W książce Mirosława Nahacza „Osiem cztery” zwykło się upatrywać manifest pokolenia urodzonego po roku 1980 i odczytywać ją jako diagnozę stanowiącą, że jest to generacja pogrążona w intelektualnej inercji, pozbawiona wyraźnych poglądów i niezdolna do buntu z racji tego, że w istocie nie ma przeciwko czemu walczyć. Narrator „Osiem cztery”, osiemnastoletni Olgiert, stwierdza, że „przecież nie stało się nic, żadna wojna jak u Kolumbów, żaden prześladujący wolną myśl reżim jak u naszych rodziców, nic”. Bohaterowie książki Nahacza nie muszą się ponadto obawiać o przyszłość, którą zresztą łatwo im sobie wyobrazić:
Wiedzieliśmy, że i tak to się skończy żoną, rodziną, domem i uporządkowanymi duperelowatymi błędnymi kołami. Chyba że ktoś z nas wpadnie w syf, ale raczej nie. Wiedzieliśmy, że inaczej udaje się tylko nielicznym, że o tych nielicznych potem się opowiada, że to są legendy. Wiedzieliśmy też, że mimo wszystko jesteśmy tak samo głupi jak wszyscy, jak całe nasze rozpieszczone pokolenie, że samym gadaniem się nie wygra. Ale nie można przecież wygrywać, bo nie ma o co się bić. Zresztą to i lepiej, bo teraz nikomu by się nie chciało.
Olgierta nieszczególnie pociąga najbardziej prawdopodobny ze scenariuszy, o jakich tu mowa, wiemy wszakże, że miał „wypielęgnowane marzenie” o wyjeździe na Ukrainę albo do Rumunii, ale w istocie doskonale uświadamia sobie, że nigdy nie starczy mu odwagi na realizację tego planu i ostatecznie czeka go najpewniej przyszłość taka, jaka czeka większość rówieśników – wedle opisów Olgierta – pozbawiona niepewności, ale także nudna i przewidywalna do tego stopnia, że przyprawia o mdłości (to zresztą dość symptomatyczny szczegół, na który jeszcze zwrócę uwagę). Bohaterów „Osiem cztery” poznajemy, kiedy we wrześniowy wieczór biegają po łące w poszukiwaniu grzybów halucynogennych. Gdyby nie cel owych poszukiwań i stosunkowo jeszcze rzadko wplatane w narrację przekleństwa, byłby to całkiem sielski obrazek. Dalsze wypadki stanowią opis kilkunastu kolejnych godzin, które chłopcy spędzą na imprezie u kolegi, Andrewa. Mają zamiar się upić, palić marihuanę, a niektórzy znarkotyzują się grzybami. Nie idzie jednak jedynie o to, żeby przestać się nudzić, bo impreza daje także możliwość oderwania się od myśli o tym, co niepokoi i stanowi swego rodzaju konflikt:
[…] zawsze trzeba coś roztrząsać, wynajdywać sobie jakieś pytania, co jest lepsze, co ważniejsze, czy się opłaca, a może jednak nie, i udawać, że się zapomina odpowiedzieć, że wcale już się nie myśli, że teraz się człowiek bawi, wchodzi na imprezę i już nie musi się tymi wszystkimi duperelami przejmować, że po prostu się nie pamięta, i już nigdy z powrotem nie zacznie się o tym syfie myśleć, o tym, że trzeba coś zrobić, że trzeba się zabrać za siebie, […] nie można spać aż tak długo, bo jutro trzeba gdzieś iść, bo jest się umówionym, albo jednak do szkoły, nie można jej pojebać, bo to się nie kalkuluje, łatwiej jest mimo wszystko się poddać, zresztą inaczej się nie chce. To właściwie główny problem. Bo się nie chce.
Olgiert, podobnie jak jego koledzy, to zwykli i w gruncie rzeczy grzeczni chłopcy, niechętni odgrywaniu roli buntowników. Zadają się i z dresiarzami, i ze skejtami, nie popadając z nikim w konflikty. Lubią towarzystwo koleżanek z dobrych domów, bo te używają droższych perfum i upijają się w lepszym stylu niż dziewczyny z blokowisk. Nawet kontakty erotyczne bohaterów z koleżankami mają dość niewinny charakter. Tylko skłonność do narkotyków jest problematyczna, ponieważ Olgiert przyjmowanie amfetaminy pojmuje jako czynność wstydliwą, natomiast bardzo chętnie narkotyzuje się halucynogennymi grzybami.
