Reżyser Jacek Orłowski pokusił się o sięgnięcie po tekst prozodyjny. Przerobił go na dramat. Wznowił współpracę z Bronisławem Wrocławskim i postawił przed nim trudne zadanie – na oczach widzów, tu i teraz, rozpracuj przypadek umierającego Iwana Iljicza.
Śmierć Iwana Iljicza, to opowiadanie Lwa Tołstoja, które powstawało w latach 1884-1886. Dlaczego wytrawny pisarz, tworzył krótki tekst tak długo? Ponieważ bardzo przykładał się do kształtu, jaki miał nadać historii Iwana. Historii poniekąd osobistej, poniekąd uniwersalnej. Pierwowzorem postaci, był znajomy Tołstoja – chory na raka, który umierał długo, w wielkich bólach, być może jego krzyk w trzecim pokoju było słychać. Pośród takiego krzyku odchodził bohater opowiadania – szanowany sędzia, mąż i ojciec. Niezbyt szczęśliwy. Zapracowany, bardzo nerwowy. Jego choroba zaczyna się od głupiego wypadku, kiedy to uderza się bokiem o okienną klamkę, podczas wieszania zasłony w nowym mieszkaniu. Po tym zdarzeniu, pojawia się powracający ból i dziwny, metaliczny smak w ustach. Iljicz czuł się coraz gorzej, nawiedzała go myśl o rychłej śmierci, mimo że rzesza lekarzy nie potrafiła postawić jednej ostatecznej diagnozy. Rozpoczął się dylemat: czy przyczyną bólu jest nerka czy ślepa kiszka? To pytanie nie dawało spokoju bohaterowi, aż do czasu, kiedy uświadomił sobie, że nie jest ważna przyczyna, tylko fakt, że śmierć się zbliża. Przeraża go to. Chce żyć. Robi wewnętrzny rachunek sumienia i dochodzi do wniosku, że żył w fałszu (wobec wszystkich ludzi i samego siebie). Rozżalenie nad samym sobą sprawia, że irytują go bliscy, czuje się przez nich opuszczony, a w momencie załamania, krzyczy, że oni też kiedyś umrą. Jego strach przed śmiercią, (posłużę się słowami samego Tołstoja) jest w rzeczywistości lękiem przed nieprawdziwym życiem. Śmierć fizyczna ukazuje ludziom obcą im konieczność prawdziwego życia. Przesłanie: Iljiczem może być każdy z nas, przewija się przez całe opowiadanie Tołstoja i przez cały spektakl Jacka Orłowskiego.
Osobistość względem opowiadania, którą ujawniał rosyjski pisarz, udzieliła się również reżyserowi, który podczas przedpremierowej rozmowy stwierdził, że opowieść o Iljiczu przypomina mu o konieczności podążania za marzeniami i pasjami. Dokonywanie w życiu odpowiednich wyborów jest warunkiem poczucia spełnienia, kiedy znajdujemy się na progu życia, przedprożu śmierci.
W spektaklu Jacka Orłowskiego pierwszy głos pozostawia się Tołstojowi. Bronisław Wrocławski (w roli narratora i Iljicza) i reszta aktorów, siedząc na krzesłach ustawionych na scenie, opowiadają, o czym pisze Tołstoj, opowiadają o Iwanie. Następnie wchodzą w role postaci opowiadania. Przez cały czas, Wrocławski pozostaje w przestrzeni liminalnej – pomiędzy sobą (opowiadaczem) a postacią, z kolei jego postać – pomiędzy życiem a śmiercią.
Scena w tym przedstawieniu, to podwyższenie, wokół którego usadzono widzów, którzy mogą zobaczyć się wzajemnie. To nie pozwala zapomnieć o tym, że jesteśmy w teatrze, a Iwan Iljicz, to przypadek, przykład, który oglądamy, badamy i analizujemy wraz z aktorem na bieżąco. Wrocławski wykorzystuje postać Iwana, do zrozumienia samego siebie i do przekazania nam (widzom) pewnych uniwersalnych prawd. Przekazuje je przede wszystkim w monologowy sposób. Ogromny talent aktorski Wrocławskiego sprawia, że wypowiedzi słucha się z uwagą i zaciekawieniem. Aktor buduje napięcie, wylewa na publiczność energię, dynamikę i ekspresję. Cały spektakl przywodzi na myśl konstrukcję teatralnego rytuału, który kładzie nacisk na zbiorową świadomość i refleksję. Czerpie również konwencje z klasycznej tragedii (w centrum historii znajduje się cierpiący, niewinny bohater, a jego sytuacja może wzbudzać u widzów uczucie litości i trwogi).
Jacek Orłowski nie po raz pierwszy podjął współpracę z Wrocławskim. W 2006 roku, w tym samym teatrze, wystawili Prześwit, a w 2000 – Czołem wbijając gwoździe w podłogę. Reżyser, znając obecnie możliwości aktora, jego technikę gry, obsadził go w głównej roli, bo ufał jego talentowi. Słusznie.
Siłą określonej konwencji, zwróceniu się raczej w stronę monologu niż dialogu między bohaterami, z pola widzenia znikają postacie drugoplanowe. Są dodatkiem, prawie zbędnym, ponieważ wypowiedzi Iljicza wystarczyłyby do przekazania widzom sedna sprawy. Nawet histeria Praskowii (żony Iwana zagranej przez Dorotę Kiełkowicz), w której, w świetle czerwonego reflektora, wrzaskiem zarzuca mężowi jego egoizm i wieczną nieobecność, przykuwa uwagę światłem i dźwiękiem, ale sama scena jest wyłącznie ozdobnikiem.
Jedną z postaci drugoplanowych jest również Gierasim. To chłopak, który opiekuje się Iljiczem. Przytrzymuje choremu nogi w górze, ponieważ wtedy ból staje się łagodniejszy. Gierasim siada na podłodze i zarzuca nogi Iwana na swoje barki. Siedzą tak dłuższą chwilę. W pewnym momencie chłopak wyciąga z kieszeni niby-instrument i zaczyna grać. Iwan podśpiewuje z lekkim uśmiechem, jakby zanurzony we wspomnieniach. Scena wypada komicznie, nawet w oczach tych, którzy znając opowiadanie Tołstoja, wiedzą, czego się spodziewać. Giereasima zagrał Hubert Jarczak. Jego kwestia obejmowała około trzech zdań, a szkoda, bo kiedy je wypowiadał, do uszu docierała świeżość i niecodzienność.
Opowiadanie Lwa Tołstoja, jest tekstem uniwersalnym, ciekawie napisanym, skłaniającym do refleksji nad życiem i śmiercią. Jacek Orłowski, modyfikując nieco tekst na potrzeby dialogu i monologu dramatycznego, nie zgubił tego, co stanowi wartość opowiadania o Iwanie Iljiczu. Można nawet powiedzieć, że inscenizacja, w tym przypadku będąca również aktualizacją, dopełnia tekst, dodaje mu uroku i wymowy. Po raz kolejny Teatr im. Jaracza pokazał, że duet Orłowski-Wrocławski nie zawodzi.
Fot. Grzegorz Nowak