakości jest zaledwie kilkanaście procent.
Nie sądzę, żeby się mylił. W Polsce frekwencja wyborcza jest zdecydowanie niższa niż w krajach zachodnich, gdzie ona oscyluje w granicach 80%. My natomiast cieszymy się, kiedy uda się jej przekroczyć 50%. Ponad 60-procentowa frekwencja podczas ostatnich wyborów prezydenckich była wynikiem szczególnie intensywnie prowadzonej kampanii, która wyostrzyła zasadniczy podział w polskim społeczeństwie. Świadczy to o rozbudzeniu silnych emocji, które zmobilizowały do udziału w głosowaniu więcej niż zwykle ludzi politycznie indyferentnych. Nie każdy udział w wyborach świadczy o obywatelskiej jakości. Nie zawsze bowiem decyzje wyborcze są wynikiem racjonalnych przekonań, opartych na dobrej orientacji w sytuacji politycznej kraju. Często o tym udziale decyduje presja członków rodziny lub grupy towarzyskiej, chęć poparcia kandydata, który robi sympatyczne wrażenie, przy całkowitej obojętności dla jego programu; czasami decyduje jego płeć, albo wiek, a niekiedy tylko chęć przeciwstawienia się swojemu otoczeniu. To z tego bierze się znacząca rola marketerów politycznych, owych osławionych spin-doktorów, którzy nie ustają w poszukiwaniu pozamerytorycznych walorów swojego kandydata i wad jego rywali.
Stopień przywiązania Polaków do systemu demokratycznego również może budzić wątpliwości. Z innych badań wynika, że 25% naszych rodaków nie ma nic przeciwko rządom jednej partii zamiast systemu wielopartyjnego. Do autorytaryzmu zostaliśmy przyzwyczajeni w PRL-u i w przypadku pojawienia się jakichkolwiek trudności w funkcjonowaniu państwa, często można usłyszeć nawoływania do rządów „silnej ręki”, albo „silnego państwa”, przez co zazwyczaj rozumie się centralizację władzy. Ale przecież także wielu spośród tych, którzy deklarują przywiązanie do demokracji, rozumie ją tak, jak Jarosław Kaczyński: wybory, proszę bardzo, mogą być co parę lat, ale potem zwycięska partia ma prawo rządzić jak chce, bo ma legitymację suwerena. A więc żadnego podziału władzy, tylko jeden centralny jej ośrodek nieskrępowany prawnymi imposybilizmami. Jak to kiedyś trafnie określił Marek Borowski, to nie demokracja tylko demokratura.
Przy takim stanie świadomości nie może dziwić, że wielu ludzi nie rażą delikty konstytucyjne, obsadzanie przez PiS swoimi ludźmi Trybunału Konstytucyjnego, Krajowej Rady Sądownictwa i Sądu Najwyższego czy brak niezależności Narodowego Banku Polskiego. Już bardziej anomalią jest dla nich to, że prezes Najwyższej Izby Kontroli tak często występuje wbrew oczekiwaniom rządu. Mogą oni żyć w przekonaniu, że z polską demokracją jest wszystko w porządku, o czym zapewnia ich Jarosław Kaczyński. Mogą do nich również trafiać argumenty Zbigniewa Ziobry, że Polska ma prawo do swojego rozumienia praworządności i unijne traktaty jej nie dotyczą.
W polskim społeczeństwie zbyt mało jest obywateli dobrej jakości. Nie można tego wstydliwie ukrywać w obawie, że się w ten sposób obraża ludzi, albo w przekonaniu, że społeczeństwo jest, jakie jest, i wymienić go na inne nie można. Otóż nie tylko można, ale trzeba. Mówiąc otwarcie o obywatelskich deficytach wiedzy i umiejętności, trzeba intensyfikować działania, aby to zmienić. Co prawda, zachowanie znacznej części polskiego społeczeństwa w stosunku do uchodźców z Ukrainy, zdaje się przeczyć tej negatywnej ocenie. Spontaniczna samoorganizacja pomocy ofiarom wojny, budząca podziw w Europie, jest jednak ewenementem, wymagającym pogłębionych badań socjologicznych. Podobny odruch solidarnościowy można było zaobserwować w stosunku do Węgrów na przełomie lat 1956/1957, po krwawym stłumieniu przez Sowietów powstania w Budapeszcie. Wówczas jednak polskie władze szybko ten ruch społeczny spacyfikowały. Takim przypadkiem obywatelskiego wzmożenia był także karnawał Solidarności w latach 1980 – 1981, zakończony stanem wojennym. Takie rzadkie wydarzenia mogą co najwyżej świadczyć o obywatelskim potencjale, który jednak nie aktualizuje się w codziennych postawach większości Polaków. Wciąż zainteresowanie polityką jest przez młodych ludzi kontestowane, co w starszym wieku skutkuje podatnością na manipulację i nieodpornością na demagogię. Oczywiście zawsze będą ludzie, którzy nie interesują się polityką i sprawami publicznymi, i mają do tego prawo. Gorzej, jeśli stanowią oni większość społeczeństwa, bo wówczas demokracja nie ma sensu i szybko zamienia się w dyktaturę.
