Słone powietrze, po plaży wolnym krokiem przechadza się grupka surferów z deskami pod pachą. W Lagos, uroczym portugalskim miasteczku na południu regionu Algarve, zaczyna się sezon na łapanie fali. Czterdzieści kilometrów dalej, w dziewiczym Vale da Telha, w pobliżu Aljezur, rozpocznie się na dobre w połowie kwietnia. Wtedy to Edyta Graczyk i Filip Kawka, dwoje trzydziestolatków z Łodzi (Edyta) i Warszawy (Filip), otwierają drzwi swojej szkoły surfingu Surf4Life dla zapaleńców z całego świata – w dużej mierze także dla Polaków. I tak już od ośmiu lat.
Zaczęło się od marzenia. Jak to często bywa w takich przypadkach. Jednak już rzadziej zdarza się, że marzenie udaje się z sukcesem przekuć w plan, a następnie go zrealizować. Przyczynkiem była, jak można spodziewać się w podobnych nietuzinkowych przedsięwzięciach, pasja.
„– Sam pomysł powstał w 2007 roku, po moim kolejnym wyjeździe wakacyjnym do Portugalii na surfing. Ostateczna decyzja zapadła w roku 2009. Dla Filipa nie była to radykalna zmiana stylu życia, bo już od kilku lat wcześniej pracował i mieszkał w różnych krajach świata, ucząc kitesurfingu. Dla mnie był to moment, gdy w wieku 24–25 lat zrozumiałam, że nie chcę pracować dla kogoś i wolę żyć na własnych zasadach” – przypomina sobie Edyta, pomysłodawczyni Surf4Life.
Jednak na początku rodzina i bliscy byli sceptycznie nastawieni do tak „egzotycznego” pomysłu.
„– Raczej nikt nie traktował tego poważnie i nie wierzył w realizację. Jednak moja determinacja odegrała tu kluczową rolę. Kilkoro moich najbliższych przyjaciół wspierało mnie zarówno mentalnie, jak i realnie (szczególne podziękowania dla Kasi i Maćka), podczas gdy rodzina postrzegała moją wizję raczej jako jednorazowy, krótkoterminowy projekt i nikt się nie spodziewał, że faktycznie wyprowadzę się z kraju. Gdy myślisz inaczej niż większość, masz inny pomysł na życie, raczej nie spotyka się to z dużym zrozumieniem. Większość ludzi trzyma się utartych schematów i z rożnych powodów nawet nie próbują wyjść poza te ramy” – podkreśla.
Nie są jedynymi emigrantami w regionie. Oprócz nich można w tej części Portugalii spotkać ludzi z branży, którzy przybyli z Brazylii, Włoch, Niemiec, Holandii czy Wielkiej Brytanii.
Z Filipem poznali się już na miejscu.
„– Nasze poznanie się było dla mnie kluczowym momentem i ogromnym krokiem naprzód w realizacji mojego marzenia” – przyznaje Edyta. Najpierw przez około rok samodzielnie zajmowała się organizowaniem wyjazdów na surfing do Portugalii, wtedy jeszcze z Polski. W 2011 roku nawiązali współpracę w Lagos, gdzie Filip pracował dla dużej niemieckiej szkoły sportów wodnych. Początkowo docierali się, pracując właśnie tam, a Filip wdrażał Edytę w dalsze tajniki sportów wodnych. Jednak już wkrótce przestało im to wystarczać i ostatecznie przenieśli się do Vale da Telha.
„– Nie była to wielka zmiana, ponieważ codziennie z Lagos wszystkie surf szkoły jeżdżą dokładnie w miejsce, gdzie obecnie mieszkamy. Tylko tutaj da się bowiem najlepiej uczyć uprawiania surfingu. Lagos natomiast stało się już niestety turystycznym zoo, co nie do końca nam się podobało. Obecnie mieszkamy na stałe na zachodnim wybrzeżu regionu Algarve, a w okolicy mamy park narodowy, przepiękne plaże, klifowe wybrzeże. Krótko mówiąc, jest to wciąż mało komercyjne miejsce” – snuje opowieść pełną zaangażowania Edyta.
