Dzisiaj w Paryżu stało się coś dziwnego, ale i niesamowicie pozytywnego. Wiadomo było, że Janowicz po pokonaniu w I i II rundzie Kohlschreibera i Cilicia pokazał tenisowe kły jadowe, ale żeby w wielkim stylu uporać się z Murrayem, uważanym przez niektórych specjalistów za obecnie najlepszego gracza na świecie? Nie było to wiadome 🙂
Ostatnio na długo poniechałem pisanie o tenisie. Ma to kilka przyczyn. Po pierwsze, wspomniane przeze mnie odejście A-Rooda, który był dla mnie człowiekiem z innej planety – ze swoją pasją, osobowością również poza-kortową, wyróżniającym się stylem gry, transparentnością emocjonalno-uczuciową czy charakterem niepozwalającym nigdy odpuścić. Po jego odejściu coś się w tenisie telewizyjnym dla mnie skończyło. Dla niego zarywałem noce przy komputerze i ryzykowałem otrzymaniem trenerskiego upomnienia – od partnerki 😉
Inna rzecz to zmiany, które pogłębiają się w tym sporcie – zawodników z 100, którzy grają tenis ofensywny, serve&volley (osobiście mój ulubiony) można zliczyć na palcach jednej ręki. Zaczyna pokutować zasada przebijania piłek w nieskończoność, dochodzi do sytuacji, że gracz stojąc w półkorcie uderza ofensywny forehand i cofa się pod linię końcową. Do wyboru mamy więc regularnych, wyrachowanych nudziarzy pokroju Murraya, lub wielkoludów walących mocno lub, gdy to nie skutkuje, mocniej.
„Jerzyk” co prawda jest tenisowym wielkoludem, ale nie jest ani nudziarzem, ani siermiężnym jaskiniowcem wymachującym rakietą niczym cepem. Pokazał to w dzisiejszym meczu przeciwko nudziarzowi Murrayowi.
Do oglądania meczu Polaka przystąpiłem w najgorzej dla niego wyglądającym momencie – I seta miał przegranego 5:7, w II zdobył swojego 4 gema, ale za chwilę Szkot miał serwować po mecz. Pomyślałem sobie wtedy – i tak zagrał świetny turniej, widać po wyniku, że cytując Pudziana „Tanio skóry nie sprzedał”. Murray pierwsze dwa punkty zakończył pewnymi asami serwisowymi, więc postawiłem w głowie definitywny krzyżyk na Janowiczu. I stała się rzecz niebywała. „Jerzyk” zachowując zimną krew zapędził Szkota pod siatkę i zmusił do błędu. Następne dwie piłki Brytyjczyk, przy wielkiej frustracji popsuł w sposób niewybaczalny. Potem pojawiła się jednak piłka meczowa. Po kilku chwilach, nie wiem jak to się stało, Janowicz w geście triumfu zacisnął pięść i poszedł na przerwę. Było 5:5.
Kolejne gemy, które obserwowałem, to popisowa gra 21-latka z Łodzi. Potężny, spychający Andy Murraya do defensywy forehand, pewny backhand i świetne drop shoty, które zmuszały tegorocznego zwycięzcę US Open do wytężonego biegania. Po jednej z tych przebieżek Murray lekko się skrzywił i przyjrzał swojej stopie. Realizator uchwycił ten moment, ale w dalszym etapie gry nie było widać by miało to wpływ na dalszy przebieg spotkania.
Janowicz zagrał genialne spotkanie, a do tego pokazał niesamowity spokój, niezachwianą wiarę w swój potencjał i twarz pokerzysty do ostatniej piłki. Nie chcę zapeszać i być fałszywym prorokiem, ale w mojej opinii Łodzianin ma szansę stać się diabelnie groźnym zawodnikiem dla wszystkich graczy z czołówki. Poza potężnym forehandem, myśleniem na korcie i atomowym serwisem jest niesamowicie sprawny jak na swoje imponujące warunki fizyczne. Bez wątpienia jest to, że w dniu dzisiejszym tenisowy świat ma go na swoich pięknych ustach.