Organizatorzy zdecydowali się, że tłem będzie błękit nieba, jakby chcieli przekazać nadzieję, jaka płynie z nadużywanego zwrotu sky is the limit. Nie było to jednak niebo podobne do tych tapet znanych z naszych smartfonów czy laptopów. Był to kolaż przedstawiający paletę błękitów z różnych miejsc w Ukrainie, w Europie, w USA.
Spośród wielu paneli w ramach tegorocznej edycji Yalta European Strategy (YES) wśród internautów największym zainteresowaniem cieszy się dyskusja zatytułowana The Place of this War in Human History. Być może to magia nazwisk tak przyciąga, bo wzięły w niej udział czołowe postacie obiegu intelektualnego – Timothy Snyder, Niall Ferguson, Serhij Płochij, a dyskusję prowadziła doskonale znana Anne Applebaum.
Może liczba odtworzeń na YouTubie świadczy o tym, że zależy nam na odnalezieniu się w tym, w czym bierzemy udział, co obserwujemy, w zrozumieniu wydarzeń dziejących się na naszych oczach, choćby na ekranach smartfonów, laptopów czy telewizorów, zdarzeń, o których czytamy na portalach internetowych czy w gazetach. Do tego w ostateczności sprowadza się tytuł wspomnianego na początku panelu – „Miejsce trwającej wojny w historii świata”. Media informacyjne nam tego na co dzień nie zapewniają. Zresztą nie do końca taka jest ich rola.
W tym roku, do będącego na oczach całego świata Kijowa, do którego przeniosła się jałtańska konferencja w 2014 r. po aneksji Krymu przez Rosję, przybyło pokaźne grono znamienitych uczestników i uczestniczek. Oprócz wymienionych na początku, byli m.in. Wolodymir Zełenski, Mateusz Morawiecki, Fareed Zakaria.
Wielkość sali kontrastowała jednak z rozpoznawalnością i znaczeniem osób. Scena również nie była okazała. Powiedziałbym, że raczej kameralna. Organizatorzy zdecydowali się, że tłem będzie błękit nieba, jakby chcieli przekazać nadzieję, jaka płynie z nadużywanego zwrotu sky is the limit. Nie było to jednak niebo podobne do tych tapet znanych z naszych smartfonów czy laptopów. Był to kolaż przedstawiający paletę błękitów z różnych miejsc w Ukrainie, w Europie, w USA.
Amerykański historyk Timothy Snyder podczas panelu siedział na tle nieba z Amsterdamu i Obwodu Połtawskiego – Poltava Oblast. Te nazwy rzucają się w oczy zwłaszcza na nagraniu. W Rosji Amsterdam i Połtawa to nazwy przywołujące ważną kartę w jej historii. Drugie z wymienionych miast nie tylko nie może dobrze kojarzyć się w Szwecji, ale także dla Polski ma negatywne konotacje. Warto przyjrzeć się też tym wydarzeniom ze względu na to, że Putin przywołuje w swoich wystąpieniach Piotra I.
(Osoby mniej zainteresowane historią mogą od razu przeskoczyć do części Koniec mocarstwa?)
Narodziny imperium
Holandia była jedną z destynacji podróży po Europie jaką w 1697 r. incognito odbył car
Piotr I. To obrosłe w legendę Wielkie Poselstwo, w którym wzięło udział ponad 200 osób, miało stać się źródłem budowy potęgi rosyjskiej. Car szukał inspiracji w instytucjach społecznych i politycznych najbardziej rozwiniętych krajów ówczesnego świata. Fascynowały go nowe technologie, zwłaszcza związane z okrętami. To dlatego tyle czasu spędził w holenderskich i angielskich stoczniach. Podczas podróży ściągał do Rosji inżynierów, aby stworzyć flotę morską z prawdziwego zdarzenia.
Piotr I nie chciał uczynić Rosjan Europejczykami. Chciał z nich zrobić Holendrów, z którymi pierwszy raz spotkał się w moskiewskiej dzielnicy handlowej Niemiecka Słoboda zamieszkałej przez holenderskich, angielskich i niemieckich kupców. To w końcu Niderlandy przez niemal cały wiek XVII dominowały na świecie, zwłaszcza gospodarczo. Amsterdam był ówczesnym centrum świata finansowego. Podejście pod miasto wojsk Ludwika XIV zachwiało jego pozycją. Ostateczny upadek potęgi holenderskiej nastąpił tuż po opuszczeniu Holandii przez Piotra, gdy upadła Kompania Wschodnioindyjska i Bank Amsterdamski, a kraj uzależnił się od Francji, kolonie zaś zajęli Anglicy.
XIX-wieczny poeta rosyjski Wasilij Żukowski, odwiedzając dom w Zaandam, w którym mieszkał Piotr Wielki, na ścianie napisał, zwracając się do przyszłego cara Aleksandra II, który mu towarzyszył: „Nad biedną tą chatą / Unoszą się aniołowie święci. / Wielki Książę! Pochyl głowę: / Tu kolebka twego imperium, / Tu narodziła się wielka Rosja”. To oczywiście poetycka przesada i romantyczna fantazja.
