„Siłę przyciągającą narodu, jego wpływy ościenne, wywołują nie jego potęga polityczna, przewaga wojskowa, ani bogactwo ekonomiczne, lecz kultura, obyczajowość, oświata, i najpiękniejszy ich kwiat, sztuka”
– Aleksander Brückner, „Dzieje Kultury Polskiej”
Jestem Polakiem. Polska to mój dom. Jednak mocno niewygodnie czuję się w kostiumie zwanym polskością. Polskość, w którą ubrali nas wieszczowie i historycy, szkoły, nasze rodziny i sąsiedzi, jest nieatrakcyjna oraz szkodliwa. Nie daje nam spójnej odpowiedzi na pytania kim jesteśmy, dokąd podążamy, oraz dlaczego podróż w przyszłość pod biało-czerwonymi barwami jest warta wysiłku. Polskość, w którą jesteśmy ubrani, wymyślona została pod zaborami i w swej istocie jest przepisem na walkę i przetrwanie. Ale mamy XXI wiek i już najwyższy czas przejść od kultury walki i przetrwania do kultury pracy i dobrobytu. Upłynęło wiele czasu i mocno zmienił się świat. Czas dotychczasową polskość przebudować, by była atrakcyjna i przydatna.
Po upadku pierwszej Rzeczypospolitej przetrwanie polskości wymagało nowych mitów narodowych. Mitów koniecznych do uzasadnienia klęski, dających siłę przetrwać i wybić się na niepodległość. Mitów, które z narodu szlacheckiego oraz zniewolonego przezeń ludu skleić mogły naród polski. Mity te wówczas były konieczne – dziś jednak są szkodliwe. Wartości tłoczone Polakom w głowy przez państwo i społeczeństwo są nieprzydatne, a nowych nie potrafiliśmy jak dotąd wypracować. Ta dezorientacja nam szkodzi. Człowiek jest istotą społeczną: by być bezpiecznym i szczęśliwym, musi działać z innymi ludźmi. Społeczność koordynuje małe i duże zachowania jednostek poprzez normy moralne, nakłaniające lub przymuszające do podporządkowania się wspólnym wartościom. Mity i symbole mają realną wartość, która stanowi kapitał kulturowy społeczności i przesądza o jej konkurencyjności. Szybkie zebranie się pod flagą to przenośnia, ale również skuteczny sposób zachowania życia na polu bitwy. Niestety dziś nie mamy dobrych flag, pod którymi moglibyśmy się zbierać.
Z bagażem zmurszałych i zatęchłych wartości daleko nie zajedziemy. Nasze matryce zachowań zakodowane w wartościach narodowych są dziś bezużyteczne. Polskość każe walczyć. Ale dziś nie mamy z kim walczyć – przyjmując taką strategię możemy co najwyżej sami sobie zaszkodzić. Polacy pod naciskiem i krytyką obcych jednoczą się i stają się gorącymi patriotami. Gdy jednak zostajemy na chwilę sami bez wroga, to zaczynamy walczyć, przezywać się, obrażać nawzajem – tak po prostu bezinteresownie, z przyzwyczajenia. Polskość każe świętować porażki typu Katyń i powstanie warszawskie oraz nurzać się i taplać w statusie ofiary. Lecz gdy sami jesteśmy katami (jak w Jedwabnem), lub mamy szansę na spokojną budowę własnego dobrobytu – gubimy się i nie potrafimy postąpić mądrze. Polskość za bohatera każe uznać niezbyt rozgarniętego narwańca typu Piotr Wysocki – za to, że wywołał powstanie listopadowe skończone likwidacją autonomii Królestwa Polskiego. Za zdrajców uważa się natomiast Franciszka Ksawerego Druckiego-Lubeckiego, który uratował finanse Królestwa Polskiego, skutecznie wspierał rozwój polskiego przemysłu i otworzył na nasze produkty rynek rosyjski, czy też Aleksandra Wielopolskiego, który średniowieczną pańszczyznę odrabianą w naturze na rozkaz pana zamieniał na czynsz płacony w gotówce, rozwijał szkoły, spolszczył administrację na terenie Polski, oraz dążył do równouprawnienia Polaków wiary starozakonnej.