Najłatwiej byłoby zatem poprzestać na stwierdzeniu, że młodzież, o której mowa w „Osiem cztery”, jest naiwna i bezrefleksyjna, a przez to niezdolna do jakiejkolwiek formy buntu i wpływania na rzeczywistość. Ostatni epizod książki, w którym Olgiert obserwuje uczestników imprezy, stojąc na dachu domu Andrewa, potwierdza ten sąd. To istotny fragment powieści – jej bohaterowi rzeczywistość miesza się w nim z wizjami wywołanymi marihuaną, a być może i grzybami, bo ostatecznie on sam nie jest pewien, czy je zażył, czy nie. Pewne elementy jego opisów mają charakter symboliczny. Andrew prowadzi Olgierta na dach podejrzanie długo, a sama droga okazuje się labiryntem. Na dachu zaś bohater dowiaduje się, że się stamtąd nie wydostanie, ponieważ właz na dach ma się już nigdy więcej nie otworzyć. Podobny motyw: zamknięcia wewnątrz własnych – co istotne, ponarkotykowych – przeżyć psychicznych i niemożności powrotu do rzeczywistości, bo to właśnie symbolizuje uwięzienie na dachu, znajdziemy także w trzeciej książce Nahacza, „Bocianie i Loli”.
W „Osiem cztery” wszystko skończy się dobrze, kiedy Olgiert stwierdzi z ulgą, że zaczyna trzeźwieć. Godne uwagi są jednak jego obserwacje dokonane w ostatnim epizodzie książki.
Otóż właśnie wtedy bohater najpełniej uchwyci (symptomatyczne zresztą jest zdanie: Obraz był okrągły. Złapałem ich doskonale) brak woli i naiwność swoich rówieśników, którzy kręcili się przytłoczeni nieprawdopodobnym ciężarem powietrza i sumienia. Chcieli już stamtąd odejść, do domów, do rodziców, do łóżek, do czystości, umyć się, wypić herbatę, poczuć się bezpiecznie. Według Olgierta jego rówieśnicy wycofają się z najbardziej błahej formy buntu, kiedy tylko przyniesie ona konsekwencje w rzeczywistości, bo w „Osiem cztery” mowa o swego rodzaju zgodzie na bycie biernym uczestnikiem wydarzeń.
W przypadku narratora ta świadomość przeradza się w swego rodzaju poczucie bezradności wobec świata w ogóle. Nie sposób bowiem przeoczyć fragmentów wypowiedzi bohatera, podszytych wyraźnym lękiem, jak na przykład ten, w którym Olgiert snuje wizję apokalipsy wywołanej wybuchem atomowym. Znamienny jest też opis przerażenia bohatera spowodowanego strachem przed tym, że przyczepa, w której pali marihuanę, zostanie zmiażdżona przez próżnię: Bałem się, że od niebytu oddziela nas jedynie ściana ze sklejki, denerwowałem się, że może nie wytrzymać ciśnienia, naporu pustki, pęknie i my też przestaniemy być.
Można by snuć domysły, czy te ujawniające silny niepokój wypowiedzi nie są aby wywołane jedynie przyjmowaniem przez bohatera narkotyków, gdyby nie to, że wszystkie one układają się w spójną intelektualną całość i sprawiają wrażenie czegoś, co już dawno zostało przemyślane i przepracowane. Olgiert wielokrotnie mówi o poczuciu bezsensu, braku celu i beznadziei. To chyba najbardziej wymowny wyraz tych uczuć:
Mieliśmy częściową świadomość beznadziejności, mnie na okrągło chciało się rzygać, wcale nie od jarania, bo często robiłem sobie przerwy, zresztą paliłem najmniej spośród chłopaków. […] Objawy przypominały jakiś rodzaj permanentnej deprechy. Rano nie chce się wstawać i dopada absolutny bezsens wszystkiego, potem jakoś się telepie i znowu atakuje. Bóg zrobił nam kawał, żeby nie było za nudno, myśli sobie „wszystko macie w porzo, więc dopierdolę wam ciągłe egzystencjalne lęki, żeby nie było, że macie raj na ziemi”. I słodko, wszystko się toczy i kręci. Znajdziemy sobie żony, chude, grube, podziubdziamy w nich trochę, urodzą się śliczniutkie dzidziusie, pójdziemy do pracy i wszystko się ułoży. Amen.