Dla owładniętego chęcią uczynienia z Rosji potęgi Piotra I morze było kluczowe, co pokazywała niewielka przecież Holandia. To ono było oknem na świat, a wiek XVII to czas świata (aby użyć określenia wybitnego francuskiego historyka Fernanda Braudela). Glob coraz bardziej oplatały szlaki handlowe europejskich potęg – w tym okresie Holandii i wyrastającej na jedyną potęgę morską Anglii. Zresztą morze stało się jednym z podstawowych problemów prawa międzynarodowego tamtych czasów – ius publicum europeum. Co to znaczy, że morze jest wolną przestrzenią? Czy jest niczyje, czy jednak należy do wszystkich? Co z wojną prowadzoną na nim – jak pogodzić to, że dla niektórych jest ono obszarem wojny, z faktem, że dla innych to przestrzeń pokojowego handlu? Czy możliwy jest porządek na morzach i oceanach oparty na jakiejś formie równowagi sił, a więc zasadzie, która obowiązywała państwa europejskie? Czy też może on zostać utrzymany jedynie, gdy gwarantuje go ostatecznie wyraźnie dominująca siła? Spierali się o te kwestie prawnicy i wielkie umysły tamtych czasów.
Na ile świadomy był tych zagadnień Piotr I, trudno powiedzieć. Być może kierował się swoją fascynacją żeglowania z lat dzieciństwa, do której przyczynił się jego nauczyciel, Holender Franz Timmerman i holenderski szkutnik Karsten Brandt, którzy odremontowali starą łajbę, na której przyszły car nauczył się pływać. Być może potężna flota miała być imitacją światowych potęg, a być może narzędziem do pokonania na Morzu Czarnym Imperium Osmańskiego, z którym od dekady Rosja prowadziła wojnę. Być może wszystkie te powody po trochu miały wpływ na dążenie cara do otworzenia rosyjskiego okna na świat.
Okno czarnomorskie
Z pewnością jednak za pierwszy cel podboju obrał Azow, twierdzę u ujścia Donu do Morza Azowskiego należącą do Turków. W 1695 r. jego wyprawa skończyła się niepowodzeniem. Jednak powtórna próba zdobycia miasta w następnym roku przyniosła sukces. W drugim podejściu po raz pierwszy wykorzystane zostały statki wybudowane na potrzeby tej kampanii w stoczni na rzece Woroneż, dopływie Donu. Jednak to Azow miał stać się głównym miastem stoczniowym, tu miała zostać wykuta przyszła rosyjska flota tak wojskowa, jak i handlowa. Tu Piotr I ściągał europejskich specjalistów. Nawet, kiedy w 1709 r. zbliżała się, jak się później okazało, kluczowa bitwa, car przebywał w Azowie i nadzorował budowę statków. Dwa lata po tym wydarzeniu, w 1711 r., Rosja utraciła miasto, które wróciło do Porty Osmańskiej, by w 1739 z powrotem znaleźć się w rosyjskich rękach. W tamtym czasie los Azowa to był prawdziwy „rollercoaster”. Nic więc dziwnego, że wspomina o nim Wolter w Kandydzie – tym przewrotnym utworze – w pokręconej historii nieszczęsnej staruszki.
Po zwycięstwie nad Turkami, Piotr I zwęszył okazję do budowania pozycji Rosji, bo – jak podkreślał – nad swoje życie przedkładał chwałę swojego państwa. Podczas Wielkiego Poselstwa szukał sojuszników do ostatecznego rozprawienia się z Wysoką Portą. Sułtan, widząc swoją słabnącą pozycję, zmierzał jednak do pokoju. Holandia i Anglia podjęły się mediacji między Imperium Osmańskim a Ligą Świętą (Austria, Rzeczpospolita, Wenecja, Państwo Kościelne, Rosja). Na kongresie w Karłowicach podpisano traktat, w którym Turcja zrzekała się terytoriów na rzecz pozostałych sygnatariuszy. Był to bodaj pierwszy raz, kiedy rosyjscy dyplomaci spotkali się z wykorzystaniem mediacji w negocjacjach pokojowych.
Wówczas tylko między Imperium Osmańskim a Rosją został zawarty rozejm. Dopiero w następnym roku w Stambule podpisano już „pokój wieczysty”, na mocy którego Azow oraz część zdobytych terenów stały się częścią Cesarstwa Rosyjskiego. Jeśli Piotr I liczył na więcej, musiał obejść się smakiem. Czarnomorskie szlaki handlowe wciąż pozostawały wyłącznie w rękach tureckich, na co naciskały także Holandia i Anglia. W ten sposób na południu, w rejonie Morza Czarnego, sytuacja się ustabilizowała.
Okno bałtyckie
Teraz Rosja mogła podejść do drugiego okna na świat i zdobyć dostęp do Bałtyku. To właśnie ten kierunek obrał car w roku 1700 udając się na Narwę. Uzasadnienie tego posunięcia, powtarzane przez wieki, pobrzmiewa dziś znajomo. Chodziło o odzyskanie „prastarych ziem rosyjskich” oraz zabezpieczenie się przed zagrożeniem płynącym z Zachodu. Rzecz w tym, że te rzekomo prastare ziemie rosyjskie nie były rosyjskie, lecz należały do będącej związanej z Rusią Kijowską Rusi Nowogrodzkiej, która w XV w. została podbita przez Wielkie Księstwo Moskiewskie. Samą Narwę natomiast zdobył dopiero Iwan Groźny w połowie XVI w. Wtedy też zaczęła pełnić funkcję ważnego dla Rosji miasta handlowego.
