Okazują to, przekazując publiczne pieniądze na zainstalowane wewnątrz Świątyni Opatrzności Bożej i stanowiące jej integralną część muzeum Jana Pawła. Tymczasem art. 10 ust. 2 ustawy o gwarancjach wolności sumienia i wyznania stanowi, że państwo i państwowe jednostki organizacyjne nie dotują i nie subwencjonują Kościołów i innych związków wyznaniowych. Art. 43 ust. 1 ustawy o stosunku państwa do Kościoła Katolickiego mówi, że inwestycje sakralne i kościelne są finansowane ze środków własnych kościelnych osób prawnych.
Naruszając te przepisy politycy czują się kompletnie bezkarni – i w sumie nic dziwnego. Bo kto ma się przejąć ewentualną odpowiedzialnością, skoro prokuratura nie widzi problemu? Nie widzi, choć Najwyższa Izba Kontroli już parę razy alarmowała, że – przekazując budżetowe pieniądze na świątynię pod pretekstem dofinansowania powstającego tam muzeum – politycy łamią prawo. Jakieś konsekwencje? Wolne żarty.
Obietnicę łamie także Kościół. Podczas przemówienia inaugurującego budowę Prymas Glemp podkreślał, że świątynia powstanie wyłącznie z datków. „Liczę, że nasi rodacy dadzą złotóweczkę. A z zagranicy może dolarka, a z Anglii może funtka” – mówił. Lata mijają, złotóweczki, dolarki i funtki nie wystarczają, więc państwo dosypuje. Teraz kolejne 16 mln. Tłumaczenie jest proste: toż na ósmym piętrze, pod samym dachem, powstaje muzeum. Nie kościół. A że na terenie? No trudno. A jakże nie dać na muzeum imienia Jana Pawła II? No nie godzi się. A że świątynia – już jako całość – korzysta z kościelnego zwolnienia z VAT, to już inna sprawa i proszę się nie czepiać.
Otóż czepiać się należy. Wyborcy powinni czepiać się polityków, którzy lekceważą prawo i łamią obietnice. Partia, której lider w 2011 szumnie zapowiadał, że „nie będzie klękała przed księdzem” i która między innymi tym hasłem zdobyła głosy liberalnego elektoratu, wystawiła go do wiatru i powinna zostać z tego rozliczona. Platforma nie spełniła zresztą żadnej ze światopoglądowych obietnic: nie ma związków partnerskich, zamiast finansowania in vitro jest jakaś namiastka programu, nie ma ratyfikacji konwencji antyprzemocowej, nie ma też odpisu podatkowego zamiast Funduszu Kościelnego. Ta ostatnia sprawa została odłożona do stycznia 2016, czyli już po wyborach. Oficjalny powód: są problemy, bo zmieniają się odpowiedzialni za negocjacje ministrowie administracji i cyfryzacji. Serio? Biskupi i papieże też się zmieniają, szanowny Episkopacie. Tylko Kościół tak samo wyciąga rękę nie po swoje.
I nawet nie musi za bardzo wyciągać. Wystarczy, że poczeka na odpowiedni moment. Chwilę przed kolejnymi wyborami sami przyjdą, tak jak ostatnio delegacja ministrów do siedziby Episkopatu.
Tak, tak. Choć Konstytucja głosi, że „władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym” oraz że „stosunki między państwem a kościołami i innymi związkami wyznaniowymi są kształtowane na zasadach poszanowania ich autonomii oraz wzajemnej niezależności każdego w swoim zakresie” (art. 25) – to grupka ministrów jedzie do siedziby Episkopatu i tam grzecznie zdaje duchownym sprawę z regulacji, jakie dotyczą wszystkich obywateli – tu znów zajrzę do Konstytucji – „zarówno wierzących w Boga, będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielających tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzących z innych źródeł”. To się dzieje tu i teraz, w Polsce AD 2014.
Ponieważ obywatele dają się szantażować politykom śpiewką „głosujcie na nas, bo przyjdą ci gorsi”, ponieważ nie chce im się weryfikować spełniania obietnic, ponieważ wreszcie ludziom w ogóle nie chce się głosować, bo twierdzą, że nie mają oferty (to tylko kawałek prawdy, czyli nieprawda), to jest, jak jest. Rzecz w tym, że politycy doskonale o tym wiedzą i korzystają do woli. Jeśli więc ci, którzy politykom dają robotę, nie ockną się, to nadal władza świecka będzie urządzać pielgrzymki do siedziby władzy kościelnej, żeby robić ustalenia dotyczące wszystkich obywateli.
W tym wszystkim najmniej winię sam Kościół. Domaga się? Jego prawo. Dość naturalnym odruchem jest żądać więcej, jeśli druga strona jest ustępliwa. I tu leży pies pogrzebany. Kościół może się domagać, politycy nie muszą, a nawet nie powinni ustępować, jeśli szanują państwo, które reprezentują.
I mam dość argumentu, że ponad 90% Polaków deklaruje wiarę katolicką. Deklarujemy w badaniach z przyzwyczajenia wiarę, w jakiej się urodziliśmy i w jakiej zostaliśmy wychowani. Tyle że niemowlaka nikt nie pyta, czy chce być ochrzczony. A z masowo chrzczonych niemowlaków wyrastają dorośli i tak się złożyło, że obecnie w Polsce na msze chodzi mniej niż 40% katolików. Liczba wiernych stale spada – w ciągu 10 lat o 2 mln. Kościół mówi: wyjechali za pracą. Trzeba być wyjątkowo naiwnym, by wierzyć, że wyjechały akurat dokładnie 2 miliony wierzących i praktykujących.
To błędne koło i w dodatku mechanizm kompletnie pozbawiony sensu. Kościół świetnie wie, że nie może liczyć na wiernych (także finansowo), bo ich traci. Liczy więc na polityków i tu się nie zawodzi. Ale politycy głęboko się mylą myśląc, że ich wyborcy oczekują nieustannego finansowania Kościoła i spełniania jego zachcianek. W efekcie tworzy się sztuczna rzeczywistość: w kraju wyludniających się kościołów powstają kolejne. Politycy przerzucają na ludzi swoje fobie i tworzą podziały – jak nie gender, to związki partnerskie (serio Polacy ich nie chcą? Pewnie dlatego jedna piąta dzieci rodzi się u nas poza małżeństwami).
Politykami kierują lęk i koniunkturalizm, Kościołem głównie lenistwo. Sprawa jest prosta: ludzie odchodzą z Kościoła, bo mają dość archaicznej indoktrynacji, grożenia palcem i pokrzykiwania. Oczekują rozmowy i partnerstwa. Jednak większość księży do takiej rozmowy nie jest przygotowana. Zamiast zdobyć się więc na wysiłek i zreformować, otwierając się na ludzi, Kościół woli dogadywać się z uległymi politykami.
Ale to metoda krótkowzroczna i stracą na niej wszyscy. Kościół – kolejne owieczki. Politycy – w większym niż dotąd stopniu zaufanie ludzi, bo Polska się laicyzuje i to proces nieuchronny. Zatem nie tędy prowadzi droga do wyborców. Zresztą wyborcy stracą na tym wszystkim najwięcej, o ile oczywiście się szybko nie obudzą.