Choć miłość do samej Portugalii była ważnym czynnikiem w podjęciu pierwszych faktycznych kroków do założenia szkoły, to nie była jedynym.
„– Na pewno kierowała też nami idea propagowania surfingu w Polsce. Chęć podzielenia się uczuciem, jakie daje złapanie pierwszej fali… Tak naprawdę jesteśmy prawdopodobnie pierwszą stacjonarną polską szkołą surfingu zlokalizowaną poza granicami naszego kraju. W czasie gdy my stawialiśmy pierwsze kroki, zaledwie dwie inne firmy organizowały wyjazdy surfingowe” – zaznacza Edyta.
Surfingowy camp jest ich całym życiem – to tu mieszkają, żyją i pracują.
„– Są tego oczywiście plusy i minusy” – zauważają. „– Jesteśmy otwarci non-stop od plus-minus połowy kwietnia do końca października. W tym okresie nie mamy żadnego dnia wolnego. Chyba, że dom jest akurat pusty, co oczywiście zdarza się w niskim sezonie. Po sześciu miesiącach pracy mamy następne pół roku odpoczynku, czasu wolnego” – opowiadają. Jak zaznaczają, są jednak gotowi aby dalej rozwijać swoją działalność i rozszerzyć ją o wyjazdy surfingowe w bardziej egzotyczne miejsca właśnie poza sezonem.
Mimo że to wspólna pasja sprawiła, że założyli camp, to w konsekwencji zostali parą.
„– Zanim urodziła się nasza córka, Mija, zawsze w okresie miedzy listopadem a kwietniem podróżowaliśmy. Odbywaliśmy wypady bliższe (po Portugalii, Hiszpanii, Maroko) i dalsze, jak choćby do Azji, a w międzyczasie oczywiście odwiedzaliśmy Polskę” – dodaje Edyta z uśmiechem. „– Aczkolwiek wolimy, żeby to do nas znajomi i rodzina wpadali niż odwrotnie” – dodaje. I to zapewne dlatego 90% ich gości zazwyczaj stanowią Polacy. Dzięki pracy z ludźmi stali się „specami od charakterów”, jak lubią o sobie mówić. „– Chociaż jesteśmy samoukami, to na pewno jesteśmy teraz level master z psychologii człowieka” – śmieje się Edyta.
Praca ewidentnie sprawia im przyjemność, jest ona jednak nie mniej wymagająca.
„– Dzień zaczynamy zawsze śniadaniem dla naszych gości. Zawsze mamy kogoś do pomocy w domu, ale przez dwa dni w tygodniu prowadzimy camp samodzielnie” – podkreślają. Poranki są ich ulubioną porą dnia. „– Wszyscy siedzą razem przy wielkim stole, jedzą, gadają, pies biega po ogrodzie, Mijka się bawi, jest tak rodzinnie” – streszczają swój plan dnia. Po posiłku, goście wyruszają w towarzystwie instruktorów busami na plażę na lekcje surfingu, które trwają do ok. 16:00–17:00. A wieczorami? „– Siedzimy przy winku z naszymi gośćmi, opowiadamy sobie różne historie i się relaksujemy” – reasumują. Czegóż chcieć więcej?
Choć powodów do odwiedzenia tego niezwykłego miejsca jest wiele, każdy zawsze znajdzie swoje własne. „– Dlaczego Portugalia? Myślę, że dopóki samemu się tu nie przyjedzie i nie zobaczy, nie poczuje, nie spróbuje, to nie da się tego tak po prostu opowiedzieć. Dla mnie to przede wszystkim ocean, surfing, słońce i natura. To właśnie cztery czynniki, które nadal mnie tutaj mocno trzymają” – podsumowuje Edyta.