W drugiej dekadzie XVII w., w wyniku wojny szwedzko-rosyjskiej, Narwę i pas terytorium nadbałtyckiego objęła w posiadanie Szwecja. W 1617 r. zwróciła Rosji Nowogród, ale odcięła dostęp do Bałtyku. Szwedom marzyło się także uzyskanie Archangielska, tak by przez Szwecję przechodził cały handel Rosji z Europą. Do tego nie dopuścili mediatorzy w pertraktacjach – Anglik John Meyrick i Holender Reinoud van Brederode, gdyż obawiali się o interesy swoich krajów, które były wówczas równoznaczne z interesami kompanii handlowych.
Tak więc w 1700 r. Szwecja była w regionie Morza Bałtyckiego potęgą rosnącą od 90 lat w siłę. To właśnie Szwecja uosabiała zagrożenie płynące z Zachodu. Stabilizacja na południu pozwoliła Piotrowi I na konfrontację nad Bałtykiem. Był to warunek koalicji antyszwedzkiej, jaką car stworzył z nowo wybranym królem Polski, Augustem II Sasem oraz z Danią. Uderzenie wojsk rosyjskich na Narwę nie powiodło się. Piotr I, który uciekł przed walką, miał po czasie uznać tą porażkę za błogosławieństwo, ponieważ zmusiła ona armię do modernizacji i ciężkiej pracy. Po kilku latach Szwedzi boleśnie się o tym przekonali.
Zanim do tego doszło, Karol XII odpuścił dalszą walkę z Piotrem I i zaatakował Rzeczpospolitą. Car wykorzystał zaangażowanie głównych sił szwedzkich w innym teatrze wojennym i zdobywał kolejne terytoria i miasta nad Bałtykiem. W 1703 r. na okupowanych terenach rozpoczął nawet budowę miasta, które miało stać się przyszłą stolicą i głównym ośrodkiem handlowym z Europą. Nazwał je Sankt-Pieter-Burch, a więc w jedynym zagranicznym języku jaki znał, czyli niderlandzkim. Zdobyte tereny na stronę rosyjską formalnie przeszły dopiero w 1721 r. W tym też roku oficjalnie powstało Imperium Rosyjskie, a Piotr I został imperatorem.
Rzeczpospolita – przedpokój na drodze do mocarstwa
Narew stała się również miejscem, w którym Rzeczpospolita ostatecznie utraciła podmiotowość i stała się terytorium wojny Szwecji i Rosji. To tam w 1704 r. Piotr I podpisał pakt z Augustem II, któremu zresztą już kilka lat wcześniej, jako elektorowi saksońskiemu, pomógł podczas wolnej elekcji zostać królem Polski przekupując szlachtę oraz za pomocą groźby użycia rosyjskich wojsk. W traktacie narewskim Sas podporządkowywał politykę polską rosyjskiej. Rzeczpospolita miała otrzymywać rosyjskie subsydia oraz pomoc wojskową, walczyć razem z Rosją przeciwko Szwecji aż do końca wojny i nie podejmować samodzielnych pertraktacji pokojowych. Była to odpowiedź konfederacji sandomierskiej, pierwszego prawdziwego stronnictwa prorosyjskiego, na ogłoszenie przez konfederację warszawską, stronnictwo proszwedzkie, bezkrólewia, a następnie na życzenie Karola XII, aby królem wybrano Stanisława Leszczyńskiego.
Był to czas dwuwładzy. Na kontrolowanych przez Szwedów terenach władzę sprawował Leszczyński, tam, gdzie stacjonowały wojska polskie i rosyjskie, a więc głównie na rozległych terytoriach wschodnich – August. Do tego polska szlachta była podzielona co do orientacji politycznej. Na niekorzyść Szwecji mocno wpływała stosowana przez jej wojsko przemoc. Chytrym posunięciem, uderzając na Saksonię, z której się wywodził i którą władał August, Karol XII zmusił Sasa do zrzeczenia się korony Polski na rzecz Leszczyńskiego i zerwania sojuszu z Cesarstwem Rosyjskim
Rozwiązawszy sytuację w Rzeczpospolitej, Szwecja mogła skupić się na Rosji. Piotr I nie był chętny do konfrontacji. Unikał bitew, wycofywał się stosując taktykę spalonej ziemi, tak aby maksymalnie utrudnić życie, a przede wszystkim aprowizację w żywność szwedzkiego wojska. Wciąż byli przy nim konfederaci sandomierscy, mający nadzieję na obsadzenie przez niego w przyszłości nowego króla.
Tymczasem Karol XII i Leszczyński zawarli sojusz z hetmanem Mazepą, obiecując mu niepodległość Lewobrzeżnej Ukrainy wraz z Kijowem, będących od 40 lat częścią Rosji. Na wieść o tym Piotr I urządził masakrę w Baturynie, stolicy Hetmanatu. Trójprzymierze szwedzko-polsko-kozackie miało doprowadzić do decydującego starcia z Rosją.