Nieprzystosowanie wielu Polaków do życia w systemie demokratycznym nie jest ich winą, skoro przez wiele pokoleń żyli w państwie autorytarnym. Po zmianie ustroju żaden z kolejnych rządów o to przystosowanie nie zadbał, licząc zapewne na to, że w warunkach demokracji liberalnej ludzie sami nauczą się jej reguł. Niestety, nie jest to takie łatwe. Wyższa kultura polityczna społeczeństw zachodnich jest wynikiem zarówno sposobu sprawowania władzy w tych państwach, jak i ukierunkowanego na jej podnoszenie systemu edukacji.
Chcąc rozwijać demokrację w Polsce, trzeba więc najpierw stworzyć warunki do podniesienia obywatelskiej jakości. Takim warunkiem podstawowym, bez spełnienia którego wszelkie działania w tym kierunku będą pozbawione sensu, jest odsunięcie PiS-u od władzy i odtworzenie prawno-instytucjonalnej podstawy demokracji liberalnej. Dopóki nie wróci się do rządów prawa, trójpodziału władzy i przestrzegania unijnych wartości oraz opartych na nich traktatów, dopóty jakość obywateli w Polsce nie będzie lepsza. Demokracje nieliberalne są niczym innym jak formą autorytaryzmu. W systemie autorytarnym jakość obywateli nie ma znaczenia, bo nie ma w nim miejsca na społeczeństwo obywatelskie. Atrapy społecznej aktywności w rodzaju czynów społecznych w PRL-u czy miesięcznic smoleńskich w państwie PiS-u, ze społeczeństwem obywatelskim nie mają nic wspólnego.
Wysoka jakość obywatelska wymaga przestrzeni, w której aktywność obywateli może się swobodnie rozwijać. Tej aktywności nie może kreować władza za pomocą swoich rytuałów. Im mniej państwa w życiu obywateli, tym lepiej, bo tym bardziej zmuszeni są oni sami rozwiązywać pojawiające się problemy i starać się ulepszać swoje życie. Wyzbycie się niewolniczego nawyku oczekiwania, że władza powinna to zrobić za nich, jest wstępem do społeczeństwa obywatelskiego. Dlatego tak ważny jest rozwój samorządności lokalnej i tworzenie się organizacji pozarządowych w państwie demokratycznym. To właśnie te instytucje są katalizatorami społecznego zaangażowania, inspirując ludzi do uczestnictwa w rozmaitych projektach, dzięki czemu pojawia się poczucie sensu obywatelskiej wspólnoty. Sensu, który nie ma nic wspólnego z upowszechnianymi odgórnie patriotycznymi stereotypami. Obywatelski obowiązek i obywatelska odpowiedzialność przejawiają się bowiem w konkretnym działaniu, a nie w deklaracjach. Efekty tych działań są szybko widoczne, dzięki czemu umacniają przekonanie o potrzebie ich podejmowania. Istotne znaczenie wychowawcze mają różne rodzaje wolontariatu, kształtujące postawy obywatelskie, przy których nagrodą jest satysfakcja z czynienia dobra. Ta postawa jest następnie przenoszona na wychowanie w rodzinie, kiedy – jak to się często dzieje w krajach zachodnich – rodzice wciągają swoje dzieci do udziału w realizacji obywatelskich projektów.
W tej chwili robi się niestety wszystko, aby rozwój społeczeństwa obywatelskiego w Polsce zatrzymać. Samorządy nie zdominowane przez PiS i organizacje pozarządowe ideologicznie odległe od władzy, próbuje się zagłodzić, pozbawiając je należnych im środków. Niechęć władzy do niezależnych inicjatyw jest aż nadto widoczna, co jednoznacznie wskazuje na jej autorytarne zapędy.
Drugim ważnym elementem procesu podnoszenia poziomu jakości obywateli jest oczywiście szkoła. Jakże jednak odległa od tej, którą znamy, zdemolowanej ostatecznie reformami Zalewskiej i Czarnka. Szkoły, która zawsze uczyła wszystkiego, oprócz postawy obywatelskiej. Programy szkolne wciąż puchną od nowych informacji z zakresu nauk ścisłych i przyrodniczych, modnych trendów w rodzaju przedsiębiorczości, a także historii, w której najwięcej jest o wojnach i polskiej martyrologii. Będący w programie przedmiot „wiedza o społeczeństwie” w takim wymiarze godzinowym i – co ważniejsze – w takiej formie, pozbawionej kontaktu z praktyką, z pewnością nie wystarcza. Świadczy o tym słaba orientacja absolwentów w sprawach prawno-ustrojowych, co się później przekłada na irracjonalność w dokonywaniu politycznych wyborów.
