„Cnoty rycerskie, męstwo, odwaga, ale wszystko to takie jakieś zimne” – pisał Italo Calvino, tworząc postać Agilulfa. Był on honorowy, szlachetny, waleczny, opiekuńczy, a przy tym metodyczny, logiczny i na wszelkie możliwe sposoby przygotowany do walki, ale i… bezcielesny. Nieistniejący fizycznie ideał ducha, mieszkającego w pustej, idealnie białej, z daleka rozpoznawalnej przez przyjaciół i wrogów, zbroi. Zbroi, w której kryło się wszystko, czego od średniowiecznego rycerza wymagały opowieści. Wszystko, oprócz samego człowieka. Ten bowiem, poniekąd obciążony swą fizycznością i wynikającymi zeń przymiotami, udowadniał, że do ideału rycerskiej etyki każdemu bardzo daleko. Podobnie przecież ma się rzecz i dziś z wszelkimi etykami zawodowymi, z etykami, które wiążemy z danym środowiskiem, począwszy od wojskowych, przez biznes, media, nauczycieli, wykładowców, prawników, lekarzy, polityków… Kolejne kodeksy możemy mnożyć, licząc (w co osobiście bardzo chcę wierzyć, a czego uczę moich studentów), że z owych zasad spisanych dla danych środowisk wynika/wynikać ma znacznie więcej niż tylko duma z ich posiadania.
Wszelkiego rodzaju kodeksy towarzyszą ludzkości od zarania dziejów. Najsłynniejszy bodaj kodeks Hammurabiego, datowany na XVIII wiek p.n.e., unifikował prawa z wielu dziedzin, tworząc z nich spójny system. I choć wyroki, jakich domagano się za konkretne zbrodnie czy przewinienia wydają nam się dziś okrutne, to trudno nie zgodzić się, iż w każdej kwestii sprawę stawiano jasno. Akcja rodziła reakcję, fakt pociągał za sobą konsekwencje. Częstokroć śmiertelne, niepozostawiające zatem ni cienia wątpliwości. I choć – myśląc czysto teoretycznie – prościej by było rozstrzygać dylematy w prostym „albo – albo”, w przeciwstawieniu wymownych czerni i bieli, to w praktyce życia codziennego trudno by nam było zaakceptować taki radykalizm. Chociaż… pokusa przełożenia niektórych kar na kary za sianie politycznego zamętu… kusi.
Chętniej sięgam po maksymy delfickie, pochodzące z IV wieku p.n.e., a wedle tradycji spisane przez siedmiu mędrców starożytnej Grecji. To już nie prawo a wskazówki innego rodzaju, określające relacje z bogami, z samym sobą, z innymi ludźmi, wskazujące (w nas samych) cechy warte rozwijania, a także określające stosunek do tego na co – a przecież tego nie mało – na co w życiu nie mamy wpływu. „Bądź sobą”. „Czyń dobro sobie”. „Nie bądź niezadowolony z życia”. „Znaj właściwy czas”. „Panuj nad gniewem”. „Wstydź się kłamać”. „Oskarżaj obecnego”. „Wiedząc mów”. „Akceptuj czas”, „Rozpoznaj szczęście”. To tylko wybór ze 147 maksym, co miały, a przecież wciąż mogą prowadzić przez życie.
I znów… kodeksy można mnożyć. Wskazywać zasady Pasztunwali czy Bushidõ. Wspominać ethos rycerski. Przyglądać się zasadom etycznym funkcjonowania średniowiecznych cechów, regułom działania renesansowych akademii, przywracać to, co czasem najprostsze, oparte na bazowych zasadach współistnienia z innymi ludźmi. Bez wielkich słów. Po prostu tak, by było uczciwie. By było mądrze. I choć w życiu wolimy czasem odcienie szarości, światłocienie, stany pośrednie (w tym co moje, co stanowi już nie tyle kodeks, co raczej wypadkową moich prywatnych rpzekonań), to gdy przychodzi do spisania zasad etyk praktycznych/zawodowych czy stosowanych, gdzie pytamy o etykę – w polityce, biznesie, sztuce, w mediach, gdy pytamy o pomocniczość czy dobroczynność, o nasz stosunek do otaczającego świata, który mamy przecież zachować dla kolejnych pokoleń… to wcale nie musi być zimno i pusto… Znów Calvino… „Zbroje, świadectwo ich rangi i znakomitych imion, ich czynów, ich potęgi i męstwa, były tylko zewnętrzną skorupą, pustym żelastwem; ludzie chrapali wtuleni w poduszki, z otwartych ust ciekły im strużki śliny” – bo nawet poznawszy samych siebie, jesteśmy żywymi, zmieniającymi się, nieidealnymi ludźmi… Nie pustymi zbrojami tkanymi z ideałów, nie beznamiętnymi automatami. Ludźmi. Z krwi, emocji, rozumu i kości.