Połtawa – drzwi do mocarstwa
Miejscem, które można wskazać jako kolebkę imperium, była położona na terytorium dzisiejszej Ukrainy Połtawa. To w bitwie o to miasto siły rosyjskie rozniosły wojsko szwedzkie, a król Karol XII musiał uciekać i prosić o azyl Wysoką Portę. To samo zrobił Mazepa. Po bitwie, Piotr I wziętym do niewoli generałom podziękował za to, że Szwedzi swoimi zwycięstwami nauczyli go sztuki wojennej. Za to wzniósł toast przy salwie armatniej. W takich okolicznościach Szwecja utraciła status mocarstwa regionalnego. Po tej porażce już się nie podniosła, choć wojna północna trwała jeszcze przez wiele lat.
Znaczenie tej bitwy opiewała również poezja, zwłaszcza ta romantyczna. To Połtawie poświęcił swój poemat adorator Piotr Wielkiego, Puszkin. To od wspomnienia Połtawy rozpoczyna swój poemat w pierwszej połowie XIX w. Byron. Dostrzega w nim, że „Chwała, potęga i laury wojenne, / Czczone przez ludzi i jak ludzie zmienne, / Przeszły na cara zwycięskiego stronę”. Wolter z kolei napisał biografię Karola XII i historię Rosji za panowania Piotra I, jakby podkreślając doniosłe znaczenie tego starcia w historii świata.
To wtedy Rosja zaczęła pukać do klubu mocarstw europejskich. Po Połtawie Piotr I przywrócił na tron polski Augusta II, uzależniając mocno króla i jego stronnictwo od siebie. Później Katarzyna II doprowadziła do stworzenia z Rzeczpospolitej protektoratu, a ostatecznie włączyła jej olbrzymie obszary do rosyjskiego imperium. Lecz ostatecznym potwierdzeniem uznania pozycji Rosji było zaproszenie cara Aleksandra I do mocarstwowego stołu w 1814 r., który miał ustanowić nowy, ponapoleoński porządek europejski.
Koniec mocarstwa?
Dobrze znać historię narodzin Imperium Rosyjskiego, zwłaszcza że Wladimir Putin porównuje się do Piotra I. W ten sposób można nie tylko lepiej zrozumieć perspektywę rosyjską, ale także rozpoznawać dezinformacje. W jednym i drugim przypadku jest to skuteczny mechanizm obronny przed wpasowywaniem się w putinowską strategię, nawet jeśli wymaga to częściowego wpisania się narrację Putina.
Zresztą gdyby nie ilość zbrodni, krzywd i ostatecznie nihilistycznego niszczenia można byłoby nabijać się z jego strategii. W końcu osoba, która za największą tragedię XX w. uważa rozpad Związku Radzieckiego i chciałaby odbudować jego pozycję wcielając kraje i społeczeństwa do rosyjskiego miru, doprowadziła do jeszcze większej tragedii ze swojej perspektywy. Putin, anektując Krym w 2014 r. i prowadząc wojnę w obwodach donieckim i ługańskim, nie tylko zmienił geografię polityczną Ukrainy ale i, co podkreśla wielu komentatorów, zjednoczył naród ukraiński. A tegoroczną agresją na Ukrainę doprowadził do utraty pozycji mocarstwowej przez Rosję.
Wbrew powszechnej opinii rozpad ZSRR w 1991 r. nie był jeszcze końcem mocarstwa. Choć wiele się zmieniło, to sporo zostało po staremu. Wpływy Rosji w należących do Związku państwach pozostawały silne. Ekonomicznie nadal były one od niej uzależnione. Energetyka była wręcz narzędziem przemocy ekonomicznej. Infrastruktura temu sprzyjała. Kontrakty, te istniejące i te potencjalne, wciąż były kuszące. To pozwalało na ingerowanie w sprawy tych krajów lub choćby naciski, a to w końcu jedno z narzędzi mocarstwa, nawet jeśli w liberalnej jego odmianie przemoc klasyczna i ekonomiczna jest odrzucana.
Zrywanie zależności
Ukraina stanowi przykład tego, jak Rosja wykorzystywała swoją pozycję mocarstwową, a zwłaszcza jak działała, aby zachować swoje wpływy i nie dopuścić do utraty na rzecz Europy państw dotychczas z nią silnie związanych. Jest to równocześnie historia tego, jak je traciła.
W 2004 r. w Jałcie, w Pałacu w Liwadii, w którym prawie 60 lat wcześniej Churchill, Roosevelt i Stalin ustanawiali nowy porządek świata, pierwszy raz zebrała się grupa 30 europejskich liderów, aby dyskutować o współpracy Ukrainy i UE. Inicjatorem przedsięwzięcia był jeden z najbogatszych ludzi Ukrainy Wiktor Pinczuk, który w latach 90. dorobił się na kontraktach z Rosją, a teraz skierował wzrok w przeciwną stronę. To był początek Yalta European Strategy.
Był to rok największego w historii Unii Europejskiej rozszerzenia, głównie o państwa byłego bloku wschodniego. Klimat akcesji kolejnych państw był więc obecny i uzasadniony, zarówno po stronie unijnej, jak i ukraińskiej. Nie wszyscy podzielali jednak te nadzieje. Sceptycy znajdowali się wśród europejskich urzędników oraz przywódców starych, jak wówczas ich nazywano, członków Unii. Obawiali się oni wyzwań stojących przed Wspólnotą w związku z przystąpieniem krajów takich jak Polska. Także u nas znajdowały się sceptycznie nastawione grupy. Obawiały się one utraty kontroli państwa nad wieloma obszarami życia, a także przyniesienia zmian kulturowych. Z kolei w Ukrainie niechęć do integracji europejskiej części społeczeństwa związana była z bliskimi relacjami z Rosją, zwłaszcza w wymiarze gospodarczym.
