Książka jest w zasadzie historyczno-politycznym dokumentem, ale pełno w niej egzaltowanych myśli Magdaleny Ogórek, które szybko zostały w mediach społecznościowych ochrzczone mianem #ogorkizmu. Pod tym hasztagiem można przeczytać teraz już ponad setkę wpisów równie egzaltowanych jak myśli autorki. Rzecz jasna to szydera. Ale jaka! Można tam napotkać naprawdę wiele smaczków, które śmiało mogłyby znaleźć się w kanonie lektur szkolnych obecnego kanonu lektur szkolnych. Duch literacki w narodzie nie ginie, a nasi poeci i pisarze patrzą na to z otchłani zaświatów z dumą wypełniającą ich spirytualne piersi. Jest czad.
Pamiętamy doskonale historię Magdaleny Ogórek, prawda? W 2015 roku była białym koniem (no nie, nie nazwę jej czarnym, bo to słowo w Polsce PiS kojarzące się niezdrowo) SLD w wyborach prezydenckich. Pamiętamy jak Leszek Miller i Ryszard Kalisz rozpływali się nad jej kandydaturą, a prasa lewicowa pisała o pokoleniowej zmianie. Jej wynik wyborczy na poziomie 2,4% był niczym uderzenie zmrożonego wiatru w zaskoczoną twarz lewicy. Ale Magda nie straciła rezonu – szybko zapomniała o lewicowych ideałach i poparła w II turze Andrzeja Dudę, by po wygranych wyborach także parlamentarnych, złożyć hołd lenny PiSowi, przyklejając się do obozu władzy lekko, szybko i przyjemnie. Elastyczność, drodzy państwo, to jest to, czego nam dzisiaj trzeba. Mieć kręgosłupy z gumy, oto sposób na życie. Pani Ogórek zrozumiała to błyskawicznie, stając się tubą propagandową władzy. A co tam, lewica, prawica, centrum – wszystko dobre, byle sakiew pełna. Oczywiście, Magdalena Ogórek poglądy ma! Kto w to nie wierzy, spotka się z nią w sądzie i basta!
Ponieważ i ja chciałbym złożyć wniosek o dofinansowanie swej twórczości, przeto zwracam się do Pana, Panie Ministrze Kultury i Dziedzictwa Narodowego, o drobną dotację, prezentując Panu swoją próbkę literatury mej.
“Wieczór już nadszedł, spowity całunem ciszy i lekkiego wiatru ze wschodu. Stoję nad brzegiem bezkresnego Bałtyku, patrząc w dal horyzontu, gdzie majaczy kształt rybackiego kutra. Kołysze się leniwie na spokojnej tafli błękitu, niczym łupinka orzecha na morzu wspomnień. Ten obraz przywodzi mi na myśl łodzie, stojące na plaży w Saintes-Maries-de-la-Mer z obrazu van Gogha. Nurzając swe stopy w zimnym jak szklanka Hankey Bannister morzu, rozmyślam nad sensem polityki. A przede mną wieczność… O, czymże jest ona, jeśli nie pięciolinią wydarzeń…? Wrażliwość felietonisty i pisarza powoduje, że świadomość mi umyka, czasem zbyt mocno. Bałtyk łaskocze owłosione me łydki, przywołując na myśl nieuczesane refleksje o żyjątkach zmagających się z życiem codziennym w jego gargantuicznej otchłani. Kto da im jeść? Zagłębiony w tych ważkich rozważaniach, zmierzam ku bliskiej tawernie, spragniony porządnej sety cholernie ciepłej wódy. Polska…”
“Wiedeń skąpany w deszczu. Patrzę na zalane wodą ulice, brodząc w strumieniach deszczówki butami od LLoyda. Każdy mój krok zostawia na chodniku ślad ku potomności – brodzę więc jestem – myślę filozoficznie. Czy za sto lat te ślady będą tu jeszcze? Jest zimno, mimo południa w Innere Stadt. Krople deszczu spływają po mej twarzy i zawisają zabawnie na czubku nosa, niczym roztańczone primadonny. Ktoś mówi do mnie: Was für ein schlechtes Wetter… Ja – odpowiadam, choć nie wiem, o co mu chodzi. Melancholia mnie otula swym płaszczem bezruchu. Kocham ludzi – konstatuję prosto…”
“Siedząc w kawiarni Heiner K.u.K. Hofzuckerbäcker na Kaerntner Strasse 21 (cudowne miejsce dla wegetarian), obracam w palcach złoty pieniądz, myśląc, jak dobrze być elastycznym. Uśmiecham się do siebie, czując rozgaszczającą się powoli gorącą czekoladę w mych trzewiach… Ręcznie robiona bita śmieta przylepia się do ust, zostawiając zabawne ślady pod nosem. Sztuczne wąsy. Sztuczne życie. Sztuczne ideały. Jak dobrze, że jestem niezłomny. Nie mam takich życiowych rozterek. Kolejny raz się uśmiecham do siebie, dłubiąc widelcem wspomnień w swej czystej jak łza pamięci. Podnosząc leniwie ramię, wołam kelnera. Przychodzi niemal natychmiast, bezszelestnie, niczym duch cesarza Franciszka Józefa. Ach, Wiedeń…”
“Noc w Warszawie jest cicha. Czasem tylko nieznośna hałasem. Za to ranek ogarnia mnie wysublimowaną dozą optymizmu. Odrzucam ciepłą kołdrę. Nie rozumiem dlaczego ciepłą, skoro jest mi zimno, ale tym zajmę się jutro. Dziś jest nowy dzień! Dzień w mojej Warszawie. Energicznym ruchem wstaję, zbyt energicznym jak się okazuje, bo przed oczami krążą mi nagle ciemne plamy, niczym ptaki nad łowiskiem. Muszę uważać, mam już swoje lata i nie powinienem tak szybko wstawać. Jednak już po chwili wraca ostre widzenie. Podchodzę do okna. Promienie słońca padają na mą twarz, pobudzając mnie do życia. Otwieram połać szyby i chłonę warszawskie powietrze, pachnące świeżością i kwiatami akacji. Nie wiem skąd zapach kwiatów akacji w środku zimy, ale tym też zajmę się jutro. Spoglądając na pobliski park, doznaję nagle olśnienia – dokładnie tak samo musiał wyglądać wrześniowy poranek w Pradze w 1941 roku, gdy przybywał tam kat Hitlera Reinhard Heydrich, nowy Protektor Czech i Moraw…”
Ponownie zwracając się do Pana Ministra, pragnę zauważyć, iż moje pisarstwo nie odbiega poziomem od pisarstwa Pani Magdaleny Ogórek, a momentami je nawet przewyższa. W związku z powyższym moja prośba do Pana Ministra, wyrażona na wstępie, wydaje się ze wszech miar zasadna.
Numer konta bankowego prześlę w osobnym piśmie.
Good night and good luck Państwu.