Od początku do końca szkolnej edukacji w programach nauczania powinny być przedmioty, które będą uczyć rozumienia ustroju państwa, roli instytucji demokratycznych, systemu politycznego, znaczenia praworządności i praw człowieka. Powinny być one nauczane w sposób, który zapewni ich właściwe zrozumienie przez aktywny udział uczniów w rozmaitych dyskusjach, spotkaniach, wydarzeniach i inscenizacjach. W związku z tym szkoła musi ściśle współpracować z organizacjami pozarządowymi i instytucjami demokratycznymi. Tak znaczne poszerzenie problematyki wychowania obywatelskiego wymagać oczywiście będzie ograniczenia zajęć z innych przedmiotów. Biorąc pod uwagę ewidentne przeładowanie programowe polskiej szkoły, powinno to być nie tylko łatwe, ale wręcz konieczne. Warto się zastanowić, jak to jest możliwe na przykład w szkołach amerykańskich, gdzie uczniowie realizują nie tylko szeroki program wychowania obywatelskiego, ale uczestniczą w wielu zajęciach pozaszkolnych przygotowujących do życia w społeczeństwie demokratycznym, jak na przykład prowadzenie negocjacji, udział w akcjach afirmatywnych, ochrona przyrody czy wolontariat. Aktywność pozaszkolna i praca w wolontariacie są potem brane pod uwagę przy staraniu się o przyjęcie na studia w koledżu i uniwersytecie.
Zasadnicza zmiana polskiej szkoły, sprzyjająca podniesieniu jakości obywateli, wymaga korekty celu wychowawczego. Wychowanie obywatelskie, kładące nacisk na obronę praw człowieka, różni się bowiem od głośno lansowanego przez ministra Czarnka wychowania patriotycznego, mającego wyraźnie nacjonalistyczny charakter. Chodzi bowiem o to, aby wrażliwość na tradycję i symbole polskiego narodu ustąpiła wrażliwości na potrzeby ludzi tu i teraz, bez względu na to skąd pochodzą, i całego ekosystemu, w którym żyjemy. Poza tym, cel wychowawczy musi być aideologiczny. Szkoła nie może wychowywać uczniów w duchu jakiejkolwiek religii lub ideologii. Powinna natomiast wpajać wartości demokratyczne, oparte na poszanowaniu różnorodności i zasadach etyki uniwersalnej. Obecnie polska szkoła, pozostająca pod politycznym wpływem środowisk nacjonalistyczno-klerykalnych, tych postulatów nie spełnia, czego przykładem jest podręcznik „Historia i Teraźniejszość”, będący jawnym, a przy tym wulgarnym narzędziem prawicowej indoktrynacji.
Zmienić się musi także cel edukacyjny, a przede wszystkim metody nauczania. Powinien to być cel ukierunkowany głównie na wiedzę o państwie i społeczeństwie, a w mniejszym stopniu ogólnie lub zawodowo kształcący. Poza szkołą, w systemie edukacji, powinny być natomiast dostępne rozmaite formy kształcenia specjalistycznego. Szkoły podstawowe i średnie powinny być odciążone od nadmiaru teorii i zdecydowanie bliższe praktyce. Uczniowie powinni samodzielnie wykonywać projekty wymagające ich uczestnictwa w życiu publicznym. Odcięcie przez ministra Czarnka polskiej szkoły od współpracy z organizacjami pozarządowymi upowszechniającymi wartości i inicjatywy obywatelskie, w rodzaju Tour de Konstytucja, uniemożliwia realizację tego postulatu.
Jak widać, spełnienie tych wymagań wobec systemu szkolnego, mających istotne znaczenie dla poprawy jakości obywatelskiej, będzie trudne, nawet po zmianie autorytarnej władzy. Decyduje o tym tradycja i utrwalone wzory kulturowe. Istotną przeszkodą może być również zniszczony prestiż zawodu nauczycielskiego, spowodowany nagonką na nauczycieli ze strony pisowskiej władzy i bezprzykładnie niskim w historii Polski poziomem ich wynagradzania. Trudno się dziwić widocznej od pewnego czasu selekcji negatywnej do tego zawodu. Nauczycielami zostają więc pedagogiczni zapaleńcy, których nigdy nie ma zbyt wielu, oraz ci, którzy nie zdołali załapać się do bardziej intratnych zawodów.