Napięcie między wizjami Ukrainy proeuropejskiej i prorosyjskiej stało się osią przewodnią kampanii prezydenckiej odbywającej się na jesieni owego roku 2004. Pierwszą reprezentował Wiktor Juszczenko, drugą Wiktor Janukowycz, urzędujący premier popierany zresztą przez ustępującego prezydenta Leonida Kuczmę. W pierwszej turze obaj szli łeb w łeb. Sfałszowanie wyników drugiej tury na korzyść Janukowycza doprowadziło w listopadzie do wybuchu pomarańczowej rewolucji. Ostatecznie w grudniu głosowanie zostało powtórzone i urząd prezydenta objął Juszczenko.
Kurs na Europę wygrał, jednak droga okazała się wyboista i pełna ofiar. Do nadania statusu kandydata potrzebna była dopiero obecna wojna. W międzyczasie powołano z inicjatywy Polski i Szwecji Partnerstwo Wschodnie, wreszcie prawie podpisano umowę stowarzyszeniową, jednak w ostatniej chwili wycofał się z niej Janukowycz, który jako prezydent ją negocjował.
Niepodpisanie umowy stowarzyszeniowej doprowadziło do wybuchu w 2013 r. euromajdanu i ucieczki Janukowicza z kraju. To wtedy też Rosja zaatakowała Ukrainę i zaczęła okupować Krym. Później weszła do obwodów donieckiego i ługańskiego. Od tego czasu wojna w Ukrainie trwa nieustannie. Wydarzenia te zmieniły całkowicie jej geografię wyborczą. Wyraźny podział na część zachodnią i północną – proeuropejską, która w 2004 r. popierała w ponad 60 do nawet 96 proc. Juszczenkę, i na część wschodnią i południową, w której poparcie dla Janukowycza wahało się między ponad 60 a ponad 90 proc., zatarł się. To na nim, zwłaszcza w przypadku obwodów donieckiego, ługańskiego i Krymu, Putin przez lata snuł swoje mokre fantazje imperialne, które przerodziły się w krwawą rzeź.
Europejski lewar
Rzeczywistość jednak od tamtego czasu dynamicznie się zmieniała. Putin mógł tego nie dostrzegać, ponieważ przez ostatnie 30 lat na arenie międzynarodowej pozycja mocarstwowa Rosji była uznawana w pełni. Jako spadkobierczyni prawna ZSRR pozostała ona w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, co dziś władze Ukrainy starają się podważyć. Pewnie gdyby odbywało się wówczas głosowanie w tej sprawie, nic by to nie zmieniło. W tamtym czasie ludzie przez dekady dorastali i żyli z wiszącą nad nimi groźbą wojny atomowej. Ten czynnik był wtedy znacznie silniej odczuwany niż przez ostatnie 2-3 dekady, w których, zwłaszcza w Europie, rozpowszechniało się przekonanie i urosły nadzieje o pokojowym świecie, których nie mąciły nawet trwające wojny i działania zbrojne w różnych częściach świata, a nawet te w byłej Jugosławii.
O pozycję mocarstwową Rosji dbała również społeczność międzynarodowa. Utrzymanie jej miało wpływać na względną stabilność na świecie, zapobiec możliwym wstrząsom, jakie z jej utratą mogłyby się wiązać. Jednym z głównych narzędzi było wpompowywanie do Moskwy ton pieniędzy w zamian za surowce energetyczne. Jeśli rosyjski budżet składał się z ok. 45 proc. właśnie z handlu nimi, to wpływ europejski był niezwykle ważną jego częścią. Utratę tego wkładu Rosja teraz odczuje, a zastąpienie go będzie możliwe dopiero ok. roku 2030, gdy powstanie infrastruktura pozwalająca przesyłać do Azji surowce ze źródeł, z których dotychczas płynęły one do Europy.
Dziś już widać wyraźnie, że Nord Streamy miały stanowić narzędzie do utrzymania równowagi sił, utrzymania powojennego status quo, przy zmieniających się na niekorzyść Rosji okolicznościach. Tylko to tłumaczy tak wielki opór Niemiec nie tylko wobec zamknięcia projektów, ale nawet nałożenia sankcji na rosyjski gaz. Ta obawa przed niepewnością wielkiej zmiany wyjaśnia niedostatecznie szybki rozwój innych źródeł energii, a nawet zamykanie elektrowni atomowych. Jeśli widzi się w sankcjach na surowce energetyczne narzędzie powstrzymania rosyjskiej agresji na Ukrainę, to wcześniejsza rezygnacja z nich musiała oznaczać utratę pozycji mocarstwowej Rosji.