Słabość polskości widać w kontaktach z obcymi kulturami. Większość polskich emigrantów bardzo szybko się roztapia w kulturach lokalnych; drugie pokolenie zazwyczaj duka kilka słówek po polsku, a trzecie jest ledwie świadome kraju pochodzenia dziadków. Niektóre jednak narody, takie jak chociażby Włosi i Irlandczycy, które miały podobną lub nawet bardziej dramatyczną historię, potrafią – będąc obywatelami nowych państw – trzymać się kultury swych praojców. W polskich mediach królują wytwory kultury zagranicznej. Własnych nie jesteśmy w stanie sprzedać zagranicznym odbiorcom. Amerykańska „Ulica Sezamkowa” wyprodukowana w ramach misji państwa amerykańskiego jest produktem odnoszącym w mediach na świecie większy sukces niż nasza cała kultura narodowa razem wzięta.
Polskość jest marną rekomendacją dla Polaka na obczyźnie. W wielu zagranicznych domach słowa „mamo, tato wychodzę za Polaka” wywołują konsternację nieporównywalną z dreszczem wywołanym słowami „mamo, tato wychodzę za Francuza/Włocha/Szweda”. Bolesne i niesprawiedliwe? Tak, bo chcemy wierzyć, że liczą się zalety konkretnej osoby, a nie jej narodowość. Ale polskość jest obciążeniem, które trzeba przezwyciężać własną indywidualną postawą i pracą; nie jest rekomendacją podnoszącą status osoby obdarzonej tym atrybutem. Zresztą, patrząc niedomytych i nieokrzesanych współplemieńców w samolotach do USA i pociągach do Niemiec, wcale się nie dziwię. Pośród obcych polskość jest dziś rekomendacją co najwyżej na posadę pracowitej niańki, opiekunki, hydraulika i pielęgniarki. I nie mówmy, że to przez nasze ubóstwo. Przed wiekami Szwajcar był synonimem ubóstwa. A czasy, w których Hiszpanie byli tak biedni jak Polacy, pamiętają żyjący pośród nas całkiem młodzi ludzie.
Czas przestać wyznawać dyrdymały o dobrym narodzie i złych zaborcach. Polskę straciliśmy przez własną głupotę. Zlikwidujmy w końcu kanon lektur, który powiela szkodliwe stereotypy narodowe. Pozwólmy młodym myśleć samodzielnie. Tak długo, jak będą nauczani, że cham stracił złoty róg, bo nie poszedł z kosą na armatę – tak długo będziemy marnować energię w źle przygotowanych zrywach, zamiast tworzyć dobrobyt w dobrze zorganizowanych przedsięwzięciach. Przestańmy odmieniać słowa „naród” i „patriotyzm” na wszelkie możliwe sposoby. Skończył się już czas, gdy to co dobre dla Polski było jednocześnie dobre dla Polaka, nawet jeśli przez to musiał zginąć. Mamy dziś epokę, w której to co dobre dla Polaka jest dobre dla Polski.
Kochana prawico – odspawaj się od mitu Polaka jako białego heteroseksualnego katolika. Każdy, kto chce żyć z nami i pracować na nasz wspólny dobrobyt, będzie dobrym Polakiem. Kochana lewico – przestań tworzyć kasty uciśnionych zasługujących na pomoc z kieszeni pracujących obywateli rozdzielaną wedle uznania lewicowych elit; przy tym rozdzielaniu zostaje zbyt dużo w waszych kieszeniach. Najlepszym środkiem rozwoju jest odblokowanie biedniejszym szans na konkurowanie o swoje miejsce na drabinie społecznej.
