Co do zasady zgadzam się z postulatem Ruchu Palikota odnośnie braku symbolu krzyża na sali obrad plenarnych Sejmu. Zapisana w konstytucji naszego kraju zasada pełnego rozdziału kościoła od państwa zakłada istnienie przynajmniej wąsko pojętej sfery instytucji państwowych, które ową neutralność wobec wyznań religijnych demonstrują. Obecność symbolu większościowej religii w miejscu tak newralgicznym jak sala izby niższej parlamentu (w nowoczesnych demokracjach liberalnych jest to de facto najwyższy organ władzy, ponieważ posiada bezpośredni mandat przedstawicielski od najwyższego suwerena i – inaczej niż prezydent – jest wstanie, za sprawą swojej zbiorowej natury, odzwierciedlać preferencje suwerena w sposób adekwatny, czyli proporcjonalny) jest nie do pogodzenia z tą zasadą. Aby udowadniać tezę przeciwną potrzeba daleko idących wygibasów retorycznych. Rzeczywiście pojawiają się one w retoryce faktycznych przeciwników rozdziału kościoła od państwa (otwarcie do takiego poglądu nikt nie chce się jednakowoż przyznać), gdy sugerują oni, że w niektórych okolicznościach krzyż przestaje być symbolem religijnym, a staje się np. symbolem tradycji narodu polskiego lub nawet symbolem miłości.
Prawda w odniesieniu do konstytucyjnego zapisu o rozdziale kościoła od państwa w Polsce jest taka, że formalnie figuruje on w dokumentach, ponieważ jest – umiarkowanie u nas lubianym – elementem dorobku polityczno-cywilizacyjnego Zachodu, do którego od 1989 r. aspirujemy z taką mocą, że gotowi jesteśmy przyjąć niektóre przykre konieczności z tym związane wraz z całym dobrem inwentarza. Dlatego u polityków wszystkich głównych nurtów polskiej polityki partyjnej wykształcił się odruch lekceważenia idei państwa neutralnego religijnie, zbiorowego machania ręką na ten problem. Owszem mamy to zapisane w konstytucji, ale w praktyce nie trzeba się do tego ściśle stosować, skoro większość jest wierząca, a po haniebnych doświadczeniach PRL pragnie swoistej emancypacji religii także w przestrzeni publicznej i stricte politycznej. A szkoda. Szkoda dlatego, że problem jest szerszy aniżeli tylko kwestia czysto religijna. Problemem tym jest zdolność i gotowość systemu społeczno-politycznego do instynktownego okiełznywania dążenia większości do zaznaczania swojego statusu i swoistego „pokazywania mniejszości jej miejsca w szeregu”. W Polsce tego rodzaju kultura polityczna kształtuje się z oporami, a w przyszłości – gdy większość będą stanowić być może ludzie niereligijni – jej brak może obrócić się przeciwko dzisiejszej większości w postaci rzeczywistych prześladowań czy też utrudnień w prowadzeni życia religijnego. Byłoby to zjawisko równie fatalne jak obecne negowanie problemu i lekceważenie sprawy rozdziału sfery religijnej od sfery politycznej, sacrum od profanum.
Dlatego nie ma racji premier Donald Tusk wrzucając problem do wora pod hasłem „tematy zastępcze”, który stanowi jeden z ulubionych chwytów retorycznych dla polityków, którzy danego problemu nie chcą na agendzie, ponieważ ich partia daje gwarancję braku jedności poglądów i dyscypliny w odniesieniu do niego. Już na pewno zaś nie mają racji Stefan Niesiołowski i Jarosław Kaczyński, dwaj politycy o niemal identycznych poglądach, którzy od kilku lat z niezrozumiałych powodów tak usilnie się zwalczają. Głoszą oczywistą nieprawdę, iż aksjologiczny system chrześcijaństwa jest jedynym istniejącym w naszym kręgu cywilizacyjnym. Gdyby tak było w istocie nasze europejskie społeczeństwa nie byłyby pluralistyczne, a jednorodne i idee takie jak tolerancja, ochrona konstytucyjnych praw mniejszości czy neutralność światopoglądowa państw nie miałyby po prostu sensu. Kaczyński w debacie nad wnioskiem Ruchu Palikota posuwa się nawet do histerii, twierdząc, że zdjęcie krzyża w Sejmie oznaczać będzie rozpad polskiej wspólnoty narodowej. O sile tej wspólnoty wypada jednak mieć lepsze zdanie niż szef PiS.
Zwłaszcza on powinien bacznie uważać na własne słowa w tej dyskusji. Rok temu bowiem uchylił opacznie w jednej z wypowiedzi rąbka prawdy o swoim własnym, a zapewne i wielu innych polityków szeroko rozumianej prawicy, podejściu do roli krzyża w polityce. Niezapomniane pozostaje określenie przezeń „bronionego” wówczas krzyża na Krakowskim Przedmieściu mianem „substytutu” pomnika jego brata i innych ofiar katastrofy smoleńskiej. Nasuwa się pytanie, czy tak ważny symbol może być substytutem czegokolwiek. Nasuwa się wątpliwość, czy nie jest on stale i niemal już standardowo traktowany przez polityków sięgających po bogoojczyźnianą retorykę po prostu utylitarnie, jako narzędzie walki z konkurencją reprezentującą inne nurty polityczne.
Używanie krzyża i religii do targetingu własnej propagandy politycznej i pozycjonowania swej oferty na rynku partyjnym nie jest jednak tylko wyłącznie domeną sił demonstrujących swoje przywiązanie do kościoła i hierarchów. Wraz ze stopniową sekularyzacją społeczeństwa sensu, z punktu widzenia chłodnej kalkulacji politycznej, nabiera także okazywanie niechęci wobec religii i jej symboli. W sytuacji polskiej, w której obecnie mamy przechył w stronę ignorowania zasady rozdziału kościoła od państwa, argumenty tej strony sporu będą co do zasady słuszne, ograniczające się li tylko do przywrócenia norm ładu konstytucyjnego RP. Stoi ze nimi jednak, niewykluczone, podobna kalkulacja polityczna, która także i w tym przypadku każe wątpić w autentyczność przekonań i postulatów. W czasie, gdy koalicja rządowa ma wyraźne problemy z wynegocjowaniem zasad przedłużenia swojej współpracy na kolejną kadencję, a w dużej partii rządzącej dochodzi do ruchów tektonicznych mogących przesądzić o personaliach następnego szefa rządu, uwagę opinii publicznej i mediów przykuwa sprawa usunięcia krzyża z Sejmu, którą stawia były polityk PO. Pojawia się więc też i pytanie, czy nie jest to celowy Ablenkungsmanöver. Jeśli krzyż może być substytutem, punktem pośrednim na drodze do politycznego celu, to może także stanowić zasłonę dymną.
W obu sytuacjach mamy tzw. igrzyska zamiast poważnej debaty, w której na szacunek liczyć może i symbol wiary, i piękna zasada neutralności, której celem jest tolerancja i integracja wspólnoty pluralistycznej aksjologicznie.