Exact Date Shot Unknown
NARA FILE #: 111-SC-260486
WAR & CONFLICT BOOK #: 750
Surowce krytyczne
Surowce energetyczne, niczym niegdyś wojska, są ważnym czynnikiem równowagi sił na świecie i jej stabilizacji. Zmiana kierunków ich dostaw w Europie, zwiększenie wolumenu amerykańskiego, sięgnięcie do zasobów bliskowschodnich zachwieje dotychczasowym porządkiem. Tak samo jak zapowiadana rewolucja energetyczna, która musi doprowadzić przecież do zmiany w układzie sił. UE jest tego w pełni świadoma, bo przecież ogłoszony przez przewodniczącą KE Ursulę von der Leyen Europejski Zielony Ład w zasadzie wprost nawołuje do tego, aby Europa stała się mocarstwem. Zapowiada jednak, że w okresie przejściowym tej transformacji potrzebny będzie gaz, niekoniecznie z Rosji. Choć w wyniku wojny tymczasowo wznawia się lub zwiększa pracę elektrowni węglowych, cel jednak zostaje niezmienny.
Jednak przyszłość pozycji mocarstwowej zależy nie tylko od surowców energetycznych, ale także od rozwoju nowych technologii w obszarach energetyki i świata cyfrowego, którego UE również chce się stać światowym liderem, za którym podąży reszta świata. Chodzi o elektronikę, przemysł samochodowy oraz militarny, np. samoloty piątej generacji niewidoczne dla radarów. Na rozwój tych technologii mają wpływ surowce, zwłaszcza tzw. pierwiastki ziem rzadkich. Część z nich należy w Europie do surowców krytycznych, czyli do takich, których nie ma w państwach członkowskich. 21 spośród 30 takich surowców znajduje się w Ukrainie, a liczne potwierdzone złoża są w Donbasie. Od 2020 r. pracuje europejski sojusz na rzecz surowców, a w 2021 r. UE podpisała z Ukrainą strategiczne partnerstwo dotyczące surowców krytycznych, także w dzieleniu się najnowszymi technologiami w obszarze badania i wydobywania. Choć Rosja potencjalnie posiada liczne zasoby surowców rzadkich, to właśnie ich odkrycie i wydobycie stanowi duży problem, a w wyniku sankcji nawet prywatne firmy nie przekazują najnowszego know-how swoim rosyjskim oddziałom.
W tym wyścigu technologicznym Rosja może, w wyniku wojny, zostać więc w tyle. Jeszcze na początku agresji miała przewagę nad Zachodem posiadając wystrzeliwaną z samolotów broń hipersoniczną Kindżał, a już po 24 lutego przeprowadzała próby hipersonicznych pocisków Cyrkon wystrzeliwanych z morza. USA też taką broń już posiadają. Umożliwia to szachowanie się, jednak zasadniczy problemem pozostaje – nieskuteczność systemów przeciwlotniczych w stosunku do poruszających się z ogromną prędkością pocisków.
Wciąż największe obawy wywołuje broń atomowa – to dziedzictwo nauki XX w. – znajdująca się w rękach rosyjskich. Jednak użycie nawet taktycznych bomb nuklearnych w jeszcze większym stopniu przekreśliłoby szanse Rosji na odzyskanie pozycji na światowej szachownicy, choć znów za cenę ogromu cierpienia i katastrofy ekologicznej. Ich użycie nie odwróci już przemian, które zaszły. To powoduje, że sięgnięcie po tą broń nie ma podstaw strategicznych, ani taktycznych, a jedynie może być oznaką konwulsyjnych działań. Dlatego obecnie pogodzenie się z przegraną w Rosji jest kluczowe, choć do tego potrzebny jest czas.
Przegrana jako szansa
Jeszcze podczas tegorocznego Europejskiego Forum w Alpbach Timothy Snyder wygłosił tezę o pożytku, jaki daje przegrana Rosji nie tylko światu, Europie, a zwłaszcza Ukrainie, ale także jej samej. Wywodził to z doświadczenia przegranych wojen kolonialnych. „To przegrana w imperialnych wojnach skłoniła pogrążone w kryzysie państwa europejskie do współpracy” – tłumaczył amerykański historyk dodając, że powszechna narracja na temat powstania UE, wywodząca ją z pojednania narodów i zobaczenia zła w wojnach, zaciemnia nam dostrzeżenie tego.
Dzisiejsza wojna w Ukrainie jest klasyczną wojną kolonialną, nawet jeśli Putin nazywa ją „operacją specjalną”.
Po pierwsze ze względu na traktowanie Ukrainy i Ukraińców, tak jak państwa kolonialne traktowały podbijane terytoria i ludność – jako wolną przestrzeń, nierównorzędne państwa zamieszkiwane przez gorszy sort ludzi. Tak było w przypadkach podboju Ameryki, Afryki, Azji, a także w kolonialnej polityce Hitlera, w której terytoria wschodnie Europy traktowane były jak wolna przestrzeń do zdobycia zamieszkana przez podludzi, co dowodzić miał rasizm. W najlepszym razie traktowano ich jak niewolników wydobywających i produkujących zasoby (zwłaszcza żywność), których na świecie wydawało się być za mało. Jeśli okazywali się nieużyteczni lub wręcz przeszkadzali, byli eksterminowani.