Mdłości są zresztą swego rodzaju leitmotivem w „Osiem cztery”. Olgiertowi robi się niedobrze na myśl o beznadziejności i bezzasadności wszystkich rozmów z kolegami podczas imprezy, a kiedy po raz kolejny daje wyraz świadomości tego, że ich życie wydaje się czymś całkowicie przewidywalnym, określa je jako płytę, na której spis utworów jest tak czytelny, że od jego wyrazistości aż chce się rzygać. Relacje utrzymane w podobnym klimacie odnajdziemy także w drugiej powieści Nahacza, „Bomblu”, której bohaterem jest przesiadujący na przystanku autobusowym wiejski alkoholik. Także tutaj powiązane są one z uczuciem swego rodzaju egzystencjalnego niepokoju. Bombel opisuje je w następujący sposób:
[…] mimo że nie wyglądam na takiego faceta, co przejmuje się podobnymi sprawami, czasami jakoś tak robi się chujowo, tak szaro, buro i nijako, jakby ciągle w mojej głowie padał deszcz albo topniał śnieg i mieszał się ze żwirem dopiero co nasypywanym przez posypywarki, jeden szlam bez żadnego koloru, w którym człowiek się rozpuszcza, w którym się tonie […] idę szybko w jakieś krzaki, w jakieś miejsce, gdzie nie będzie nikogo poza mną, […] wkładam palce i rozpieram siłą usta, wbijam się między ten zagęszczony syf, wpycham rękę jak najdalej, jak tylko mogę, prawie po łokieć, i rzygam, wymiotuję wszystkim, co okazuje się tylko tym, co jadłem wcześniej.
W „Bocianie i Loli” również spotkamy się z podobnymi opisami stanu emocjonalnego bohatera: ze strachu zaczyna mnie mdlić, ale jeszcze nie rzygam, bo jeszcze nie wiem, czego dokładnie się boję. W pierwszych trzech książkach Nahacza dostrzegalna jest pewna prawidłowość: kiedy jego postaciom robi się niedobrze, jest to związane z uczuciem egzystencjalnego niepokoju. Uważam, że pod tym względem uzasadnione jest dopatrywanie się swoistej analogii do przypadłości Roquentina z powieści „Mdłości” Jeana-Paula Sartre’a. Bohaterowie powieści autora „Osiem cztery” to wrażliwi i inteligentni obserwatorzy; nawet w słowach Bombla, który przecież sam niejednokrotnie podkreśla swoje ograniczenia umysłowe, odnajdziemy niekiedy zastanawiająco przenikliwe i przejmujące spostrzeżenia.
***
Późniejsze książki Nahacza – „Bocian i Lola” oraz „Niezwykłe przygody Roberta Robura” – pod pewnymi względami stanowią swego rodzaju myślową kontynuację „Osiem cztery”. Choć w „Bocianie…” to tylko jeden z wątków, godne uwagi, że – jakkolwiek takie diagnozy mogą wydać się naiwne – Nahacz daje opis skoncentrowanego na konsumpcji i niedojrzałego intelektualnie społeczeństwa, które łatwo zadowolić widowiskiem prezentującym mięso świeże tak, że bardziej już nie można. W „Niezwykłych przygodach Roberta Robura” przedstawiono z kolei zbiorowość bezrefleksyjną do tego stopnia, że w istocie jej wyobraźnią steruje serial telewizyjny. Najogólniej rzecz ujmując, ponieważ wszystkie podstawowe potrzeby tego społeczeństwa są zaspokajane, mało kto dostrzega, że władza sprawowana jest w sposób ograniczający prawa poszczególnych ludzi i chociaż ostatecznie wszyscy są zniewoleni, nikt sobie tego nie uświadamia, w myśl zdania z Prologu: Doskonałe więzienie to takie, o którym nie masz pojęcia, że w nim jesteś.
W „Niezwykłych przygodach Roberta Robura” można dopatrywać się swego rodzaju wizji przyszłości sportretowanego w „Osiem cztery” pokolenia, które wszakże jest nieskore do wpływania na rzeczywistość i jej przekształcania. Jeśliby połączyć z sobą obydwie wspomniane tu książki i dostrzec w nich jakiś ciąg myślowy, można odczytać sugestię, że intelektualna inercja społeczeństwa, jakie kiedyś tworzyć będą rówieśnicy Nahacza, może z łatwością zaowocować poddawaniem się tej zbiorowości z góry narzuconym, choćby nie zawsze uczciwym i respektującym wolność jednostek, regułom za cenę spokoju i względnego dobrobytu.