Pan Kaczyński zafundował nam walkę klas. Jego „wymiana elit” jest zwyczajnie potępieniem inteligencji. Skąd taki pomysł na zdobycie i utrzymanie władzy? Osobiście pan Kaczyński ma kompleksy. W sprawie przepchnięcia go przez liceum interweniował przecież jakiś komuszy kacyk. Bez tego nie miałby nawet matury.
Pan Kaczyński przeciwstawia się Lechowi Wałęsie, który, co nie jest żadną tajemnicą, nie ma wykształcenia. Był, zanim został prezydentem, stoczniowym robotnikiem o specjalizacji elektryka. Owo przeciwstawienie jest zwodnicze, ponieważ o ile Lech Wałęsa miał jednak wokół siebie doradców, pan Kaczyński zawierzył samemu sobie. Nie może mieć doradców, ponieważ obraża inteligencję, i ona się odeń odwróciła.
Mamy w Polsce tradycję walki z inteligencją, że przypomnę wojenne losy inteligencji, która szła na powstańcze barykady i tamże zginęła, albo Katyń. A po wojnie „sojusz robotniczo-chłopski”, w którym zabrakło boleśnie inteligencji.
Podczas kolejnych zrywów antykomunistycznych inteligencja rozmijała się z resztą społeczeństwa. W trakcie Poznańskiego Czerwca 1956 roku próżno było szukać inteligencji w gronie protestujących. Z kolei w Marcu 1968 roku było odwrotnie. To był zryw inteligencki, przez resztę omamioną propagandą potępiony.
W Grudniu 1970 roku – znowu zaprotestowali sami robotnicy. Demonstracje były tyleż krwawe, co nieskuteczne. Społeczeństwo zawierzyło bowiem komuszej propagandzie, że inteligencja jest wrogiem ludu. I tak to trwało aż do 1976 roku, kiedy zrodził się Komitet Obrony Robotników. Wreszcie inteligencja poszła po rozum do głowy i robotnicy poszli po rozum do głowy.
Dzięki temu Solidarność była konglomeratem siły robotniczej i inteligencji.
Czy społeczeństwo może się obyć bez inteligencji? Trwa co do tego spór, który jest iluzoryczny i oparty na eksperymencie pana Kaczyńskiego. Inteligencja bowiem jest immanentnie związana ze społecznym życiem. Nie spełnia wprawdzie roli kluczowej, lecz jedynie doradczą i planistyczną, ale jest warunkiem koniecznym. Koniecznym choć nie wystarczającym społecznego funkcjonowania.
Za komuny ukuto taki frazes „inteligencja pracująca”, bo jakoś mimo wszystko brakowało architektom ludzkich dusz określenia, kim są jajogłowi. Dziś definicja jest prosta.
My tu bardzo się wzbraniamy przed fałszywym ruchem, w wyniku którego bylibyśmy postrzegani jako antagoniści społeczeństwa. Inteligencji nie wolno bowiem się puszyć i pysznić, nie wolno manifestować poczucia wyższości, a tym bardziej wrogości i pogardy do nie inteligencji, czyli wszystkich pozostałych.
Należy przyjąć za aksjomat, że ani inteligencja jako byt wyabstrahowany sobie nie poradzi, ani też na odwrót – społeczeństwo pozbawione inteligencji, marginalizujące ją i nie uznające wagi jej istnienia.
Obowiązkiem inteligencji jest udowadnianie społeczne racji swojego istnienia w tym sensie, że musi ostrzegać przed fałszywymi prorokami i kreślić wizję społecznego rozwoju i pomyślności. Czy Kaczyńskiemu udało się przeciwstawić inteligencję reszcie społeczeństwa? Poniekąd tak, choć niezupełnie.
Po obu stronach są nadal ludzie myślący, którzy widzą potrzebę wzajemnego istnienia i współpracy. Dopokąd jednak wszyscy nie pojmą, że tak jak organizm pozbawiony mózgu, podobnie społeczeństwo bez inteligencji funkcjonuje słabo, dopotąd Kaczyński będzie triumfował.
Koegzystencja świata inteligencji ze społeczeństwem opiera się na wzajemnym szacunku i potrzebie współdziałania. I wielkiej, obustronnej cierpliwości. Jak długo tego brakuje, tak długo trwać będzie festiwal populizmu, kłamstwa i zabobonu. Jesteśmy zdani na siebie wbrew zapewnieniom Kaczyńskiego, że wystarczy chęć szczera.