Po drugie, dzisiejsza wojna w Ukrainie, tak jak wcześniejsze wojny kolonialne, wiąże się z wymiarem ekologicznym. Wspomniany wcześniej kontekst surowców energetycznych i oparty na nich model gospodarki zagrażają naszej planecie. Putinowi utrzymanie go byłoby na rękę, bo pozwalałoby mu odgrywać ważną rolę na świecie. Snyder wspominał także o kryzysie żywnościowym i porównywał nieproduktywność rolnictwa niekorzystającego z nawozów sztucznych i pestycydów z pierwszych dekad XX w. z kryzysem dostaw żywności na świecie wywołanych zamknięciem ukraińskich portów czarnomorskich. Europejski Zielony Ład stanowi też ważny kontekst tej wojny, ze względu na zmianę źródeł energii na mniej szkodliwe dla środowiska, skutkującą odcięciem się Europy od Rosji, a także odchodzeniem od rolnictwa opartego na nawozach sztucznych na rzecz rolnictwa ekologicznego i precyzyjnego, możliwego dzięki nowoczesnym technologiom, które zapewnią nie tylko wystarczającą ilość pożywienia, ale także jego wysoką jakość.
Wreszcie trzeci wymiar wojen kolonialnych – kryzys moralny. Tu Snyder wymienia wyparcie przeszłości kolonialnej Europy czy układanie się Europy z Putinem. Amerykański historyk wspomina również gotowość części opinii publicznej do poddawania się rosyjskiej propagandzie i dezinformacji, zwłaszcza określaniu Ukraińców jako faszystów, co ma odbierać Europie język ocen moralnych.
Dochodzi do tego fakt, że przez długie tygodnie europejskie społeczeństwo nie dostrzegało konieczności dozbrajania Ukrainy. W Polsce lepiej to rozumiano. Nawet ludzie dotychczas przeciwni dozbrajaniu szybko zrozumieli, że jest to w obecnej sytuacji niezbędne. W tym kontekście symboliczna była zrzutka społeczeństwa obywatelskiego na drona bojowego Baykar wartego 22,5 mln zł. Wiele osób przyznawało się, że nigdy by nie pomyślało, że kiedykolwiek wpłaci na śmiercionośną broń i będzie namawiać do tego innych. Ciekawe jak taka zbiórka poszłaby w większych i bogatszych społeczeństwach europejskich. Czy także tam wykazano by się takim zrozumieniem? Jak podkreślił Synder – „to wojna Europy, a nie Ameryki”.
Co pocznie Europa?
Jeśli to wojna Europy, to kluczowe pytanie brzmi, co zrobi, gdy Rosja przegra? A istnieje tylko jedna możliwość rosyjskiej porażki – wycofanie się z granic Ukrainy. Każde inne rozwiązanie będzie zwycięstwem Putina. Choć układ sił się zmieni, rewizji granic nie będzie. Wyobraźmy więc sobie taką sytuację.
Jeśli przyjąć twierdzenie Snydera o przegranych wielkich państw w wojnach kolonialnych jako źródle współpracy międzynarodowej i integracji, to jak Europa będzie współpracować z Rosją? Jaką pozycję w porządku światowym europejscy przywódcy dla niej widzą? Nie bez znaczenia w tym będzie również rola Stanów Zjednoczonych oraz samych Rosjan, którzy ułożą post-putinowską władzę.
Bez reparacji się nie obejdzie. Będą one ciążyły rosyjskiej gospodarce, odciętej od lukratywnych kontraktów z Europą. Czy w obawie przed recydywą depresji lat 30. powstanie jakiś fundusz na wypadek ewentualnego pogrążania się Rosji w kryzysie ekonomicznym? To będzie zależało od tego, jaką Rosję po przegranej wojnie będzie chciał widzieć Zachód.
Jest pewne, że będzie chciał pozostawić wiele wolnemu rynkowi. Tak jest przecież teraz, w trakcie wojny. To firmy zdecydują, czy chcą powrócić na rynek rosyjski, czy ponownie wprowadzą na niego pełen asortyment, czy będą podpisywać nowe kontrakty. A co ze strategicznymi inwestycjami? Jeśli będzie dokonywać się zielona transformacja, to będzie ich coraz mniej. Zwiększone dostawy gazu do Europy z USA czy ze złóż szelfu norweskiego zablokują zapotrzebowanie na rosyjski surowiec.
Otwarcie traktatów
Do tego rozszerzenie Unii Europejskiej o Ukrainę i inne kraje regionu spowoduje silniejsze nastawienie antyrosyjskie, a szybkie przyłączenie Ukrainy do UE będzie potrzebne. Przedłużający się proces może spowodować zniechęcenie się Ukraińców do Europy. Wypowiedzi Zelenskiego z pierwszych miesięcy wojny zamiast jako mobilizacyjne, zaczną być postrzegane jako oskarżenia wobec państw europejskich i UE i wykorzystywane przez sceptyków. Utrata Ukrainy, a co za tym idzie też pozostałych państw, które weszły na tę samą drogę, będzie oznaczać utrzymujący się brak stabilizacji w regionie i zachęcanie osłabionej Rosji do agresywnej aktywności. Przy braku poparcia lokalnej ludności działania eksterminujące, wysyłanie kobiet do Rosji i wszystkie działania, które znamy z ostatnich miesięcy, wrócą. Europa nie może sobie na to pozwolić, bo podkopie to nie tylko jej pozycję, ale także wartości, które wyznaje. To będzie presja na szybką integrację.
Zmieniona sytuacja porządku światowego oraz potrzeba odpowiedzi na nowe zewnętrzne wyzwania i rozszerzenie zmieniające w jej ramach układ sił będzie popychać Europę do tak nielubianego otwarcia traktatów. Proces negocjacji jest zawsze niewygodny oraz niepewny i znajdzie się duża grupa państw i polityków temu niechętna. Ktoś mógłby powiedzieć, że niestabilny okres to nie najlepszy czas na zabieranie się do przemeblowywania Unii. Jednak to właśnie w czasie rozpadu Związku Sowieckiego rodził się Traktat z Maastricht – Traktat o Unii Europejskiej, w trakcie trwania wojen w byłej Jugosławii powstawał traktat amsterdamski i przygotowania do rozszerzenia, a Traktat ustanawiający Konstytucję dla Europy był wypracowywany w okresie rozszerzenia i gdy wszyscy patrzyli na sytuację w Iraku. Nowe okoliczności wymagają zmian.
Europa na czas chaosu
Otwarcie traktatów będzie musiało przygotowywać Unię do odgrywania ważniejszej roli na arenie międzynarodowej. Europa nie będzie mogła już się krygować, stosując wyłącznie miękką siłę. Na czas niepewności trzeba być przygotowanym, posiadać odpowiednie instrumenty szybkiego reagowania.
W Polsce i innych krajach eurosceptycy mogą uznać, że wraz z osłabieniem Rosji można sobie pozwolić na osłabienie integracji europejskiej. Dążenie do tego byłoby jednak realizowaniem testamentu politycznego Putina. Co jednak ważniejsze w czasie niepewności potrzebna jest znacząca siła, która na arenie międzynarodowej będzie stabilizowała sytuację międzynarodową. Podzielona, niedecyzyjna Europa nie będzie nikomu potrzebna. Niepewna sytuacja będzie wymagała mniejszej liczby ośrodków decyzyjnych i skrócenia łańcuchów decyzyjnych w obszarze bezpieczeństwa zarówno w ramach UE, jak i na świecie.
Zmiana układu sił na świecie – utrata pozycji mocarstwowej Rosji, nawet przy posiadaniu przez nią broni atomowej, pojawienie się nowej zjednoczonej Europy – postawi również pytanie o światowe instytucje, zwłaszcza te dotyczące bezpieczeństwa. Sojusz Północnoatlantycki nie budzi tu większych wątpliwości. W nowych okolicznościach nic nie będzie stało już na przeszkodzie, aby go rozszerzyć, a w zasadzie będzie to konieczne.
Fantomowe ciało
W powojennym porządku światowym główną formalną instytucją bezpieczeństwa jest Rada Bezpieczeństwa ONZ, a dokładniej jej stali członkowie. Jednak obecna wojna pokazała, że jest ona adekwatna tylko do ówczesnej epoki z jej powołania. Nie jest przygotowana na duże zmiany. Co prawda daje możliwość dołączenia do tego grona, jak w latach 70. Chinom, jednak nie da się praktycznie wykluczyć z niej państwa, które już się w nim znalazło. Nawet takiego, które samo zagraża międzynarodowemu bezpieczeństwu. Obecna Rada Bezpieczeństwa faktycznie jest uszyta pod rosyjskie aspiracje, nawet jeśli Moskwa straci pozycję mocarstwową, pozostanie jej namiastka siły, czyli rola destrukcyjna – blokowanie działań pozostałych. I co jest paradoksem, faktycznie to Rosji zależy na zachowaniu powojennego porządku, który w momencie jej porażki w Ukrainie runie.
Czy zatem także w Narodach Zjednoczonych czekają nas zmiany? Czy Rada Bezpieczeństwa stanie się na stałe fantomowym ciałem, jak to od czasu do czasu bywało? A może jednak zajdą w niej zmiany – zostanie powołany w jej miejsce nowy organ lub w ogóle z niej się zrezygnuje, zostawiając ONZ tylko i aż rozstrzyganie spraw miękkich oraz koordynację światowych procesów? Czy zmieniona Europa znajdzie w tym miejsce?
Równowaga sił nie jest święta, ale gdy zostanie ona zniszczona, świat dąży do ustanowienia nowej. Gwarantuje ona choćby chwiejną, ale jednak stabilność. A ta jest warunkiem dobrobytu i pomyślności, co boleśnie pokazał nam jej brak wywołany rosyjską agresją. Z powodu zmiany orientacji tak dużego, terytorialnie, ludnościowo i bogatego w zasoby państwa jak Ukraina, a także z przyczyn pryncypialnych powrót do status quo ante nie jest już możliwy. Nie oznacza to jednak, że najbardziej odpowiadające wyzwaniom rozwiązanie samo z siebie zaistnieje.
Czasami jednak to co konieczne, jest nie do zrobienia. Innym razem to, co wydaje się niemożliwe do przeprowadzenia, staje się faktem. Co zrobią państwa europejskie? Jak postąpi międzynarodowa społeczność? Na co zdecydują się mocarstwa? Czy najwygodniejsze dla wszystkich okaże się utrzymywanie nieoptymalnej sytuacji, ale niewymagającej trudnych decyzji? A może jednak zdecydują się na zrobienie kroku, który wiąże się z niepewnością? Podczas obecnej wojny niejedna rzecz dotychczas trudna do wyobrażenia już nastąpiła. Przede wszystkim wraz z nią skończył się powojenny porządek międzynarodowy przez wielu skrupulatnie dotychczas broniony. Takie jest jej miejsce w historii świata, odpowiadając na pytanie jednego z jałtańskich paneli w Kijowie.
